Tak więc znowu się spóźniłam z rozdziałem, jednak pierwszy raz mogę stwierdzić, że był on dla mnie bardzo ciężki w pisaniu. Do tej pory nie zdarzyło mi się spędzić tak długiego czasu zastanawiając się nad dialogami postaci. Zaczęcie studiów niestety nie ułatwiało sprawy, ale mam nadzieję, że warto było czekać tyle miesięcy.
Na koniec chciałam poinformować, że post na 5 rocznicę i przyszłe 50 000 wyświetleń pojawi się zapewne w sobotę wieczorem, a pytania (dwa od każdego czytelnika) będzie można zadawać cały czas, aż do skończenia historii (czyli baaardzo długi czas).
Zapraszam do czytania i bardzo proszę o zostawienie po sobie śladu, nawet gdyby miało to być tylko kilka słów, w komentarzu. :)
Na tym blogu, a także w tym rozdziale mogą pojawić się przekleństwa, brutalne lub erotyczne sceny. Ostrzeżenie to będzie pojawiać się przed każdym nowym rozdziałem, więc wchodzisz na własną odpowiedzialność.
Z góry dziękuję za wszelkie komentarze, a także konstruktywną krytykę.
Zamarłam, nie potrafiąc w pierwszym
momencie zrozumieć, co się dzieje. Dopiero gwałtowne szarpnięcie wyrwało mnie z
otumanienia. Odetchnęłam głęboko, wspierając się na torsie Kastiela, który wyswobodził
mnie z uścisku mechanika. Czułam jego mięśnie, napięte i gotowe do ataku, gdy
wysyczał wściekły:
– Co to, do kurwy nędzy, miało być,
Matt?
– Próba materiału – wzruszył
obojętnie ramionami, uśmiechając się chłodno. – I muszę przyznać, że nie dziwię
się z twojego wyboru. Dobra jest w łóżku?
Krew się we mnie zagotowała i zanim
Kastiel zdążył zareagować, wyszarpnęłam się z jego uścisku. W kilku krokach
znalazłam się przed zadowolonym z siebie Mattem, a silnym sierpowym starłam ten
uśmieszek z jego twarzy. Morderczym wzrokiem patrzyłam, jak zatacza się do
tyłu, a z jego nosa tryska krew, nie starając się nawet ukryć wewnętrznej
satysfakcji. Nie zrobiło to na nim wrażenia i otarł twarz z szyderczym
parsknięciem. Ponownie zagotowałam się w środku i bez myślenia zamachnęłam się
po raz drugi. Niestety byłam zbyt wolna i Kastiel odciągnął mnie, zaciskając
żelaznym uściskiem ramienia moje biodro oraz pierś.
– Puszczaj. – Wbiłam palce w jego
przedramię, aby rozluźnił chwyt.
– Zostaw go, Jen. To nie ma sensu.
Tylko go nakręcasz.
Zamknęłam oczy, pozwalając, aby owiał
mnie jego ciepły oddech, a spokojny rytm serca pomógł oczyścić głowę. Mimowolnie
odchyliłam głowę do tyłu, całkiem przylegając do jego twardego torsu i
odsłaniając szyję. Pozwoliłam sobie walczyć jeszcze przez chwilę, wpijając
paznokcie w jego przedramię, ale skóra kurtki znacznie osłabiała efekt, więc w
końcu puściłam go, wypuszczając powoli wstrzymane powietrze.
– Załatw, co masz załatwić i
wracajmy.
Skinął nieznacznie głową i odsunął się
ode mnie, przyglądając uważnie. Przewróciłam oczami, każąc mu już iść. Pociągnął
krwawiącego Matta poza zasięg mojego słuchu, jednak nadal mogłam obserwować ich
konwersację. Nawet nie słysząc Kastiela, widziałam, jaki był wściekły, gdy
przyparł Matta do muru i warknął kilka słów. Mechanik przewrócił tylko oczami i
zaczął mówić, aż w końcu Kastiel puścił go, łapiąc dwoma palcami nasadę swojego
nosa. Rozmawiali jeszcze długą chwilę, kilkukrotnie rzucając mi dziwne
spojrzenia, na które założyłam ramiona na piersi. Będzie się tłumaczyć.
Kiedy w końcu skończyli, Matt miał
skruszony wyraz twarzy.
– Przepraszam cię, Jenny. Poniosło
mnie. Zbyt często najpierw mówię, a dopiero później myślę.
– Często więc będziesz chodzić z
obitą mordą – warknęłam, czując jak ręka znowu mnie świerzbi.
– Pewnie masz rację – przyznał
zamyślony, zanim wyciągnął w moją stronę dłoń.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę. Drugi
raz się nie nabiorę. Skrzywił się, robiąc zbolałą minę, i opuścił dłoń. Kastiel
nie skomentował sytuacji, a zamiast tego złapał mnie za łokieć, by zaprowadzić z
powrotem do motoru. Kątem oka zerknęłam za siebie, tylko po to, by ujrzeć
zadowolony uśmiech Matta wpatrującego się w nas lodowatym wzrokiem.
Przy motorze Kastiel bez słowa podał mi
kask, jednak ja, zamiast go przyjąć, założyłam ramiona na piersi. Niezadowolony
wzniósł oczy ku szarzejącemu niebu. Dobrze, że przynajmniej wie, o co mi
chodzi. Zaoszczędzimy czas na wyjaśnianiu, z czym mam problem.
– Co chcesz wiedzieć?
– O czym rozmawialiście i dlaczego
ta rozmowa dotyczyła mnie? – zapytałam bez ogródek.
– Próbowałem mu po prostu wytłumaczyć,
jak głupio się zachował. Wszystkie dziewczyny traktuje bardzo przedmiotowo.
Jedynym wyjątkiem jest jego siostra.
– To ty nauczyłeś się od niego
takiego podejścia, czy może było na odwrót? – zapytałam zgryźliwym tonem.
– Co?
Niewiele brakowało, aby spojrzeniem
zamroził mnie na śmierć, dlatego spuściłam wzrok na zniszczony bruk. Lepiej,
gdybym nie zaczynała tego tematu, ale nie mogłam cofnąć wypowiedzianych słów.
Nawet jeśli były pochopne i powiedziałam je bez większego zastanowienia.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Uczęszczam
do tej szkoły zaledwie od paru dni, a już zdążyłam się nasłuchać o tym, jak
zakładałeś się z Mattem o wyrywanie dziewczyn. Nawet Iris cię nie broniła, mimo
że zawsze stara się znaleźć usprawiedliwienie dla twojego zachowania. O czym z
nim rozmawiałeś? – ponowiłam pytanie z naciskiem.
– Powiedziałem ci – warknął przez
zaciśnięte zęby.
– Nie. Wcisnąłeś mi bajeczkę i
sądziłeś, że jestem na tyle głupia, aby ją łyknąć. Jak widzisz, pomyliłeś się.
Mów.
– Nie zamierzam. Wsiadaj na motor.
– W takim razie ja nie zamierzam z
tobą wracać – powiedziałam dumnie.
Szybkim krokiem skierowałam się w stronę domu.
Przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety niemal natychmiast usłyszałam za
sobą ryk silnika. Czarna maszyna mignęła koło mnie, po czym Kastiel zatrzymał
się kilka metrów przede mną. Zsiadł, zakładając ręce na piersi i stanął na
środku, tarasując mi przejście. Cały czas dumnie unosząc głowę wpatrywałam się
w park majaczący na horyzoncie, dając mu wyraźnie znać, jak bardzo w poważaniu
go mam. Oczywiście, nie tylko ja byłam uparta i nie zamierzałam odpuszczać. Gdy
próbowałam go wyminąć, złapał mnie za nadgarstek i zmusił do odwrócenia się w
swoją stronę. Spróbowałam wyszarpnąć się z jego uścisku, ale nie dał mi takiej
możliwości. Zamiast tego przyparł mnie do ściany budynku, abym nie mogła uciec.
Syknęłam cicho, gdy uderzyłam plecami o twardą ścianę budynku. Miałam ochotę
ukatrupić go samym spojrzeniem. Zresztą ze wzajemnością.
– Puść mnie!
– A wsiądziesz grzecznie na motor i
pozwolisz się odwieźć do domu?
– Nie! Puszczaj do cholery! –
krzyknęłam wściekła, mając nadzieję zwrócić na nas uwagę.
– Przestań się drzeć. I nie puszczę
cię w takim razie.
