wtorek, 22 stycznia 2019

Rozdział XII

To zadziwiające jak sesja potrafi wywołać w człowieku wyrzuty sumienia, że uczy się zamiast pisać...

Tak więc znowu się spóźniłam z rozdziałem, jednak pierwszy raz mogę stwierdzić, że był on dla mnie bardzo ciężki w pisaniu. Do tej pory nie zdarzyło mi się spędzić tak długiego czasu zastanawiając się nad dialogami postaci. Zaczęcie studiów niestety nie ułatwiało sprawy, ale mam nadzieję, że warto było czekać tyle miesięcy.

Na koniec chciałam poinformować, że post na 5 rocznicę i przyszłe 50 000 wyświetleń pojawi się zapewne w sobotę wieczorem, a pytania (dwa od każdego czytelnika) będzie można zadawać cały czas, aż do skończenia historii (czyli baaardzo długi czas).

Zapraszam do czytania i bardzo proszę o zostawienie po sobie śladu, nawet gdyby miało to być tylko kilka słów, w komentarzu. :)


Na tym blogu, a także w tym rozdziale mogą pojawić się przekleństwa, brutalne lub erotyczne sceny. Ostrzeżenie to będzie pojawiać się przed każdym nowym rozdziałem, więc wchodzisz na własną odpowiedzialność.
Z góry dziękuję za wszelkie komentarze, a także konstruktywną krytykę.





Zamarłam, nie potrafiąc w pierwszym momencie zrozumieć, co się dzieje. Dopiero gwałtowne szarpnięcie wyrwało mnie z otumanienia. Odetchnęłam głęboko, wspierając się na torsie Kastiela, który wyswobodził mnie z uścisku mechanika. Czułam jego mięśnie, napięte i gotowe do ataku, gdy wysyczał wściekły:
– Co to, do kurwy nędzy, miało być, Matt?
– Próba materiału – wzruszył obojętnie ramionami, uśmiechając się chłodno. – I muszę przyznać, że nie dziwię się z twojego wyboru. Dobra jest w łóżku?
Krew się we mnie zagotowała i zanim Kastiel zdążył zareagować, wyszarpnęłam się z jego uścisku. W kilku krokach znalazłam się przed zadowolonym z siebie Mattem, a silnym sierpowym starłam ten uśmieszek z jego twarzy. Morderczym wzrokiem patrzyłam, jak zatacza się do tyłu, a z jego nosa tryska krew, nie starając się nawet ukryć wewnętrznej satysfakcji. Nie zrobiło to na nim wrażenia i otarł twarz z szyderczym parsknięciem. Ponownie zagotowałam się w środku i bez myślenia zamachnęłam się po raz drugi. Niestety byłam zbyt wolna i Kastiel odciągnął mnie, zaciskając żelaznym uściskiem ramienia moje biodro oraz pierś.
– Puszczaj. – Wbiłam palce w jego przedramię, aby rozluźnił chwyt.
– Zostaw go, Jen. To nie ma sensu. Tylko go nakręcasz.
Zamknęłam oczy, pozwalając, aby owiał mnie jego ciepły oddech, a spokojny rytm serca pomógł oczyścić głowę. Mimowolnie odchyliłam głowę do tyłu, całkiem przylegając do jego twardego torsu i odsłaniając szyję. Pozwoliłam sobie walczyć jeszcze przez chwilę, wpijając paznokcie w jego przedramię, ale skóra kurtki znacznie osłabiała efekt, więc w końcu puściłam go, wypuszczając powoli wstrzymane powietrze.
– Załatw, co masz załatwić i wracajmy.
Skinął nieznacznie głową i odsunął się ode mnie, przyglądając uważnie. Przewróciłam oczami, każąc mu już iść. Pociągnął krwawiącego Matta poza zasięg mojego słuchu, jednak nadal mogłam obserwować ich konwersację. Nawet nie słysząc Kastiela, widziałam, jaki był wściekły, gdy przyparł Matta do muru i warknął kilka słów. Mechanik przewrócił tylko oczami i zaczął mówić, aż w końcu Kastiel puścił go, łapiąc dwoma palcami nasadę swojego nosa. Rozmawiali jeszcze długą chwilę, kilkukrotnie rzucając mi dziwne spojrzenia, na które założyłam ramiona na piersi. Będzie się tłumaczyć.
Kiedy w końcu skończyli, Matt miał skruszony wyraz twarzy.
– Przepraszam cię, Jenny. Poniosło mnie. Zbyt często najpierw mówię, a dopiero później myślę.
– Często więc będziesz chodzić z obitą mordą – warknęłam, czując jak ręka znowu mnie świerzbi.
– Pewnie masz rację – przyznał zamyślony, zanim wyciągnął w moją stronę dłoń.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę. Drugi raz się nie nabiorę. Skrzywił się, robiąc zbolałą minę, i opuścił dłoń. Kastiel nie skomentował sytuacji, a zamiast tego złapał mnie za łokieć, by zaprowadzić z powrotem do motoru. Kątem oka zerknęłam za siebie, tylko po to, by ujrzeć zadowolony uśmiech Matta wpatrującego się w nas lodowatym wzrokiem.
Przy motorze Kastiel bez słowa podał mi kask, jednak ja, zamiast go przyjąć, założyłam ramiona na piersi. Niezadowolony wzniósł oczy ku szarzejącemu niebu. Dobrze, że przynajmniej wie, o co mi chodzi. Zaoszczędzimy czas na wyjaśnianiu, z czym mam problem.
– Co chcesz wiedzieć?
– O czym rozmawialiście i dlaczego ta rozmowa dotyczyła mnie? – zapytałam bez ogródek.
– Próbowałem mu po prostu wytłumaczyć, jak głupio się zachował. Wszystkie dziewczyny traktuje bardzo przedmiotowo. Jedynym wyjątkiem jest jego siostra.
– To ty nauczyłeś się od niego takiego podejścia, czy może było na odwrót? – zapytałam zgryźliwym tonem.
– Co?