Zaczęłam się szarpać, ale tylko mocniej
przyparł mnie do muru, napierając na mnie swoim ciałem. Otworzyłam usta, aby
zacząć krzyczeć, ale przerwałam przez jego gorące wargi na moich. Głos uwiązł
mi w gardle, a uchylone usta zaprosiły go do pogłębienia pocałunku. Zamknęłam
oczy, przestając napierać na jego dłonie, aby się uwolnić. Moje wargi zaczęły
się poruszać wbrew woli czy zdrowemu rozsądkowi. Nogi miałam jak z waty, a
gdyby nie ścina o którą się opierałam, wylądowałabym już dawno na bruku. Nie
zarejestrowałam jak ostrożnie rozluźnił uścisk jednej dłoni i przesunął ją na
moją talię, dając mi dodatkowe oparcie. Wolną ręką podążyłam wzdłuż jego
ramienia, aż do barku, gdzie zacisnęłam palce, zmuszając go do przybliżenia
się. Poczułam jak oparł swoje przedramię tuż nad moją głową, aby spełnić moją
niemą prośbę. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, a ja nie mogłam się
powstrzymać, aby nie westchnąć w jego usta. Drugą dłoń zacisnęłam na jego
koszulce, aby odzyskać odrobinę równowagi.
Prawie podskoczyłam, gdy przerwało nam głośne
narzekanie jakiegoś przechodnia:
– Znajdźcie sobie pokój! Doprawdy
dzieciaki w dzisiejszych czasach są nie do zniesienia!
Otworzyłam oczy i słabo odepchnęłam
Kastiela, ale tyle wystarczyło, aby przerwać pocałunek. Odrobinę zatoczył się
do tyłu przez moją gwałtowną reakcję, wypuszczając mnie z uścisku ramienia.
Odzyskując świadomość, jego oczy powędrowały od moich pół-otwartych ust, nieudolnie
próbujących złapać oddech, na zaróżowione policzki. Powoli jego usta wygięły
się w zadowolony uśmiech, podszyty niejasną sugestią, przez co mocniej się
zaczerwieniłam. Wydałam z siebie bezsilny jęk i pchnęłam go płaską dłonią w
pierś. Jak najszybciej ruszyłam przed siebie, starając się odrobinę ochłonąć i
zmniejszyć rumieńce, piekące moją twarz. C o t u
s i ę, d o j a s n e j
c h o l e r y, s t a ł o?
– Hej, hej, hej! Czekaj! Jen! –
zawołał za mną i przyśpieszył kroku, aby mnie dogonić.
Ogarniająca panika zmusiła mnie do biegu.
Miałam mętlik w głowie i konfrontacja z nim już teraz była bardzo złym
pomysłem. Najszybciej jak tylko mogłam wbiegłam do parku, jednak nadal w oddali
słyszałam jego wołanie. Ponownie zmusiłam się do biegu, mimo że moje płuca
płonęły żywym ogniem od tak intensywnego wysiłku po takiej przerwie. W końcu
zbiegłam ze ścieżki i oparłam się o drzewo kilka jardów od niej, dzięki czemu
nie było mnie widać. Zbliżający się zmierzch tylko mi pomógł. Z trudem
regulowałam oddech, starając się robić to jak najciszej, aby nie zwrócić na
siebie uwagi. Udało mi się w ostatnim momencie, ponieważ niedługo później
usłyszałam jego ciężkie kroki i przyśpieszony oddech. Zwolnił niedaleko miejsca
w którym się zatrzymałam, najwidoczniej nie będąc już w stanie dalej biec.
Zaklął wściekły, zanim znowu zaczął podążać w kierunku, w którym mogłam się
według niego udać. Przygryzłam wargę czując coraz większe wyrzuty sumienia, że
uciekłam i że go zwodzę, ale bałam się tego, jak mogłaby się skończyć nasza rozmowa
w obecnym stanie. I po tym co się właśnie stało.
Nie rozumiałam mojej reakcji. Nie znałam
go nawet tygodnia, a jednak to nie od biegu moje serce biło w szalonym rytmie,
a policzki piekły od nadmiaru ciepła. Gdy przypominam sobie pocałunek Matta mam
odruch wymiotny, ale gdy pocałował mnie Kastiel…
Jęknęłam załamana czując nieznośne ciepło
rozlewające się po moim ciele. Osunęłam się po pniu drzewa chowając twarz w
dłoniach, jednak nie mogłam powstrzymać się od przygryzania wargi, gdy przez
moją głowę przewijały się wspomnienia jego gorących ust. Mimowolnie uśmiechałam
się zadowolona. Czułam się jakby jakaś dziwna siła ciągnęła mnie do niego. Co
prawda nigdy nie wierzyłam w istnienie czegoś takiego jak chemia między
dwojgiem ludzi, ale wydawała się ona jedynym racjonalnym wytłumaczeniem mojego
zachowania w stosunku do Kastiela. Szczególnie, że nie znałam go wystarczająco
dobrze. Co ja mówię? Ja go w ogóle nie znałam. Więc dlaczego pozwoliłam mu się pocałować?
A najważniejsze dlaczego mi się podobało?
Opuściłam dłonie wpatrując się w blade
plamy zachodzącego słońca, którym udało się dotrzeć pomiędzy kolorowymi liśćmi,
pogłębiające cienie pod gałęziami. Jesień zawitała już w pełni, a ja
przypomniałam sobie o tym dotkliwie, gdy przez moje ciało przebiegł dreszcz.
Było mi coraz zimniej i jeśli nie chciałam skończyć z jakąś chorobą musiałam
dostać się jak najszybciej do domu. Błagam, aby tylko nie wpaść na Kastiela. Nie
dzisiaj. Nie teraz. Muszę najpierw poukładać to wszystko w głowie. Mętlik
myśli, moje uczucia… Cholera o czym ja mówię? Nie znam go. Nie mogę mieć do
niego żadnych uczuć.
Tylko dlaczego tak mnie do niego ciągnie?
Dlaczego moje ciało zdaje się reagować wbrew zdrowemu rozsądkowi, szczególnie gdy
słyszałam wystarczająco wiele plotek na jego temat. Powinnam trzymać się od
niego z daleka. Te wszystkie zakłady o dziewczyny, które traktował jak zabawki.
Przecież nawet Iris nie potrafiła go obronić, gdy Kim opowiadała o jego
podbojach. Wspomniała tylko o dwóch wyjątkach, które i tak obejmowały zaledwie
kilka miesięcy. Ami, która podobno trochę go przytemperowała, oraz Sucrette.
Nikt nie wie czy był z nią z litości, czy może rzeczywiście udało jej się
odrobinę ogrzać jego serce. Pewne jest tylko, że dla własnego dobra należy
trzymać od niego z daleka.
W końcu coś takiego jak chemia nie
istnieje, prawda? Nigdy w to nie wierzyłam i nie zamierzam, zmieniać swojego
podejścia przez jakiegoś kretyna. Cholernie przystojnego kretyna…
– Szlag by to wziął! – warknęłam do
siebie, po raz kolejny czując nieprzyjemne pieczenie na twarzy.
Przyśpieszyłam kroku i prawie biegiem
skierowałam się w stronę domu. Najciszej jak się tylko dało, aby nie zwrócić na
siebie uwagi dostałam się do środka i dwoma niecierpliwymi ruchami ściągnęłam
buty. Skierowałam swoje kroki do piwnicy i zawahałam się przez chwilę, z ręką
na klamce drzwi do pokoju muzycznego. Dawno nie grałam… Zbyt dawno. Ale co
jeśli czułam, że tylko gra może mi teraz pomóc?
Wzięłam kilka głębokich oddechów zanim
otworzyłam drzwi i praktycznie na palcach weszłam do środka. Mój wzrok od razy
został przyciągnięty przez czarną sylwetkę fortepianu. Skupiłam się na swoim,
gdy zbliżyłam się do niego, niepewnie siadając na krańcu krzesła. Ostrożnie
uniosłam klapę i odsłoniłam biało-czarne klawisze, po których przesunęłam
opuszkami palców. Na moją twarz mimowolnie wypłynął nostalgiczny uśmiech i poddałam
się potrzebie naciśnięcia jednego z nich. Cichy, czysty dźwięk sprawił, że
przestałam się wahać i zaczęłam rozgrzewać swoje palce. Pozwoliłam, aby emocje same
niosły mnie przez gamy, etiudy i inne utwory zachowane w głębi pamięci. Nie
potrzebowałam dużo czasu, aby chociaż przez moment odciąć się od dzisiejszych
wydarzeń i skupić na muzyce oraz palcach sunących po delikatnej strukturze
kości słoniowej. Później przyjdzie czas na rozmyślania. Teraz pozwoliłam, aby
muzyka wypełniła mnie i uspokoiła wciąż szalejące serce.