Niewiele brakowało, aby spojrzeniem zamroził mnie na śmierć, dlatego spuściłam wzrok na zniszczony bruk. Lepiej, gdybym nie zaczynała tego tematu, ale nie mogłam cofnąć wypowiedzianych słów. Nawet jeśli były pochopne i powiedziałam je bez większego zastanowienia.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Uczęszczam do tej szkoły zaledwie od paru dni, a już zdążyłam się nasłuchać o tym, jak zakładałeś się z Mattem o wyrywanie dziewczyn. Nawet Iris cię nie broniła, mimo że zawsze stara się znaleźć usprawiedliwienie dla twojego zachowania. O czym z nim rozmawiałeś? – ponowiłam pytanie z naciskiem.
– Powiedziałem ci – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Nie. Wcisnąłeś mi bajeczkę i sądziłeś, że jestem na tyle głupia, aby ją łyknąć. Jak widzisz, pomyliłeś się. Mów.
– Nie zamierzam. Wsiadaj na motor.
– W takim razie ja nie zamierzam z tobą wracać – powiedziałam dumnie.
Szybkim krokiem skierowałam się w stronę domu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety niemal natychmiast usłyszałam za sobą ryk silnika. Czarna maszyna mignęła koło mnie, po czym Kastiel zatrzymał się kilka metrów przede mną. Zsiadł, zakładając ręce na piersi i stanął na środku, tarasując mi przejście. Cały czas dumnie unosząc głowę wpatrywałam się w park majaczący na horyzoncie, dając mu wyraźnie znać, jak bardzo w poważaniu go mam. Oczywiście, nie tylko ja byłam uparta i nie zamierzałam odpuszczać. Gdy próbowałam go wyminąć, złapał mnie za nadgarstek i zmusił do odwrócenia się w swoją stronę. Spróbowałam wyszarpnąć się z jego uścisku, ale nie dał mi takiej możliwości. Zamiast tego przyparł mnie do ściany budynku, abym nie mogła uciec. Syknęłam cicho, gdy uderzyłam plecami o twardą ścianę budynku. Miałam ochotę ukatrupić go samym spojrzeniem. Zresztą ze wzajemnością.
– Puść mnie!
– A wsiądziesz grzecznie na motor i pozwolisz się odwieźć do domu?
– Nie! Puszczaj do cholery! – krzyknęłam wściekła, mając nadzieję zwrócić na nas uwagę.
– Przestań się drzeć. I nie puszczę cię w takim razie.
Zaczęłam się szarpać, ale tylko mocniej przyparł mnie do muru, napierając na mnie swoim ciałem. Otworzyłam usta, aby zacząć krzyczeć, ale przerwałam przez jego gorące wargi na moich. Głos uwiązł mi w gardle, a uchylone usta zaprosiły go do pogłębienia pocałunku. Zamknęłam oczy, przestając napierać na jego dłonie, aby się uwolnić. Moje wargi zaczęły się poruszać wbrew woli czy zdrowemu rozsądkowi. Nogi miałam jak z waty, a gdyby nie ścina o którą się opierałam, wylądowałabym już dawno na bruku. Nie zarejestrowałam jak ostrożnie rozluźnił uścisk jednej dłoni i przesunął ją na moją talię, dając mi dodatkowe oparcie. Wolną ręką podążyłam wzdłuż jego ramienia, aż do barku, gdzie zacisnęłam palce, zmuszając go do przybliżenia się. Poczułam jak oparł swoje przedramię tuż nad moją głową, aby spełnić moją niemą prośbę. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, a ja nie mogłam się powstrzymać, aby nie westchnąć w jego usta. Drugą dłoń zacisnęłam na jego koszulce, aby odzyskać odrobinę równowagi.
Prawie podskoczyłam, gdy przerwało nam głośne narzekanie jakiegoś przechodnia:
– Znajdźcie sobie pokój! Doprawdy dzieciaki w dzisiejszych czasach są nie do zniesienia!
Otworzyłam oczy i słabo odepchnęłam Kastiela, ale tyle wystarczyło, aby przerwać pocałunek. Odrobinę zatoczył się do tyłu przez moją gwałtowną reakcję, wypuszczając mnie z uścisku ramienia. Odzyskując świadomość, jego oczy powędrowały od moich pół-otwartych ust, nieudolnie próbujących złapać oddech, na zaróżowione policzki. Powoli jego usta wygięły się w zadowolony uśmiech, podszyty niejasną sugestią, przez co mocniej się zaczerwieniłam. Wydałam z siebie bezsilny jęk i pchnęłam go płaską dłonią w pierś. Jak najszybciej ruszyłam przed siebie, starając się odrobinę ochłonąć i zmniejszyć rumieńce, piekące moją twarz. C o  t u  s i ę,  d o  j a s n e j  c h o l e r y,  s t a ł o?
– Hej, hej, hej! Czekaj! Jen! – zawołał za mną i przyśpieszył kroku, aby mnie dogonić.
Ogarniająca panika zmusiła mnie do biegu. Miałam mętlik w głowie i konfrontacja z nim już teraz była bardzo złym pomysłem. Najszybciej jak tylko mogłam wbiegłam do parku, jednak nadal w oddali słyszałam jego wołanie. Ponownie zmusiłam się do biegu, mimo że moje płuca płonęły żywym ogniem od tak intensywnego wysiłku po takiej przerwie. W końcu zbiegłam ze ścieżki i oparłam się o drzewo kilka jardów od niej, dzięki czemu nie było mnie widać. Zbliżający się zmierzch tylko mi pomógł. Z trudem regulowałam oddech, starając się robić to jak najciszej, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Udało mi się w ostatnim momencie, ponieważ niedługo później usłyszałam jego ciężkie kroki i przyśpieszony oddech. Zwolnił niedaleko miejsca w którym się zatrzymałam, najwidoczniej nie będąc już w stanie dalej biec. Zaklął wściekły, zanim znowu zaczął podążać w kierunku, w którym mogłam się według niego udać. Przygryzłam wargę czując coraz większe wyrzuty sumienia, że uciekłam i że go zwodzę, ale bałam się tego, jak mogłaby się skończyć nasza rozmowa w obecnym stanie. I po tym co się właśnie stało.
Nie rozumiałam mojej reakcji. Nie znałam go nawet tygodnia, a jednak to nie od biegu moje serce biło w szalonym rytmie, a policzki piekły od nadmiaru ciepła. Gdy przypominam sobie pocałunek Matta mam odruch wymiotny, ale gdy pocałował mnie Kastiel…
Jęknęłam załamana czując nieznośne ciepło rozlewające się po moim ciele. Osunęłam się po pniu drzewa chowając twarz w dłoniach, jednak nie mogłam powstrzymać się od przygryzania wargi, gdy przez moją głowę przewijały się wspomnienia jego gorących ust. Mimowolnie uśmiechałam się zadowolona. Czułam się jakby jakaś dziwna siła ciągnęła mnie do niego. Co prawda nigdy nie wierzyłam w istnienie czegoś takiego jak chemia między dwojgiem ludzi, ale wydawała się ona jedynym racjonalnym wytłumaczeniem mojego zachowania w stosunku do Kastiela. Szczególnie, że nie znałam go wystarczająco dobrze. Co ja mówię? Ja go w ogóle nie znałam. Więc dlaczego pozwoliłam mu się pocałować? A najważniejsze dlaczego mi się podobało?
Opuściłam dłonie wpatrując się w blade plamy zachodzącego słońca, którym udało się dotrzeć pomiędzy kolorowymi liśćmi, pogłębiające cienie pod gałęziami. Jesień zawitała już w pełni, a ja przypomniałam sobie o tym dotkliwie, gdy przez moje ciało przebiegł dreszcz. Było mi coraz zimniej i jeśli nie chciałam skończyć z jakąś chorobą musiałam dostać się jak najszybciej do domu. Błagam, aby tylko nie wpaść na Kastiela. Nie dzisiaj. Nie teraz. Muszę najpierw poukładać to wszystko w głowie. Mętlik myśli, moje uczucia… Cholera o czym ja mówię? Nie znam go. Nie mogę mieć do niego żadnych uczuć.
Tylko dlaczego tak mnie do niego ciągnie? Dlaczego moje ciało zdaje się reagować wbrew zdrowemu rozsądkowi, szczególnie gdy słyszałam wystarczająco wiele plotek na jego temat. Powinnam trzymać się od niego z daleka. Te wszystkie zakłady o dziewczyny, które traktował jak zabawki. Przecież nawet Iris nie potrafiła go obronić, gdy Kim opowiadała o jego podbojach. Wspomniała tylko o dwóch wyjątkach, które i tak obejmowały zaledwie kilka miesięcy. Ami, która podobno trochę go przytemperowała, oraz Sucrette. Nikt nie wie czy był z nią z litości, czy może rzeczywiście udało jej się odrobinę ogrzać jego serce. Pewne jest tylko, że dla własnego dobra należy trzymać od niego z daleka.
W końcu coś takiego jak chemia nie istnieje, prawda? Nigdy w to nie wierzyłam i nie zamierzam, zmieniać swojego podejścia przez jakiegoś kretyna. Cholernie przystojnego kretyna…
– Szlag by to wziął! – warknęłam do siebie, po raz kolejny czując nieprzyjemne pieczenie na twarzy.
Przyśpieszyłam kroku i prawie biegiem skierowałam się w stronę domu. Najciszej jak się tylko dało, aby nie zwrócić na siebie uwagi dostałam się do środka i dwoma niecierpliwymi ruchami ściągnęłam buty. Skierowałam swoje kroki do piwnicy i zawahałam się przez chwilę, z ręką na klamce drzwi do pokoju muzycznego. Dawno nie grałam… Zbyt dawno. Ale co jeśli czułam, że tylko gra może mi teraz pomóc?
Wzięłam kilka głębokich oddechów zanim otworzyłam drzwi i praktycznie na palcach weszłam do środka. Mój wzrok od razy został przyciągnięty przez czarną sylwetkę fortepianu. Skupiłam się na swoim, gdy zbliżyłam się do niego, niepewnie siadając na krańcu krzesła. Ostrożnie uniosłam klapę i odsłoniłam biało-czarne klawisze, po których przesunęłam opuszkami palców. Na moją twarz mimowolnie wypłynął nostalgiczny uśmiech i poddałam się potrzebie naciśnięcia jednego z nich. Cichy, czysty dźwięk sprawił, że przestałam się wahać i zaczęłam rozgrzewać swoje palce. Pozwoliłam, aby emocje same niosły mnie przez gamy, etiudy i inne utwory zachowane w głębi pamięci. Nie potrzebowałam dużo czasu, aby chociaż przez moment odciąć się od dzisiejszych wydarzeń i skupić na muzyce oraz palcach sunących po delikatnej strukturze kości słoniowej. Później przyjdzie czas na rozmyślania. Teraz pozwoliłam, aby muzyka wypełniła mnie i uspokoiła wciąż szalejące serce.

***

Spędziłem kilka dobrych godzin, chodząc po parku i szukając jej, aż nie zapadł zmrok. Telefonu oczywiście nie raczyła odebrać, dlatego mając nadzieję, że jest mądrzejsza niż w tym momencie sądziłem, wróciłem po swój motor i udałem się do jej domu. Zdenerwowany zauważyłem, że w oknach jej pokoju nie pali się światło. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując sobie wmówić, że to jeszcze o niczym nie świadczy. Nerwowo dobijałem się do drzwi, dopóki nie usłyszałem głośnego przekleństwa, a moim oczom ukazały się rude włosy Wally’ego.
– Czego? – warknął zirytowany.
– Jest Jenny?
Uniósł tylko wysoko brew i zmrużył podejrzliwie oczy. W ciszy jaka między nami zapadła, usłyszałem ciche dźwięki fortepianu dobywające się gdzieś z wnętrza domu. W przejściu do salonu zauważyłem wysoką sylwetkę Dicka, a więc osobą grającą musiała być ona. Nie czekając dłużej na odpowiedź zrobiłem krok w stronę środka, ale Wally zasłonił mi wejście swoim ramieniem.
– Wpuść mnie – powiedziałem, starając się zachować spokój.
– Niby jakim prawem?
– Muszę z nią porozmawiać.
– Ona nie chce cię widzieć, więc to co teraz robisz nazywa się najściem.
– Nawet nie wie, że tu jestem! – syknąłem wściekły.
– Wróć do środka Wally. Ja z nim porozmawiam – spokojny głos Dicka zatrzymał nas przed rzuceniem się sobie do gardeł.