***
Spędziłem kilka dobrych godzin, chodząc
po parku i szukając jej, aż nie zapadł zmrok. Telefonu oczywiście nie raczyła
odebrać, dlatego mając nadzieję, że jest mądrzejsza niż w tym momencie sądziłem,
wróciłem po swój motor i udałem się do jej domu. Zdenerwowany zauważyłem, że w
oknach jej pokoju nie pali się światło. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując
sobie wmówić, że to jeszcze o niczym nie świadczy. Nerwowo dobijałem się do
drzwi, dopóki nie usłyszałem głośnego przekleństwa, a moim oczom ukazały się
rude włosy Wally’ego.
– Czego? – warknął zirytowany.
– Jest Jenny?
Uniósł tylko wysoko brew i zmrużył
podejrzliwie oczy. W ciszy jaka między nami zapadła, usłyszałem ciche dźwięki
fortepianu dobywające się gdzieś z wnętrza domu. W przejściu do salonu
zauważyłem wysoką sylwetkę Dicka, a więc osobą grającą musiała być ona. Nie
czekając dłużej na odpowiedź zrobiłem krok w stronę środka, ale Wally zasłonił
mi wejście swoim ramieniem.
– Wpuść mnie – powiedziałem,
starając się zachować spokój.
– Niby jakim prawem?
– Muszę z nią porozmawiać.
– Ona nie chce cię widzieć, więc to
co teraz robisz nazywa się najściem.
– Nawet nie wie, że tu jestem! –
syknąłem wściekły.
– Wróć do środka Wally. Ja z nim
porozmawiam – spokojny głos Dicka zatrzymał nas przed rzuceniem się sobie do
gardeł.
W ciszy patrzyłem jak rudzielec skinął
niechętnie głową i wrócił do salonu. Zanim zdążyłem otworzyć usta aby coś
powiedzieć Dick zamknął za sobą drzwi i zmusił mnie do wycofania się. Zacisnąłem
zęby. Z nim mam jeszcze mniejsze szanse.
– Chcę z nią tylko porozmawiać do
cholery – warknąłem cicho.
– Wiem, ale ona najwidoczniej nie.
Odkąd wróciła po waszej karze, w którą ją wpakowałeś, nie przestaje grać.
– To przecież nie zajmie długo.
Później może wrócić do gry – mruknąłem, ignorując uszczypliwą uwagę.
Obdarzył mnie mrocznym spojrzeniem, przez
które mimowolnie wykonałem krok w tył. Założył ramiona, co jeszcze bardziej
uwydatniło jego spięte mięśnie. W tym momencie czułem się przy nim jak karzeł,
pomimo różnicy tylko czterech cali, jednak nie dałem tego po sobie poznać.
– Tymi słowami udowodniłeś, że nie
zasługujesz, aby z nią porozmawiać – powiedział chłodnym tonem, próbując mnie
zabić spojrzeniem. – Gra jest jej azylem i nikt nie ma prawa jej przerywać. W
szczególności taki playboy jak ty, przez którego znowu wróciła do godzinnych
sesji.
Poczułem się jakby walnął mnie w twarz,
mimo że jego mięśnie nawet nie drgnęły, aby zbliżyć się do mnie. Wiedziałem
jaką mam opinię w szkole, jednak pogarda i niechęć z jaką wypowiedział to jedno
słowo zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Nie ma znaczenia jak dawno
zerwałem z przedmiotowym traktowaniem dziewczyn, ta łatka już na zawsze do mnie
przyległa. Zacisnąłem zęby, aby powstrzymać moją złość na siebie i Dicka.
Miałem dosyć. Ta rozmowa była przegrana zanim jeszcze się zaczęła. Nie było
trzeba tu przyjeżdżać i tracić czasu.
– Wiem, że próbujesz ją uwieść –
zaczął cichym głosem, którym ponownie zwrócił moją uwagę. – Widziałem jak na
nią patrzysz i możesz być pewny, że nie pozwolę ci na to tak łatwo.
– Nie do ciebie należy decyzja. Tak
jak nie możesz zabronić jej kontaktu ze mną – odparłem niewzruszony, patrząc na
niego znudzonym wzrokiem.
– Nie, należy do niej. I postaram
się o to, aby dwa razy zastanowiła się zanim podejmie decyzję. Jeśli jednak uda
ci się ją jakoś przekonać, aby uległa nie będę się wtrącać, tak jak jej to
obiecałem. Dopóki nie zniszczysz wszystkiego, a z pewnością to zrobisz. Prędzej
czy później.
Nie skomentowałem groźby wplecionej w te
słowa. Rzuciłem mu tylko beznamiętne spojrzenie, zanim założyłem kask i
odjechałem, aby nie zauważył jak mocno zaciskam dłonie na manetkach. Jedyna
oznaka tego, jak głęboko wbiły się i wpłynęły na mnie jego słowa. Dopiero pisk
opon i szum wiatru zagłuszył je, odbijające się w mojej głowie niczym echo.
Przez całą drogę nie myślałem o niczym skupiając się tylko na pokonaniu ruchu
miejskiego w jak najkrótszym czasie.
Dopiero ciche skomlenie Demona, który
drapał o drzwi próbując dostać się do garażu, uświadomiło mi, że odkąd
zaparkowałem, patrzyłem się przed siebie pustym wzrokiem. Słowa Dicka od
których odciąłem się podczas jazdy dogoniły mnie zaskakująco szybko. Pewnie,
gdyby nie Demon, pojechałbym dalej, pomimo zimna. Dopóki nie groziłyby mi
odmrożenia przez chłodne noce października.
Kolejny odgłos drapania po drzwiach
zmusił mnie do wstania i odwiódł od tego kuszącego pomysłu. Mimowolnie
uśmiechnąłem się, gdy Demon zaczął wesoło szczekać na mój widok i merdać
ogonem, krążąc wokół moich nóg. Podrapałem go za uchem, gdy wetknął swój pysk
do mojej dłoni, ale i tak nie wytrzymał zbyt długo, zanim pobiegł na górę do
mojego pokoju. Ledwie zdążyłem założyć zwykłe adidasy i bluzę, a już krążył
niecierpliwie wokół mnie ze smyczą w pysku.
– Mógłbyś dać mi się chociaż ubrać –
prychnąłem rozbawiony i potarmosiłem go za uszy, zabierając smycz.
Od razu zaczął się kręcić w kółko
uniemożliwiając jej zapięcie, dopóki nie posadziłem go siłą. Gdy otworzyłem
drzwi, prawie straciłem równowagę, gdy rzucił się do przodu. Ledwie udało mi
się złapać klamkę aby zatrzasnąć je za sobą, gdy zmusił mnie do biegu.
Pozwoliłem mu się prowadzić aż do centrum miasta, jednak gdy chciał skierować
się do parku zatrzymałem go. Musiałem oczyścić myśli, porozmawiać i poradzić
się u kogoś, a jako, że Ami z pewnością była zbyt zajęta Christianem oraz nie
była obiektywna w swoich radach, pozostawał mi Lysander. Nawet jeśli kolejny
raz łamałem swoje postanowienie, że nie będę zawracać mu głowy swoimi
problemami, potrzebowałem jego spokoju i rozwagi.
Nie zajęło mi dużo czasu, aby znaleźć się
przed wejściem do jego mieszkania. Przez tempo biegu, na jakie pozwoliłem
Demonowi, moje płuca zdawały się teraz palić ogniem. Chociaż on wyglądał na
zadowolonego, mogąc się wyszaleć. Zaniedbałem go ostatnimi dniami. Muszę to
zmienić albo oddać go z powrotem pod opiekę Jade’a. Zupełnie jakby wiedząc o
czym myślę Demon trącił mnie nosem w udo i popatrzył pełnym wyrzutu wzorkiem.
Uśmiechnąłem się blado i kucnąłem drapiąc go za uchem.
– Na razie nigdzie cię nie zabieram,
więc czekaj tu grzecznie – mruknąłem i przywiązałem smycz do latarni obok
której staliśmy.
Na znak zgody przeciągnął się tylko i
położył się na ziemi, odprowadzając mnie wzrokiem, aż nie zniknąłem mu z oczu,
gdy wykorzystałem otwarte przez dostawcę pizzy drzwi. Schody pokonałem lekkim
truchtem, rezygnując z windy, więc gdy dotarłem na szóste piętro miałem
przyśpieszony oddech. Może powinienem posłuchać rady Lysander i w końcu rzucić
palenie? Szkoda, że był to jedyny sposób odstresowania się w większości miejsc,
więc pewnie szybko ponownie bym do niego wrócił.
Nie musiałem długo czekać, żeby drzwi do
mieszkania otworzyły się po tym jak zapukałem. Mimowolnie cofnąłem się o krok,
gdy okazało się, że na progu stał Leo, który zmierzył mnie spojrzeniem.
Zacisnąłem zęby i wsunąłem dłonie do kieszeni, aby nie zwinąć ich w pięści.
Czułem jego niechęć na mój widok. Tak jak za każdym razem, gdy tu
przychodziłem.
– Jest Lysander? – zapytałem tylko,
nie siląc się na przywitanie.
– Nie.
Skinąłem głową i odwróciłem się na piecie
zmierzając w stronę schodów. Zanim zdążyłem postawić na nich stopę,
kontynuował:
– Wejdziesz się czegoś napić? Wody?
Odwróciłem się nawet nie próbując ukryć
zaskoczenia. Zrobił mi miejsce w przejściu, w geście zaproszenia. Byłem zbyt
zdziwiony, aby odmówić i po prostu wszedłem do środka. Podążyłem za nim do
kuchni, czując się dziwnie skrępowany. Nawet jeśli przychodziłem tu od
dzieciństwa od jakiegoś czasu czułem, że Leo nie życzy sobie mojej obecności w
swoim mieszkaniu, a jego podejście do mnie znacznie się oziębiło. Przestałem
więc przychodzić, aby nie zaogniać sytuacji, pomimo dość upierdliwego
narzekania Lysandra. Trwało to już dość dużo czasu, więc teraz siedząc w jego
mieszkaniu ze szklanką wody w ręku i Leo siedzącym naprzeciwko czułem się nie
na miejscu. Szczególnie w niezręcznej ciszy jaka zapadła.
– O jaki problem chodzi tym razem? –
zaczął nagle, zwracając na mnie swoje uważne spojrzenie. – Nie rób takiej
głupiej miny. Przychodzisz tutaj tylko wtedy, gdy chcesz czegoś od Lysandra. W
czym leży problem? Chcesz pożyczyć pieniądze?
– Nigdy nie pożyczałem, nie pożyczam
i nie zamierzam pożyczać od niego pieniędzy – praktycznie wyplułem te słowa.
Jedno pytanie wystarczyło, aby zalał mnie
zimny gniew przez który zacisnąłem mocniej dłonie na szklance. Niewiele
brakowało, abym rozgniótł ją gołymi rękami. Do tego jeszcze niechęć w jego
spojrzeniu. Potrzebowałem całej samokontroli, aby nie warknąć kilku obelg,
które cisnęły mi się na usta za tę sugestię.
– Nigdy nic nie wiadomo. Paliwo jest
drogie. Tak samo jak narkotyki – mruknął niby mimochodem, ale nie odwrócił
wzroku.
– Dobrze wiesz, że od dawna nie
biorę – wycedziłem.
– Gdyby rzeczywiście tak było nie
chodziłbyś się ścigać. A że podobno przyjaźnisz się z moim bratem, nie widzę
powodu dlaczego miałbyś od niego nie pożyczać pieniędzy na prochy lub inne
rzeczy, którymi zajmujesz się w wolnym czasie – odparł tylko chłodno.
– Jaki jest twój problem, Leo? –
warknąłem, z hukiem odstawiając szklankę. – Co próbujesz powiedzieć? Że zdaję
się z Lysandrem dla twojej kasy? Bo ćpam? Sądzisz, że gdybym to robił, nie
wystarczyłaby mi kasa z wyścigów?
– Być może nie. Przecież już raz to
robiłeś, więc bez większego problemu mogłeś do tego wrócić. Na dodatek
ciągniesz go na te nielegalne wypady. Słyszałem o nich dość, aby wiedzieć że
moglibyście iść za to siedzieć.
– Więc dlaczego nie zadzwonisz po
gliny?! – krzyknąłem, tracąc opanowanie i zbliżając się do niego.
– Ponieważ obiecałem Lysandrowi, że
tego nie zrobię – warknął chłodno i wyprostował się. – Obiecałem mojemu bratu,
że nie zniszczę ci życia dzwoniąc po nich, aby cię przymknęli.
Mimowolnie cofnąłem się o krok, po raz
kolejny tego dnia czując się jakbym dostał w twarz. Teraz w jego wzroku oprócz
niechęci była wściekłość, jednak w przeciwieństwie do mnie nie stracił
panowania. Podczas gdy ja drżałem z gniewu, on tylko patrzył na mnie ze
skwaszoną miną.
– Nie zamierzam patrzeć jak
niszczysz mojemu bratu życie zabierając go ze sobą na te eskapady. Nie pozwolę
ci dłużej wykorzystywać jego empatii i chęci, aby za wszelką cenę ci pomóc.
Jesteś nikim. Zwykłym degeneratem, który może się otaczać tylko podobnymi
sobie, bo wszystkich innych pociągnie ze sobą na dno – syknął przez zaciśnięte
zęby. – Nie przeszkadzała mi wasza przyjaźń, nawet jeśli chodziłeś posiniaczony
przez wieczne bójki. Współczułem ci i miałem nadzieję, że może razem z
Lysandrem uda nam się pomóc. Zamiast tego zacząłeś się staczać jeszcze bardziej
i próbujesz to samo zrobić z nim.
Patrzyłem na niego w ciszy jeszcze przez
chwilę trzęsąc się, zanim udało mi się opanować nerwy. Opuściłem bezwładnie
dłonie. Miał rację.
Bez słowa odwróciłem się i opuściłem
mieszkanie, czując jak wbija we mnie wzrok, dopóki, nie zniknąłem za drzwiami
wyjściowymi. Wyszedłem z budynku, czując ogarniającą mnie bezsilność.
Wiedziałem, że wszystko co powiedział Leo było prawdą. Powinienem już dawno zrozumieć,
że ta przyjaźń będzie tylko niszczyć Lysandra.
Sztywnymi palcami rozplątałem smycz i
praktycznie włócząc nogami skierowałem się w stronę domu. Demon szedł obok,
trącając mnie pyskiem i wpatrując się we mnie swoimi czarnymi ślepiami.
Zupełnie jakby wiedział w jak beznadziejnym byłem stanie.
– Kastiel!
Zanim zdążyłem pomyśleć odwróciłem się w
stronę wołającej mnie osoby. Szlag. Dlaczego teraz Lys? Udało mi się przybrać
tylko obojętny wyraz twarzy, zanim zaczął iść w moją stronę. Za późno na
ucieczkę. Mogłem tylko udawać, że nic się nie stało.
– Wracasz od ojca? – zapytałem
cicho.
– Tak – westchnął cicho, spoglądając
na mnie zmęczonym wzrokiem. – Nic nowego. W jego stanie to najlepsze
wieści na jakie możemy liczyć.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem i bez
słowa podałem mu smycz, gdy wyciągnął dłoń. Demon chwilę się do niego połasił,
zanim ponownie zaczął trącać mnie pyskiem przez co Lysander zwrócił na mnie
swoje badawcze spojrzenie.
– Rozmawiałeś z Leo.
– Poinformował tylko, że cię nie ma
– wzruszyłem ramionami, pilnując swojej obojętnej maski.
Lysander nie spuszczał ze mnie
podejrzliwego wzroku. Czułem się jak na celowniku.
– Mam w to wierzyć? – zapytał po czasie,
który wydawał się wiecznością.
– Nie miałem czasu wymyślić lepszej
wersji. Musiałbym się zastanowić. – Wyszczerzyłem się głupio. Wyglądałem
pewnie, jakbym pozował do jednej z tych rodzinnych fotek, które są ukryte w
najciemniejszych zakamarkach szuflad. Nie było mnie stać na nic więcej.
– Bardzo śmieszne. A teraz może
powiesz, o czym naprawdę rozmawialiście?
– O niczym interesującym. Jak
powiedział, że cię nie ma to od razu wyszedłem.
– Jesteś kiepskim kłamcą.
Nie odpowiedziałem, uciekając wzrokiem.