W ciszy patrzyłem jak rudzielec skinął niechętnie głową i wrócił do salonu. Zanim zdążyłem otworzyć usta aby coś powiedzieć Dick zamknął za sobą drzwi i zmusił mnie do wycofania się. Zacisnąłem zęby. Z nim mam jeszcze mniejsze szanse.
– Chcę z nią tylko porozmawiać do cholery – warknąłem cicho.
– Wiem, ale ona najwidoczniej nie. Odkąd wróciła po waszej karze, w którą ją wpakowałeś, nie przestaje grać.
– To przecież nie zajmie długo. Później może wrócić do gry – mruknąłem, ignorując uszczypliwą uwagę.
Obdarzył mnie mrocznym spojrzeniem, przez które mimowolnie wykonałem krok w tył. Założył ramiona, co jeszcze bardziej uwydatniło jego spięte mięśnie. W tym momencie czułem się przy nim jak karzeł, pomimo różnicy tylko czterech cali, jednak nie dałem tego po sobie poznać.
– Tymi słowami udowodniłeś, że nie zasługujesz, aby z nią porozmawiać – powiedział chłodnym tonem, próbując mnie zabić spojrzeniem. – Gra jest jej azylem i nikt nie ma prawa jej przerywać. W szczególności taki playboy jak ty, przez którego znowu wróciła do godzinnych sesji.
Poczułem się jakby walnął mnie w twarz, mimo że jego mięśnie nawet nie drgnęły, aby zbliżyć się do mnie. Wiedziałem jaką mam opinię w szkole, jednak pogarda i niechęć z jaką wypowiedział to jedno słowo zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Nie ma znaczenia jak dawno zerwałem z przedmiotowym traktowaniem dziewczyn, ta łatka już na zawsze do mnie przyległa. Zacisnąłem zęby, aby powstrzymać moją złość na siebie i Dicka. Miałem dosyć. Ta rozmowa była przegrana zanim jeszcze się zaczęła. Nie było trzeba tu przyjeżdżać i tracić czasu.
– Wiem, że próbujesz ją uwieść – zaczął cichym głosem, którym ponownie zwrócił moją uwagę. – Widziałem jak na nią patrzysz i możesz być pewny, że nie pozwolę ci na to tak łatwo.
– Nie do ciebie należy decyzja. Tak jak nie możesz zabronić jej kontaktu ze mną – odparłem niewzruszony, patrząc na niego znudzonym wzrokiem.
– Nie, należy do niej. I postaram się o to, aby dwa razy zastanowiła się zanim podejmie decyzję. Jeśli jednak uda ci się ją jakoś przekonać, aby uległa nie będę się wtrącać, tak jak jej to obiecałem. Dopóki nie zniszczysz wszystkiego, a z pewnością to zrobisz. Prędzej czy później.
Nie skomentowałem groźby wplecionej w te słowa. Rzuciłem mu tylko beznamiętne spojrzenie, zanim założyłem kask i odjechałem, aby nie zauważył jak mocno zaciskam dłonie na manetkach. Jedyna oznaka tego, jak głęboko wbiły się i wpłynęły na mnie jego słowa. Dopiero pisk opon i szum wiatru zagłuszył je, odbijające się w mojej głowie niczym echo. Przez całą drogę nie myślałem o niczym skupiając się tylko na pokonaniu ruchu miejskiego w jak najkrótszym czasie.
Dopiero ciche skomlenie Demona, który drapał o drzwi próbując dostać się do garażu, uświadomiło mi, że odkąd zaparkowałem, patrzyłem się przed siebie pustym wzrokiem. Słowa Dicka od których odciąłem się podczas jazdy dogoniły mnie zaskakująco szybko. Pewnie, gdyby nie Demon, pojechałbym dalej, pomimo zimna. Dopóki nie groziłyby mi odmrożenia przez chłodne noce października.
Kolejny odgłos drapania po drzwiach zmusił mnie do wstania i odwiódł od tego kuszącego pomysłu. Mimowolnie uśmiechnąłem się, gdy Demon zaczął wesoło szczekać na mój widok i merdać ogonem, krążąc wokół moich nóg. Podrapałem go za uchem, gdy wetknął swój pysk do mojej dłoni, ale i tak nie wytrzymał zbyt długo, zanim pobiegł na górę do mojego pokoju. Ledwie zdążyłem założyć zwykłe adidasy i bluzę, a już krążył niecierpliwie wokół mnie ze smyczą w pysku.
– Mógłbyś dać mi się chociaż ubrać – prychnąłem rozbawiony i potarmosiłem go za uszy, zabierając smycz.
Od razu zaczął się kręcić w kółko uniemożliwiając jej zapięcie, dopóki nie posadziłem go siłą. Gdy otworzyłem drzwi, prawie straciłem równowagę, gdy rzucił się do przodu. Ledwie udało mi się złapać klamkę aby zatrzasnąć je za sobą, gdy zmusił mnie do biegu. Pozwoliłem mu się prowadzić aż do centrum miasta, jednak gdy chciał skierować się do parku zatrzymałem go. Musiałem oczyścić myśli, porozmawiać i poradzić się u kogoś, a jako, że Ami z pewnością była zbyt zajęta Christianem oraz nie była obiektywna w swoich radach, pozostawał mi Lysander. Nawet jeśli kolejny raz łamałem swoje postanowienie, że nie będę zawracać mu głowy swoimi problemami, potrzebowałem jego spokoju i rozwagi.
Nie zajęło mi dużo czasu, aby znaleźć się przed wejściem do jego mieszkania. Przez tempo biegu, na jakie pozwoliłem Demonowi, moje płuca zdawały się teraz palić ogniem. Chociaż on wyglądał na zadowolonego, mogąc się wyszaleć. Zaniedbałem go ostatnimi dniami. Muszę to zmienić albo oddać go z powrotem pod opiekę Jade’a. Zupełnie jakby wiedząc o czym myślę Demon trącił mnie nosem w udo i popatrzył pełnym wyrzutu wzorkiem. Uśmiechnąłem się blado i kucnąłem drapiąc go za uchem.
– Na razie nigdzie cię nie zabieram, więc czekaj tu grzecznie – mruknąłem i przywiązałem smycz do latarni obok której staliśmy.
Na znak zgody przeciągnął się tylko i położył się na ziemi, odprowadzając mnie wzrokiem, aż nie zniknąłem mu z oczu, gdy wykorzystałem otwarte przez dostawcę pizzy drzwi. Schody pokonałem lekkim truchtem, rezygnując z windy, więc gdy dotarłem na szóste piętro miałem przyśpieszony oddech. Może powinienem posłuchać rady Lysander i w końcu rzucić palenie? Szkoda, że był to jedyny sposób odstresowania się w większości miejsc, więc pewnie szybko ponownie bym do niego wrócił.
Nie musiałem długo czekać, żeby drzwi do mieszkania otworzyły się po tym jak zapukałem. Mimowolnie cofnąłem się o krok, gdy okazało się, że na progu stał Leo, który zmierzył mnie spojrzeniem. Zacisnąłem zęby i wsunąłem dłonie do kieszeni, aby nie zwinąć ich w pięści. Czułem jego niechęć na mój widok. Tak jak za każdym razem, gdy tu przychodziłem.
– Jest Lysander? – zapytałem tylko, nie siląc się na przywitanie.
– Nie.
Skinąłem głową i odwróciłem się na piecie zmierzając w stronę schodów. Zanim zdążyłem postawić na nich stopę, kontynuował:
– Wejdziesz się czegoś napić? Wody?
Odwróciłem się nawet nie próbując ukryć zaskoczenia. Zrobił mi miejsce w przejściu, w geście zaproszenia. Byłem zbyt zdziwiony, aby odmówić i po prostu wszedłem do środka. Podążyłem za nim do kuchni, czując się dziwnie skrępowany. Nawet jeśli przychodziłem tu od dzieciństwa od jakiegoś czasu czułem, że Leo nie życzy sobie mojej obecności w swoim mieszkaniu, a jego podejście do mnie znacznie się oziębiło. Przestałem więc przychodzić, aby nie zaogniać sytuacji, pomimo dość upierdliwego narzekania Lysandra. Trwało to już dość dużo czasu, więc teraz siedząc w jego mieszkaniu ze szklanką wody w ręku i Leo siedzącym naprzeciwko czułem się nie na miejscu. Szczególnie w niezręcznej ciszy jaka zapadła.
– O jaki problem chodzi tym razem? – zaczął nagle, zwracając na mnie swoje uważne spojrzenie. – Nie rób takiej głupiej miny. Przychodzisz tutaj tylko wtedy, gdy chcesz czegoś od Lysandra. W czym leży problem? Chcesz pożyczyć pieniądze?
– Nigdy nie pożyczałem, nie pożyczam i nie zamierzam pożyczać od niego pieniędzy – praktycznie wyplułem te słowa.
Jedno pytanie wystarczyło, aby zalał mnie zimny gniew przez który zacisnąłem mocniej dłonie na szklance. Niewiele brakowało, abym rozgniótł ją gołymi rękami. Do tego jeszcze niechęć w jego spojrzeniu. Potrzebowałem całej samokontroli, aby nie warknąć kilku obelg, które cisnęły mi się na usta za tę sugestię.
– Nigdy nic nie wiadomo. Paliwo jest drogie. Tak samo jak narkotyki – mruknął niby mimochodem, ale nie odwrócił wzroku.
– Dobrze wiesz, że od dawna nie biorę – wycedziłem.
– Gdyby rzeczywiście tak było nie chodziłbyś się ścigać. A że podobno przyjaźnisz się z moim bratem, nie widzę powodu dlaczego miałbyś od niego nie pożyczać pieniędzy na prochy lub inne rzeczy, którymi zajmujesz się w wolnym czasie – odparł tylko chłodno.
– Jaki jest twój problem, Leo? – warknąłem, z hukiem odstawiając szklankę. – Co próbujesz powiedzieć? Że zdaję się z Lysandrem dla twojej kasy? Bo ćpam? Sądzisz, że gdybym to robił, nie wystarczyłaby mi kasa z wyścigów?
– Być może nie. Przecież już raz to robiłeś, więc bez większego problemu mogłeś do tego wrócić. Na dodatek ciągniesz go na te nielegalne wypady. Słyszałem o nich dość, aby wiedzieć że moglibyście iść za to siedzieć.
– Więc dlaczego nie zadzwonisz po gliny?! – krzyknąłem, tracąc opanowanie i zbliżając się do niego.
– Ponieważ obiecałem Lysandrowi, że tego nie zrobię – warknął chłodno i wyprostował się. – Obiecałem mojemu bratu, że nie zniszczę ci życia dzwoniąc po nich, aby cię przymknęli.
Mimowolnie cofnąłem się o krok, po raz kolejny tego dnia czując się jakbym dostał w twarz. Teraz w jego wzroku oprócz niechęci była wściekłość, jednak w przeciwieństwie do mnie nie stracił panowania. Podczas gdy ja drżałem z gniewu, on tylko patrzył na mnie ze skwaszoną miną.
– Nie zamierzam patrzeć jak niszczysz mojemu bratu życie zabierając go ze sobą na te eskapady. Nie pozwolę ci dłużej wykorzystywać jego empatii i chęci, aby za wszelką cenę ci pomóc. Jesteś nikim. Zwykłym degeneratem, który może się otaczać tylko podobnymi sobie, bo wszystkich innych pociągnie ze sobą na dno – syknął przez zaciśnięte zęby. – Nie przeszkadzała mi wasza przyjaźń, nawet jeśli chodziłeś posiniaczony przez wieczne bójki. Współczułem ci i miałem nadzieję, że może razem z Lysandrem uda nam się pomóc. Zamiast tego zacząłeś się staczać jeszcze bardziej i próbujesz to samo zrobić z nim.
Patrzyłem na niego w ciszy jeszcze przez chwilę trzęsąc się, zanim udało mi się opanować nerwy. Opuściłem bezwładnie dłonie. Miał rację.
Bez słowa odwróciłem się i opuściłem mieszkanie, czując jak wbija we mnie wzrok, dopóki, nie zniknąłem za drzwiami wyjściowymi. Wyszedłem z budynku, czując ogarniającą mnie bezsilność. Wiedziałem, że wszystko co powiedział Leo było prawdą. Powinienem już dawno zrozumieć, że ta przyjaźń będzie tylko niszczyć Lysandra.