Cały problem polegał na tym, że nie byłem w tym kiepski. To on potrafi
przejrzeć moją grę. Schyliłem się, aby odpiąć Demonowi smycz i ukryć się przed
nim chociaż na chwilę. Mogłem jednak jechać i uniknąć tej całej sytuacji.
Westchnąłem tylko cicho i poklepałem bok
Demona, zanim ruszył biegiem po pustej parkowej alejce. Zmarszczyłem brwi, gdy
zamiast dać się ponieść nadmiarowi energii, zatrzymał się parę jardów od nas i
przyglądał mi się uważnie, czekając aż do niego dołączymy. Wyprostowałem się
nie będąc w stanie powstrzymać grymasu, gdy wzrok Lysandra podążył od Demona z
powrotem na mnie. Uniósł brew, a w kącikach ust błąkał mu się zadowolony
uśmiech.
– Mów.
– Mówię.
Lysander zrobił minę pod tytułem „nie ze
mną te numery”.
– Nie mam nastroju na pogaduchy – mruknąłem.
– Widzę. Dlatego tym bardziej
powinniśmy porozmawiać.
Lysander, mimo swojego buddyjskiego
zrównoważenia, potrafił być uparty. Zazwyczaj ceniłem to zacięcie, szczególnie,
że bez niego nasz zespół nie przetrwałby dłużej niż kilka dni. Nawet teraz, gdy
obecnie sytuacja była względnie ustabilizowana, regularne próby zawdzięczaliśmy
głównie dzięki jego determinacji i marudzeniu. Jedyny minus tego uporu pojawiał
się, gdy był skierowany na mnie i nie zamierzał odpuszczać, jeśli sądził, że
może mi pomóc. Nawet jeśli patrzę na to z perspektywy czasu i wiem, że zawsze
wychodziło mi to na dobre, nie przestawało mnie denerwować.
– Odwal się, okej? – fuknąłem.
– A, niech zgadnę, zaczął mówić
jakim to złym towarzystwem dla mnie jesteś i że przez ciebie wyląduję w
więzieniu?
Znowu zbyłem go wzruszeniem ramion, zapalając
papierosa. Nie zamierzałem mu ułatwiać sprawy. Może dzięki temu w końcu
odpuści? Przyjście tutaj było fatalnym pomysłem. Zerknąłem na niego kątem oka,
aby zobaczyć jak kręci z niedowierzeniem głową.
– Ile razy będę musiał mu powtarzać,
że potrafię o siebie zadbać i nie musi dobierać mi przyjaciół? A przecież już
nie raz mówiłem mu, aby przestał się wtrącać – mruczał do siebie zirytowany. –
Co jeszcze ci mówił? – ponownie zaczął mi się przyglądać.
– Nic.
– Uważaj, bo ci uwierzę! – żachnął
się jeszcze bardziej zdenerwowany. – Chyba znowu będę musiał z nim porozmawiać,
żeby dał ci spokój.
– Odpuść.
– Niby dlaczego?
– Bo może mieć rację – wymamrotałem
pod nosem, ale niestety nie dość cicho.
– Co? Jaką rację? – skonfundowany zmarszczył
brwi, ale prawie od razu uniósł je, lekko zaskoczony. – Już rozumiem. Znowu
uważasz, że nie masz prawa się ze mną przyjaźnić, bo tylko mnie wykorzystujesz
i staczam się przez ciebie oraz tego typu brednie?
Nie odpowiedziałem wpatrzony w swoje
buty. Jak on to robi, że za każdym razem potrafi przejrzeć to o czym myślę,
nawet jeśli ze wszystkich sił staram się to ukryć? Ponownie na niego zerknąłem,
aby spotkać tylko jego rozbawione i lekko pobłażliwe spojrzenie. Pokręcił z
niedowierzeniem głową i uderzył mnie otwartą dłonią w potylicę, przez co prawie
straciłem równowagę. Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
– A to za co?
– Za bycie kretynem – prychnął, nie
przestając się uśmiechać. – Naprawdę po tylu latach nie potrafisz zrozumieć, że
przychodzenie do mnie z prośbą o pomoc, radę czy nawet zwykłą rozmowę nie jest
wykorzystywaniem? Jesteśmy przyjaciółmi Kastiel, a ty nie masz już pięciu lat,
aby ciągle mieć takie wątpliwości. Czy mam zacząć ci wyliczać ile razy ja
zawracałem ci głowę jakimiś nieistotnymi sprawami czy moimi sprzeczkami z Leo?
Bo idąc twoim tokiem rozumowania to ja jestem stroną wykorzystującą w tej
relacji.
– Nie pieprz głupot. To są poważne
problemy…
– A twoje niby nie są? – od razu mi
przerwał. – I tak nie przychodzisz do mnie ze wszystkim i nie próbuj udawać, że
tak nie jest. Nadal nie mówisz mi wszystkiego co się dzieje w twojej zakutej
głowie. I za każdym razem, gdy zadaję pytania wciskasz mi jakieś bajeczki.
– Nie wiem…
– O co mi chodzi? Przestań. Nie
jesteśmy już dziećmi. Już dawno się domyśliłem, że większość twoich historii to
bzdury. Milczenie Ami tylko potwierdza moje przypuszczenia. Wydumałeś sobie za
jakiś punkt honoru, aby utrzymać mnie z dala od twoich największych udręk.
Dlatego zdecydowałem, że nie ma sensu pytać, ale to nie znaczy, że zapomniałem
i że nie obchodzi mnie to.
Znowu wbiłem wzrok w swoje buty. Pierwszy
raz od bardzo dawna czułem taki wstyd. To prawda, że zawsze go okłamywałem, gdy
jego pytanie były dla mnie niewygodne. Nie mogłem jednak inaczej. Ami wie jaka
jest prawda, a i to już jest za dużo. Żałuję, że nie mogę powiedzieć
Lysandrowi, ale nie byłby w stanie siedzieć cicho i nic nie robić. W końcu
zawsze chce mi pomóc.
– Jesteśmy przyjaciółmi Kastiel –
powiedział już spokojniej.
Schylił się, aby podrapać Demona za uchem
i przez chwilę rozglądał się, aż podniósł z ziemi długi patyk, który rzucił z
całej siły. Nie pobiegł od razu i wbił we mnie swoje czarne ślepia, dopóki nie
pogoniłem go gestem. Lysander uśmiechnął się lekko i rzucił mi znaczące
spojrzenie. Kąciki ust drgnęły mi, gdy po raz kolejny przypomniałem sobie jakie
miałem szczęście, że natrafiłem na tak wierną bestię, jaką jest Demon. Gdy
przybiegł z powrotem, od razu poklepałem go po głowie i rzuciłem patyk jeszcze
dalej.
– Jesteśmy przyjaciółmi Kastiel –
powtórzył Lys, wpatrując się w biegnącego psa. – Przestań w końcu we mnie
wątpić. Jestem dorosły i potrafię o siebie zadbać, a taki zakuty łeb jak ty
potrzebuje kogoś, kto przemówi mu do rozsądku. Szczególnie, gdy próbujesz
udawać jaki to silny nie jesteś.
– Jeszcze nigdy ze mną nie wygrałeś
– prychnąłem cichym śmiechem.
– Nie mówię o czymś tak banalnym jak
siłowanie na rękę – uśmiechnął się pobłażliwie. – Wszystko dotyka cię bardziej
niż próbujesz to pokazać. Nawet przed samym sobą. Bądź więc tak łaskaw i nie
zmuszaj mnie następnym razem, abym ciągnął cię za język, gdy masz jakiś
problem. Albo co gorsza, żebym musiał wyduszać go z ciebie siłą, bo próbujesz
mnie unikać.
– Niczego nie obiecuję –
wyszczerzyłem się do niego.
– Niestety wiem – westchnął ciężko i
pokręcił niezadowolony głową, ale ciągle uśmiechał się.
Szliśmy długa chwilę w ciszy, rzucając na
zmianę patyk Demonowi. Nie wiedziałem jak mógłbym mu powiedzieć dlaczego tu
przyszedłem. Teraz ten powód wydaje się błahy. Poza tym jeszcze mógłby zacząć
mi sugerować jakieś niepotrzebne rzeczy. Może po prostu udam, że nic takiego
się nie stało?
– O czym chciałeś porozmawiać?
I tyle z moich planów.
– To głupie, ale chodzi o Jenny –
mruknąłem.
– O. Co z nią? – spojrzał na mnie
zaciekawiony.
– Ja… Cholera… – mruknąłem, czując nagłą
krępację.
– No wykrztuś to wreszcie.