Sztywnymi palcami rozplątałem smycz i praktycznie włócząc nogami skierowałem się w stronę domu. Demon szedł obok, trącając mnie pyskiem i wpatrując się we mnie swoimi czarnymi ślepiami. Zupełnie jakby wiedział w jak beznadziejnym byłem stanie.
– Kastiel!
Zanim zdążyłem pomyśleć odwróciłem się w stronę wołającej mnie osoby. Szlag. Dlaczego teraz Lys? Udało mi się przybrać tylko obojętny wyraz twarzy, zanim zaczął iść w moją stronę. Za późno na ucieczkę. Mogłem tylko udawać, że nic się nie stało.
– Wracasz od ojca? – zapytałem cicho.
– Tak – westchnął cicho, spoglądając na mnie zmęczonym wzrokiem. – Nic nowego.  W jego stanie to najlepsze wieści na jakie możemy liczyć.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem i bez słowa podałem mu smycz, gdy wyciągnął dłoń. Demon chwilę się do niego połasił, zanim ponownie zaczął trącać mnie pyskiem przez co Lysander zwrócił na mnie swoje badawcze spojrzenie.
– Rozmawiałeś z Leo.
– Poinformował tylko, że cię nie ma – wzruszyłem ramionami, pilnując swojej obojętnej maski.
Lysander nie spuszczał ze mnie podejrzliwego wzroku. Czułem się jak na celowniku.
– Mam w to wierzyć? – zapytał po czasie, który wydawał się wiecznością.
– Nie miałem czasu wymyślić lepszej wersji. Musiałbym się zastanowić. – Wyszczerzyłem się głupio. Wyglądałem pewnie, jakbym pozował do jednej z tych rodzinnych fotek, które są ukryte w najciemniejszych zakamarkach szuflad. Nie było mnie stać na nic więcej.
– Bardzo śmieszne. A teraz może powiesz, o czym naprawdę rozmawialiście?
– O niczym interesującym. Jak powiedział, że cię nie ma to od razu wyszedłem.
– Jesteś kiepskim kłamcą.
Nie odpowiedziałem, uciekając wzrokiem. Cały problem polegał na tym, że nie byłem w tym kiepski. To on potrafi przejrzeć moją grę. Schyliłem się, aby odpiąć Demonowi smycz i ukryć się przed nim chociaż na chwilę. Mogłem jednak jechać i uniknąć tej całej sytuacji.
Westchnąłem tylko cicho i poklepałem bok Demona, zanim ruszył biegiem po pustej parkowej alejce. Zmarszczyłem brwi, gdy zamiast dać się ponieść nadmiarowi energii, zatrzymał się parę jardów od nas i przyglądał mi się uważnie, czekając aż do niego dołączymy. Wyprostowałem się nie będąc w stanie powstrzymać grymasu, gdy wzrok Lysandra podążył od Demona z powrotem na mnie. Uniósł brew, a w kącikach ust błąkał mu się zadowolony uśmiech.
– Mów.
– Mówię.
Lysander zrobił minę pod tytułem „nie ze mną te numery”.
– Nie mam nastroju na pogaduchy – mruknąłem.
– Widzę. Dlatego tym bardziej powinniśmy porozmawiać.
Lysander, mimo swojego buddyjskiego zrównoważenia, potrafił być uparty. Zazwyczaj ceniłem to zacięcie, szczególnie, że bez niego nasz zespół nie przetrwałby dłużej niż kilka dni. Nawet teraz, gdy obecnie sytuacja była względnie ustabilizowana, regularne próby zawdzięczaliśmy głównie dzięki jego determinacji i marudzeniu. Jedyny minus tego uporu pojawiał się, gdy był skierowany na mnie i nie zamierzał odpuszczać, jeśli sądził, że może mi pomóc. Nawet jeśli patrzę na to z perspektywy czasu i wiem, że zawsze wychodziło mi to na dobre, nie przestawało mnie denerwować.
– Odwal się, okej? – fuknąłem.
– A, niech zgadnę, zaczął mówić jakim to złym towarzystwem dla mnie jesteś i że przez ciebie wyląduję w więzieniu?
Znowu zbyłem go wzruszeniem ramion, zapalając papierosa. Nie zamierzałem mu ułatwiać sprawy. Może dzięki temu w końcu odpuści? Przyjście tutaj było fatalnym pomysłem. Zerknąłem na niego kątem oka, aby zobaczyć jak kręci z niedowierzeniem głową.
– Ile razy będę musiał mu powtarzać, że potrafię o siebie zadbać i nie musi dobierać mi przyjaciół? A przecież już nie raz mówiłem mu, aby przestał się wtrącać – mruczał do siebie zirytowany. – Co jeszcze ci mówił? – ponownie zaczął mi się przyglądać.
– Nic.
– Uważaj, bo ci uwierzę! – żachnął się jeszcze bardziej zdenerwowany. – Chyba znowu będę musiał z nim porozmawiać, żeby dał ci spokój.
– Odpuść.
– Niby dlaczego?
– Bo może mieć rację – wymamrotałem pod nosem, ale niestety nie dość cicho.
– Co? Jaką rację? – skonfundowany zmarszczył brwi, ale prawie od razu uniósł je, lekko zaskoczony. – Już rozumiem. Znowu uważasz, że nie masz prawa się ze mną przyjaźnić, bo tylko mnie wykorzystujesz i staczam się przez ciebie oraz tego typu brednie?
Nie odpowiedziałem wpatrzony w swoje buty. Jak on to robi, że za każdym razem potrafi przejrzeć to o czym myślę, nawet jeśli ze wszystkich sił staram się to ukryć? Ponownie na niego zerknąłem, aby spotkać tylko jego rozbawione i lekko pobłażliwe spojrzenie. Pokręcił z niedowierzeniem głową i uderzył mnie otwartą dłonią w potylicę, przez co prawie straciłem równowagę. Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
– A to za co?