– Pocałowałem ją, a ona uciekła!
Zatrzymał się i zamrugał kilka razy
zaskoczony, słysząc mój sfrustrowany ton, tylko po to aby wybuchnąć głośnym
śmiechem. Zdenerwowany wyrzuciłem ręce w powietrze i przyśpieszyłem kroku.
Ostatni raz przyszedłem mu się zwierzyć z czegoś takiego! Choćby mnie mieli
wołami zaciągać, nie powiem mu już nigdy o moich problemach z dziewczynami.
– Tego się nie spodziewałem, a
uwierz mi jest niewiele rzeczy, które mogą mnie z twojej strony dzisiaj
zaskoczyć. – Uśmiech nie znikał z jego twarzy, gdy ponownie zrównał się ze mną.
– Zapomnij.
– Nie zamierzam, ponieważ nie zdarza
się często aby ktoś uciekł po pocałunku wspaniałego Kastiela u którego stóp
pada każda dziewczyna, jeśli tylko dostąpi zaszczytu otrzymania choćby
krótkiego spojrzenia.
Zacisnąłem zęby i odwróciłem wzrok. Nawet
jeśli wiedziałem, że nie mówi tego na poważnie, to przywołał gorzkie słowa
Dicka, Wally’ego i Jenny. Potrzebowałem chwili, aby móc znowu na niego
spojrzeć. Nie uśmiechał się już, a zamiast tego uważnie mi się przyglądał.
– Co się stało?
– Nic.
– Nie zaczynaj znowu Kastiel. Nie
powinienem był tak żartować, za co przepraszam, ale proszę, powiedz mi co się
dokładnie stało? Co zrobiłeś?
Zażenowany zacząłem mu mówić o sytuacji z
naszej kary, jednak niezależnie od tego jak głupio to brzmiało, Lys nie zaśmiał
się i słuchał uważnie. Byłem mu za to wdzięczny, gdy starałem się jak
najszybciej streścić całe zdarzenie, nie wyłączając dyskusji z Wally’m i
Dickiem. Gdy skończyłem Lysander nie patrzył na mnie, zastanawiając się nad
czymś intensywnie, więc po prostu wbiłem wzrok w swoje buty. Powiedziane na
głos brzmiało niezwykle idiotycznie, ale przynajmniej miałem wrażenie, jakby
zeszło ze mnie jakieś ciśnienie. Chociaż odrobinę.
– Przynajmniej już wiem dlaczego
naprawdę się ze mną spotkałeś – mruknął do siebie. – Zacznijmy od tego, że nie
unikniesz takich porównań Kas. Zbyt długo bawiłeś się dziewczynami, aby ta
łatka playboya po prostu znikła.
– Wiem. Nawet Ami uważa, że to się
nie zmieniło.
– Nie dziw się. Czerpałeś zbyt dużą
przyjemność z tej zabawy. Ja sam czasami wątpię czy tak naprawdę z tego
zrezygnowałeś, a twoja spotkanie z Mattem nie wróży niczego dobrego.
– Dzięki za wiarę – nie mogłem
powstrzymać zirytowanego warknięcia.
– Jestem po prostu szczery Kastiel.
Ostrzegałem cię, że będziesz tego żałować. Poza tym nie zrobiłeś nic, aby
udowodnić nam, że twoje podejście się zmieniło.
– Jak to? Przecież…
– Celibat się nie liczy Kas –
przerwał mi od razu. – Tak samo jak wasza przygoda z Ami. Ona nie była dla
ciebie pierwszą lepszą spotkaną dziewczyną, która wpadła ci w oko i dlatego
zacząłeś z nią chodzić. Tego jak naprawdę wyglądał związek z Su do dzisiaj nikt
nie wie. Ty nic nie mówisz, ona wyjechała. A twoja przerwa jest tylko dowodem,
że te wszystkie złamane serca były zwykłym kaprysem. Nie pokazuje zmiany
podejścia do kobiet.
– Więc jak mam to według ciebie
udowodnić?! Ożenić się?!
– Nie – pokręcił głową. – Pokaż mi,
że bierzesz sprawę z Jenny na poważnie, a nie dlatego, że Matt namówił cię do
kolejnej głupoty.
– Co? Jaką sprawę? – zapytałem
zdumiony, zanim zacząłem gwałtowanie protestować. – Znam ją tydzień Lys!
Przecież próba poderwania jej jest właśnie potwierdzeniem, że nie rzuciłem
mojego poprzedniego podejścia do kobiet!
– I tak i nie.
– Co?
– Masz rację, że jej nie znasz i
taki związek nie powinien mieć racji bytu. Problem w tym, że jesteście jak dwa
magnesy i ludzie już zaczynają o was gadać. No i nie wierzę ci, że ten
pocałunek był taki zupełnie niewinny – spojrzał na mnie z politowaniem.
– Chciałem tylko, żeby się zamknęła
– burknąłem.
– Oczywiście – przewrócił oczami. –
Po prostu jeśli już chcesz ją uwieść, podświadomie czy nie, to pokaż jej, że
nie jesteś taki, jak mówią plotki. I dobrze radzę, abyś wziął ten związek na
poważnie, gdy do niego dojdzie, a nie skończył go po tygodniu dobra?
– Skąd ci się…
– Znam cię Kastiel. Lepiej niż
sądzisz i pewnie lepiej niż byś chciał. Nie wmówisz mi, że gdyby cię nie
zainteresowała to nie kręciłbyś się koło niej przez cały ten czas.
– Nie wiem o czym mówisz –
odwróciłem tylko wzrok.
– Pomogłeś jej z nieprzytomnym
bratem, mimo że miałeś zupełnie nie po drodze. Zostałeś u niej na noc. Później
poprosiłeś ją o odwóz do domu, po tym jak dzień wcześniej cię opatrzyła.
Zmusiłeś ją do ucieczki ze szkoły po bójce z Amber i zabrałeś do siebie na noc.
Zapewne wydarzyło się coś jeszcze w międzyczasie. O dzisiaj już nie wspomnę –
liczył na palcach, unosząc brew w niemym wyzwaniu.
– Ja… Ugh! Nie znoszę cię –
warknąłem i kopnąłem najbliższy kamyk.
– Być może – wzruszył tylko
ramionami – ale nie wmówisz mi, że ta postawa casanovy nie wzięła się znikąd.
Nawet jeśli teraz nie chcesz, aby ludzie patrzyli na ciebie przez jej pryzmat.
Sam nie wierzę, że to mówię, ale musisz się z tym pogodzić Kastiel.
Przynajmniej dopóki rzeczywiście nie zmienisz swojego podejścia do kobiet i
związków.
– Czemu ty zawsze musisz mieć rację?
– Gdybym jej nie miał nie
przychodziłbyś do mnie po rady. Poza tym zawsze to wyolbrzymienie. Duże
wyolbrzymienie.
– Cokolwiek.
Machnąłem lekceważąco ręką i rozglądnąłem
się w poszukiwaniu Demona, który zniknął gdzieś w międzyczasie. Jednocześnie
zacząłem zastanawiać się nad tym co powiedział Lysander. Jak mógłbym pokazać
Jenny, że chcę spróbować czegoś innego niż od tych wszystkich dziewczyn? Poza
tym jak miałbym z nią w ogóle porozmawiać o tym? W końcu uciekła po pocałunku i
na dodatek widocznie próbowała uniknąć spotkania ze mną dzisiaj.
– Hej, Lys – przerwałem ciszę i
odwróciłem się w jego stronę. – Przecież ona nawiała po tej całej akcji, więc wszelkie
próby zarywania jej to strata czasu.
Popatrzył na mnie przez chwilę zanim
spuścił głowę, uśmiechając się pod nosem. Wydawało mi się, że mruczy do siebie
coś o głupku, ale ubiegł mnie zanim zdążyłem to skomentować.
– Po prostu to zrób.
– Jasne szefie – przewróciłem
oczami.
– A tak swoją drogą to kiedy
przyjeżdżają?
– Pod koniec przyszłego tygodnia.
– Na długo?
– Nie wiem Lys – westchnąłem ciężko.
– Z nimi nigdy nic nie wiadomo.
***
– Wyglądasz jak zombie Jenny.
– Dzięki Dick. Umiesz pocieszać –
wymamrotałam, przyjmując od niego kubek z zieloną herbatą.
– Do której grałaś?
– Um… Trzeciej? Coś koło tego.
Przepraszam, jeśli cię obudziłam.
– Nie obudziłaś. Poza tym byłoby już
trochę za późno na przeprosiny. – Posłał mi rozbawione spojrzenie. – Powiesz mi
co się stało, że postanowiłaś zamęczyć ten biedny fortepian?
– Musiałam przemyśleć kilka rzeczy.
O której poszedł Wally? – szybko zmieniłam temat.
– Odwiozłem go przed północą.
Organizacja DJ-a zajęła nam więcej czasu niż przypuszczaliśmy.
– Po co wam DJ? – zapytałam
zaniepokojona. – Organizujecie imprezę? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Dick podrapał się zakłopotany po karku i
uśmiechnął się niewinnie, unikając mojego spojrzenia. Otworzyłam usta, ale z
oburzenia nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. Widząc mój stan od razu
zaczął się tłumaczyć:
– Posłuchaj Jenny, wiem że jesteś
niezadowolona z tego pomysłu, ale robię to dla Wally’ego. Dobrze wiesz, że
ostatnio miał dużo spraw na głowie, a boję się, że znowu może mu się pogorszyć,
więc chciałem tylko aby mógł zająć czymś myśli. Chociaż na jeden wieczór
przestać myśleć o tym wszystkim.
– Cholera, Dick! Tu nie chodzi o
samą imprezę, którą robisz z mniej lub bardziej szlachetnych powodów. Popieram
twój pomysł, że Wally potrzebuje takiego wieczoru, a nawet uważam, że i bez
tego moglibyśmy ją zorganizować, ale czemu mi nie powiedziałeś? – jęknęłam
załamana.
– Ja… - zaczął, ale nie mogąc
wymyślić nic sensownego od razu zamilkł.
– Zamierzałeś mnie chociaż o niej
poinformować? Czy dowiedziałabym się dopiero po jej rozpoczęciu?
– Ja… zapomniałem.
Nie udało mi się powstrzymać zirytowanego
okrzyku, gdy pośpiesznie opuściłam kuchnię. Dick od razu podążył za mną i
zatrzymał mnie przed drzwiami do garażu. Założyłam ramiona na piersi rzucając
mu mordercze spojrzenie.
– Przepraszam Jenny. To nie tak
miało wyjść. Po prostu ostatnio co chwilę się mijamy. Poza poniedziałkowymi
ćwiczeniami nie rozmawialiśmy tak naprawdę. We wtorek w ogóle nie wróciłaś na
noc, rano wpadłaś się przebrać i pojechałaś do szkoły z Kastielem, a przez sytuację
z wczoraj grałaś cały wieczór.
– No jasne. Moja wina – mruknęłam z
przekąsem.
– Cholera, Jenny! Dobrze wiesz, że
nie to chciałem powiedzieć! Chodziło mi o to, że…
– Że się od siebie oddaliliśmy.
Niestety wiem – westchnęłam cicho, spuszczając ręce. – To śmieszne, że
mieszkając w ogromnym molochu Bruce’a spędzaliśmy ze sobą więcej czasu niż
tutaj.
– Złośliwość losu? – uśmiechnął się
krzywo. – Wydaje mi się po prostu, że to przez przeprowadzkę. W końcu jesteś
tutaj zaledwie od tygodnia i nie miałaś za dużo czasu, aby odetchnąć.
– Mam nadzieję, że masz rację.
Wystarczy już, że przez moje problemy musiałeś jechać ze mną. Bo byłam zbyt
dużym tchórzem, aby stawić mu czoło – wyszeptałam, spuszczając wzrok.
– Nie wolno ci się obwiniać o to,
Jenny. I nie jesteś tchórzem. Zapamiętaj to sobie – powiedział stanowczo, zanim
zamknął mnie w szczelnym uścisku. – I powinnaś zadzwonić do Bruce’a. Chciałby
usłyszeć od ciebie jak sobie radzisz.
– Zadzwonię wieczorem. Może uda mi
się wstrzelić pomiędzy kolejnymi spotkaniami, a kolacją albo bankietem.
Myślisz, że to możliwe?
– Mała szansa. Jest pracoholikiem,
więc zawsze będziemy odrywać go od pracy, nawet jeśli on twierdzi inaczej –
zaśmiał się cicho.
– Dlatego nigdy nie znajdzie sobie
żony – mruknęłam i rozplątałam się z jego uścisku.
– Mówisz już jak Alfred – parsknął
śmiechem, kierując się za mną do garażu.
– Ponieważ ma rację. Zresztą sam
przyznaj, że Bruce zginąłby bez jego opieki.
– Z pewnością, ale lepiej, żeby cię
nigdy nie usłyszał – zaśmiał się, siadając na miejscu kierowcy w swoim
lamborghini.
Zignorował moje oburzenie i gestem kazał
mi się pośpieszyć. Burcząc ciche obelgi pod nosem, usiadłam posłusznie na swoim
miejscu. Nie mogłam się powstrzymać przed założeniem ramion na piersi i
zrobieniu obrażonej miny, co tylko bardziej go rozbawiło.
– No już, obiecuję, że jutro
pojedziesz – przewrócił oczami. – Dzisiaj skup się na zaproszeniu znajomych, bo
zostało niewiele czasu do soboty wieczorem.
– Ciekawe dlaczego mam go tak mało –
fuknęłam.
Uśmiechnął się tylko niewinnie i wyjechał
z garażu. Podczas jazdy zaczął mi w skrócie opowiadać co zdążył już ustalić w
kwestii imprezy.
Wally miał się zająć alkoholem, a Dick
muzyką, co ograniczyło się do zapytania koleżanki z klasy czy się zdecydowała
na rolę DJ-a. Jeśli tak pożyczy samochód Wally’ego i pomoże jej przewieź oraz
zmontować sprzęt. W tym wypadku na mnie pozostało zajęcie zorganizowania
przekąsek, a w związku z tym zakupów. Widząc moją niezadowoloną minę Dick
obiecał, że zajmie się przygotowaniem domu w ramach zadośćuczynienia za zbyt
późne poinformowanie o całej sprawie.
***
Cały dzień upłynął niezwykle szybko, na
intensywnych lekcjach i pomocy Natanielowi. Tylko w krótkich rozmowach przed
udaniem się do pokoju gospodarzy udało mi się zaprosić ludzi. A raczej
poproszenia ich, aby przyszli i przyprowadzili znajomych jeśli mają ochotę.
Teraz pozostało mi segregować papiery, które skończył przygotowywać Nataniel i
będę w końcu wolna.
Przeciągnęłam się i zmęczona zerknęłam na
zegarek. Pół godziny temu powinnam była już wrócić. Szkoda, że nie potrafiłam
odmówić szczenięcemu spojrzeniu Nataniela. On nadal siedział nad jakimś grubym
plikiem dokumentów i mruczał coś do siebie niezadowolony, przerzucając kolejne
strony.
– Hej Nat…
– Tak? – uniósł na mnie rozkojarzone
spojrzenie.
– Może skończymy na dzisiaj?
Siedzimy tutaj na każdej przerwie, a ty nawet zrezygnowałeś z lunchu. Gdyby nie
Melania, nawet nic byś nie zjadł i najprawdopodobniej się przewrócił. Najwyższy
czas, aby wrócić do domu, nie uważasz?
Skonsternowany zmarszczył brwi i szybko
spojrzał na zegarek, zanim ponownie skupił swoją uwagę na mnie ze skruszonym
uśmiechem.
– Przepraszam Jenny. Nie zauważyłem,
że minęło już tyle czasu. Wracaj do domu, a jak skończę i pochowam te rzeczy.
Mam nadzieję, że twój brat nie będzie zły.
– W porządku. Poza tym powiedziałam
Dickowi, żeby nie czekał na mnie. Chcę przejść się trochę po mieście i
skorzystać z tak ciepłego dnia. To prawie niespotykane w październiku –
uśmiechnęłam się ciepło, aby go uspokoić. – Nie chcesz do mnie dołączyć? Te papiery
i tak nie uciekną.
– No nie wiem Jen…
– Nie daj się prosić Nat. Już i tak
wyrabiasz spore nadgodziny odwalając robotę dyrektorki. Skończymy je jutro podczas
lunchu jeśli będzie trzeba.
Przyglądał mi się chwilę w ciszy, aż w
końcu skinął głową z lekkim uśmiechem. Od razu zaczęłam zbierać wszystkie jego
papiery i wrzuciłam je do szafki, ignorując jego rozbawienie. Zamknęłam ją, a
klucz wcisnęłam mu do ręki, sięgając po torbę i wyprowadziłam go na pusty
korytarz. Nawet nie próbował powstrzymywać śmiechu spowodowanego moim
entuzjazmem.