– Za bycie kretynem – prychnął, nie przestając się uśmiechać. – Naprawdę po tylu latach nie potrafisz zrozumieć, że przychodzenie do mnie z prośbą o pomoc, radę czy nawet zwykłą rozmowę nie jest wykorzystywaniem? Jesteśmy przyjaciółmi Kastiel, a ty nie masz już pięciu lat, aby ciągle mieć takie wątpliwości. Czy mam zacząć ci wyliczać ile razy ja zawracałem ci głowę jakimiś nieistotnymi sprawami czy moimi sprzeczkami z Leo? Bo idąc twoim tokiem rozumowania to ja jestem stroną wykorzystującą w tej relacji.
– Nie pieprz głupot. To są poważne problemy…
– A twoje niby nie są? – od razu mi przerwał. – I tak nie przychodzisz do mnie ze wszystkim i nie próbuj udawać, że tak nie jest. Nadal nie mówisz mi wszystkiego co się dzieje w twojej zakutej głowie. I za każdym razem, gdy zadaję pytania wciskasz mi jakieś bajeczki.
– Nie wiem…
– O co mi chodzi? Przestań. Nie jesteśmy już dziećmi. Już dawno się domyśliłem, że większość twoich historii to bzdury. Milczenie Ami tylko potwierdza moje przypuszczenia. Wydumałeś sobie za jakiś punkt honoru, aby utrzymać mnie z dala od twoich największych udręk. Dlatego zdecydowałem, że nie ma sensu pytać, ale to nie znaczy, że zapomniałem i że nie obchodzi mnie to.
Znowu wbiłem wzrok w swoje buty. Pierwszy raz od bardzo dawna czułem taki wstyd. To prawda, że zawsze go okłamywałem, gdy jego pytanie były dla mnie niewygodne. Nie mogłem jednak inaczej. Ami wie jaka jest prawda, a i to już jest za dużo. Żałuję, że nie mogę powiedzieć Lysandrowi, ale nie byłby w stanie siedzieć cicho i nic nie robić. W końcu zawsze chce mi pomóc.
– Jesteśmy przyjaciółmi Kastiel – powiedział już spokojniej.
Schylił się, aby podrapać Demona za uchem i przez chwilę rozglądał się, aż podniósł z ziemi długi patyk, który rzucił z całej siły. Nie pobiegł od razu i wbił we mnie swoje czarne ślepia, dopóki nie pogoniłem go gestem. Lysander uśmiechnął się lekko i rzucił mi znaczące spojrzenie. Kąciki ust drgnęły mi, gdy po raz kolejny przypomniałem sobie jakie miałem szczęście, że natrafiłem na tak wierną bestię, jaką jest Demon. Gdy przybiegł z powrotem, od razu poklepałem go po głowie i rzuciłem patyk jeszcze dalej.
– Jesteśmy przyjaciółmi Kastiel – powtórzył Lys, wpatrując się w biegnącego psa. – Przestań w końcu we mnie wątpić. Jestem dorosły i potrafię o siebie zadbać, a taki zakuty łeb jak ty potrzebuje kogoś, kto przemówi mu do rozsądku. Szczególnie, gdy próbujesz udawać jaki to silny nie jesteś.
– Jeszcze nigdy ze mną nie wygrałeś – prychnąłem cichym śmiechem.
– Nie mówię o czymś tak banalnym jak siłowanie na rękę – uśmiechnął się pobłażliwie. – Wszystko dotyka cię bardziej niż próbujesz to pokazać. Nawet przed samym sobą. Bądź więc tak łaskaw i nie zmuszaj mnie następnym razem, abym ciągnął cię za język, gdy masz jakiś problem. Albo co gorsza, żebym musiał wyduszać go z ciebie siłą, bo próbujesz mnie unikać.
– Niczego nie obiecuję – wyszczerzyłem się do niego.
– Niestety wiem – westchnął ciężko i pokręcił niezadowolony głową, ale ciągle uśmiechał się.
Szliśmy długa chwilę w ciszy, rzucając na zmianę patyk Demonowi. Nie wiedziałem jak mógłbym mu powiedzieć dlaczego tu przyszedłem. Teraz ten powód wydaje się błahy. Poza tym jeszcze mógłby zacząć mi sugerować jakieś niepotrzebne rzeczy. Może po prostu udam, że nic takiego się nie stało?
– O czym chciałeś porozmawiać?
I tyle z moich planów.
– To głupie, ale chodzi o Jenny – mruknąłem.
– O. Co z nią? – spojrzał na mnie zaciekawiony.
– Ja… Cholera… – mruknąłem, czując nagłą krępację.
– No wykrztuś to wreszcie.
– Pocałowałem ją, a ona uciekła!
Zatrzymał się i zamrugał kilka razy zaskoczony, słysząc mój sfrustrowany ton, tylko po to aby wybuchnąć głośnym śmiechem. Zdenerwowany wyrzuciłem ręce w powietrze i przyśpieszyłem kroku. Ostatni raz przyszedłem mu się zwierzyć z czegoś takiego! Choćby mnie mieli wołami zaciągać, nie powiem mu już nigdy o moich problemach z dziewczynami.
– Tego się nie spodziewałem, a uwierz mi jest niewiele rzeczy, które mogą mnie z twojej strony dzisiaj zaskoczyć. – Uśmiech nie znikał z jego twarzy, gdy ponownie zrównał się ze mną.
– Zapomnij.
– Nie zamierzam, ponieważ nie zdarza się często aby ktoś uciekł po pocałunku wspaniałego Kastiela u którego stóp pada każda dziewczyna, jeśli tylko dostąpi zaszczytu otrzymania choćby krótkiego spojrzenia.
Zacisnąłem zęby i odwróciłem wzrok. Nawet jeśli wiedziałem, że nie mówi tego na poważnie, to przywołał gorzkie słowa Dicka, Wally’ego i Jenny. Potrzebowałem chwili, aby móc znowu na niego spojrzeć. Nie uśmiechał się już, a zamiast tego uważnie mi się przyglądał.
– Co się stało?
– Nic.
– Nie zaczynaj znowu Kastiel. Nie powinienem był tak żartować, za co przepraszam, ale proszę, powiedz mi co się dokładnie stało? Co zrobiłeś?