– Spokojnie Jenny. Obiecuję, że
ostatni raz każę ci zostawać po lekcjach, aby mi pomóc.
– Och, wiesz, że nie o to chodzi.
Zawsze chętnie ci pomogę, tylko…
– Tylko masz lepsze rzeczy do zrobienia.
Spokojnie, rozumiem.
Uśmiechnęłam się do niego odrobinę
zawstydzona i szturchnęłam go w ramię, przez co znowu wybuchnął śmiechem.
Zrewanżował się pociągnięciem za mój kucyk i dźgnięciem w żebra na co
podskoczyłam zaskoczona.
– Kto by pomyślał, że zostawanie po
lekcjach jest takie zabawne.
Zatrzymałam się gwałtownie, na dźwięk
głosu Kastiela, który opierał się o drzewo i bawił swoją zapalniczką. W
kącikach jego ust czaił się złośliwy uśmiech, którego nawet nie starał się
ukryć. Nataniel uniósł tylko brew, nie zauważając jak bardzo się spięłam. Nawet
pomimo obecności Lysandra stojącego obok. Co prawda wątpiłam, aby zaczął
dyskusję o wczorajszym incydencie przy widowni, ale nigdy nie wiadomo co może
mu strzelić do głowy.
Nataniel wzruszył ramionami, ciągle się
uśmiechając, zanim mu odpowiedział:
– W dobrym towarzystwie, nawet
papierkowa robota sprawia przyjemność. Na coś czekacie?
– Nie chciałem przeszkadzać ci w
pracy na przerwach, więc postanowiłem, że poczekam aż wyjdziesz ze szkoły.
Chciałem zobaczyć jak widzisz utwory, które ci wczoraj przesłałem. O ile
zdążyłeś je przejrzeć – odparł spokojnie Lysander.
– Poczekaj, mam je gdzieś tutaj. –
Zaczął przeszukiwać swoją teczkę, ale z każdą chwilą grymas na jego twarzy
pogłębiał się, aż w końcu zamknął ją zirytowany. – Musiały zawieruszyć się z
innymi papierami i zostać w pokoju gospodarzy. Wrócę ich poszukać – westchnął
ciężko, pocierając sobie skroń.
– Pójdę z tobą. Razem znajdziemy je
szybciej – Spojrzał porozumiewawczo na Kastiela – Dziękuję, że ze mną
poczekałeś. Miłego dnia Jenny – uśmiechnął się delikatnie w moją stronę.
Nataniel uśmiechnął się do mnie
przepraszająco i pożegnał się, zanim wrócił razem z Lysandrem do budynku. Przez
chwilę patrzyłam na ich plecy, nie mogąc drgnąć i jednocześnie nie wierząc w to
co się właśnie stało. Czy oni wiedzą o tym co stało się wczoraj między mną i
Kastielem? Przecież cała ta sytuacja jest ewidentnie ustawiona. Zero przypadku.
I jeszcze Lysander nawet się nie krył ze znaczącymi spojrzeniami rzucanymi w
stronę Kastiela, który przyglądał mi się obojętnie.
– Długo zamierzasz tu stać i patrzyć
się w przestrzeń?
Jego głos podziałał na mnie jak zimny
prysznic. Rzuciłam mu tylko wściekłe spojrzenie i skierowałam się w stronę bramy
szkoły, jednak zatrzymałam się, słysząc jego pogardliwe prychnięcie. Zacisnęłam
usta i zbliżyłam się do niego, kipiąc z wściekłości.
– Masz jakiś problem?
– To jest właśnie twój sposób?
Unikać mnie, a gdy nie możesz tego zrobisz, uciec? Co za odwaga.
– A ty co byś zrobił, panie
wszechwiedzący?
– Porozmawiał – powiedział poważnie,
a z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady złośliwości.
Zamurowało mnie. Jeszcze nigdy nie
widziałam go tak poważnego. Stanowcze spojrzenie jego stalowych tęczówek
utrudniało mi oddychanie i potrzebowałam całego swego samozaparcia, aby nie
odwrócić wzroku. Zmniejszył między nami odległość nie odwracając wzroku.
– Porozmawiasz ze mną Jenny?
– Mamy o czym? – wyszeptałam bez
tchu.
– Oboje wiemy, że tak. Więc?
Przygryzłam wargę i po chwili, która
zadawała mi się trwać nieskończoność, skinęłam głową, łapiąc jego wyciągniętą
dłoń. Kącik jego ust uniósł się w zadowoleniu i zacisnął palce, zanim
zaprowadził mnie na parking. Był tutaj już tylko jego motor.
– Chciałeś rozmawiać – zaczęłam.
– Ale nie tutaj. Zabiorę cię w jedno
miejsce. Sądzę, że ci się spodoba. Odrobinę wiary.
Podał mi kask, ale widząc moje wahanie
uśmiechnął się wyzywająco, unosząc brew. Zmrużyłam oczy i gwałtownym ruchem
wyrwałam mu kask, czym wywołałam tylko jego cichy śmiech. Pomógł mi wsiąść i
umieścił moje dłonie na swoim brzuchu.
– Trzymaj się mocno dziewczynko.
Witej!
OdpowiedzUsuńW końcu dorwałam się do komputera i mogę na spokojnie coś naskrobać. Nie znoszę pisać komentarzy na telefonie. Zawsze co drugi tekst mi usuwa ;c
Jak tam zdrówko? Trzymasz się jakoś na tych studiach? Sądząc po rozdziale, to chyba jakoś Ci idzie xD
Zaczynając od początku... Matt... Nawet nie wiem co o tym chłopaku myśleć. Mało pociągający i dość odpychający od siebie... Taki... Meh. Nie polubimy się. Wątpię, żeby zdobył jakoś później moją sympatię. Pewny siebie burak.
Kastiel jak zwykle ma wyczucie czasu. Gdzie diabeł nie może tam jego pośle. Serio. Ledwo dziewczynę poznał i już mu się na macanki zbiera. Ja nie wiem co z tymi chłopakami jest. Jak nie jeden to drugi. I jeszcze wielce skruszonego udaje. Przecież wszyscy i tak wiemy, że mu się to podobało xd
yhh.. Głupio mi się trochę pisze komentarze, jak (teoretycznie) wiesz co myślę na temat każdej z tych scen xd To jest naprawdę dziwne. Muszę się głowić co napisać, żeby nie było że się powtarzam.
Nigdy nie sądziłam, że z Lysandra taka podstępna mała żmijka jest i tak wkręci w to Nataniela i zostawi Jenny na pastwę rozmowy z Kastielem. Aż strach pomyśleć co z tego wyniknie. W razie czego mamy pełne prawo oskarżyć o to wszystko Lysa! To on to ukartował :D
Na koniec jeszcze dodam, żen ie mogę się doczekać kolejnego rozdziały i z niecierpliwością czekam na następny!
Gorąco pozdrawiam :*
Hej! :D
UsuńJak widać jeszcze żyję, a sesja zdana, więc nie jest źle ;)
Wiesz dopiero się pojawił, więc może daj szansę wykazać się chłopakowi? :P
Nie o każdej z nich, ale doskonale cię rozumiem, bo tak samo mam z Lysandrowymi Fantazjami xD
I od razu nazywasz Lysandra żmiją, a on po prostu chce pomóc przyjacielowi (który najpierw namąci, a później szuka cudownego ratunku xD). I nigdzie nie było napisane, że to ukartował, więc nie wiem skąd te podejrzenia ;P
Dziękuję jak zawsze za komentarz i również pozdrawiam ;*
Jestem bardzo ciekawa dalszej historii i jak to wszystko się potoczy. Skoro jednak piszesz, że prawie na siłę pisałaś tę część to może warto sobie odpuścić i zająć się czymś nowym?
OdpowiedzUsuńNie napisałam, że pisałam tę część na siłę. Poza czasem, który zabrały mi studia, najdłużej zajęło mi napisanie rozmowy Lysandra i Kastiela, ze względu na charakter wiktoriańskiego pana. Nie chciałam, aby zupełnie zatracił swój urok z oryginału, co stanowiło dla mnie wyzwanie, gdyż nigdy nie był on dla mnie prosty w pisaniu (i jak widać jego zachowanie nadal bardzo odbiega od oryginału).
UsuńMimo wszystko dziękuję za radę, ale nie zamierzam porzucić tego opowiadania ;)