Zażenowany zacząłem mu mówić o sytuacji z naszej kary, jednak niezależnie od tego jak głupio to brzmiało, Lys nie zaśmiał się i słuchał uważnie. Byłem mu za to wdzięczny, gdy starałem się jak najszybciej streścić całe zdarzenie, nie wyłączając dyskusji z Wally’m i Dickiem. Gdy skończyłem Lysander nie patrzył na mnie, zastanawiając się nad czymś intensywnie, więc po prostu wbiłem wzrok w swoje buty. Powiedziane na głos brzmiało niezwykle idiotycznie, ale przynajmniej miałem wrażenie, jakby zeszło ze mnie jakieś ciśnienie. Chociaż odrobinę.
– Przynajmniej już wiem dlaczego naprawdę się ze mną spotkałeś – mruknął do siebie. – Zacznijmy od tego, że nie unikniesz takich porównań Kas. Zbyt długo bawiłeś się dziewczynami, aby ta łatka playboya po prostu znikła.
– Wiem. Nawet Ami uważa, że to się nie zmieniło.
– Nie dziw się. Czerpałeś zbyt dużą przyjemność z tej zabawy. Ja sam czasami wątpię czy tak naprawdę z tego zrezygnowałeś, a twoja spotkanie z Mattem nie wróży niczego dobrego.
– Dzięki za wiarę – nie mogłem powstrzymać zirytowanego warknięcia.
– Jestem po prostu szczery Kastiel. Ostrzegałem cię, że będziesz tego żałować. Poza tym nie zrobiłeś nic, aby udowodnić nam, że twoje podejście się zmieniło.
– Jak to? Przecież…
– Celibat się nie liczy Kas – przerwał mi od razu. – Tak samo jak wasza przygoda z Ami. Ona nie była dla ciebie pierwszą lepszą spotkaną dziewczyną, która wpadła ci w oko i dlatego zacząłeś z nią chodzić. Tego jak naprawdę wyglądał związek z Su do dzisiaj nikt nie wie. Ty nic nie mówisz, ona wyjechała. A twoja przerwa jest tylko dowodem, że te wszystkie złamane serca były zwykłym kaprysem. Nie pokazuje zmiany podejścia do kobiet.
– Więc jak mam to według ciebie udowodnić?! Ożenić się?!
– Nie – pokręcił głową. – Pokaż mi, że bierzesz sprawę z Jenny na poważnie, a nie dlatego, że Matt namówił cię do kolejnej głupoty.
– Co? Jaką sprawę? – zapytałem zdumiony, zanim zacząłem gwałtowanie protestować. – Znam ją tydzień Lys! Przecież próba poderwania jej jest właśnie potwierdzeniem, że nie rzuciłem mojego poprzedniego podejścia do kobiet!
– I tak i nie.
– Co?
– Masz rację, że jej nie znasz i taki związek nie powinien mieć racji bytu. Problem w tym, że jesteście jak dwa magnesy i ludzie już zaczynają o was gadać. No i nie wierzę ci, że ten pocałunek był taki zupełnie niewinny – spojrzał na mnie z politowaniem.
– Chciałem tylko, żeby się zamknęła – burknąłem.
– Oczywiście – przewrócił oczami. – Po prostu jeśli już chcesz ją uwieść, podświadomie czy nie, to pokaż jej, że nie jesteś taki, jak mówią plotki. I dobrze radzę, abyś wziął ten związek na poważnie, gdy do niego dojdzie, a nie skończył go po tygodniu dobra?
– Skąd ci się…
– Znam cię Kastiel. Lepiej niż sądzisz i pewnie lepiej niż byś chciał. Nie wmówisz mi, że gdyby cię nie zainteresowała to nie kręciłbyś się koło niej przez cały ten czas.
– Nie wiem o czym mówisz – odwróciłem tylko wzrok.
– Pomogłeś jej z nieprzytomnym bratem, mimo że miałeś zupełnie nie po drodze. Zostałeś u niej na noc. Później poprosiłeś ją o odwóz do domu, po tym jak dzień wcześniej cię opatrzyła. Zmusiłeś ją do ucieczki ze szkoły po bójce z Amber i zabrałeś do siebie na noc. Zapewne wydarzyło się coś jeszcze w międzyczasie. O dzisiaj już nie wspomnę – liczył na palcach, unosząc brew w niemym wyzwaniu.
– Ja… Ugh! Nie znoszę cię – warknąłem i kopnąłem najbliższy kamyk.
– Być może – wzruszył tylko ramionami – ale nie wmówisz mi, że ta postawa casanovy nie wzięła się znikąd. Nawet jeśli teraz nie chcesz, aby ludzie patrzyli na ciebie przez jej pryzmat. Sam nie wierzę, że to mówię, ale musisz się z tym pogodzić Kastiel. Przynajmniej dopóki rzeczywiście nie zmienisz swojego podejścia do kobiet i związków.
– Czemu ty zawsze musisz mieć rację?
– Gdybym jej nie miał nie przychodziłbyś do mnie po rady. Poza tym zawsze to wyolbrzymienie. Duże wyolbrzymienie.
– Cokolwiek.
Machnąłem lekceważąco ręką i rozglądnąłem się w poszukiwaniu Demona, który zniknął gdzieś w międzyczasie. Jednocześnie zacząłem zastanawiać się nad tym co powiedział Lysander. Jak mógłbym pokazać Jenny, że chcę spróbować czegoś innego niż od tych wszystkich dziewczyn? Poza tym jak miałbym z nią w ogóle porozmawiać o tym? W końcu uciekła po pocałunku i na dodatek widocznie próbowała uniknąć spotkania ze mną dzisiaj.
– Hej, Lys – przerwałem ciszę i odwróciłem się w jego stronę. – Przecież ona nawiała po tej całej akcji, więc wszelkie próby zarywania jej to strata czasu.
Popatrzył na mnie przez chwilę zanim spuścił głowę, uśmiechając się pod nosem. Wydawało mi się, że mruczy do siebie coś o głupku, ale ubiegł mnie zanim zdążyłem to skomentować.
– Po prostu to zrób.
– Jasne szefie – przewróciłem oczami.
– A tak swoją drogą to kiedy przyjeżdżają?
– Pod koniec przyszłego tygodnia.
– Na długo?
– Nie wiem Lys – westchnąłem ciężko. – Z nimi nigdy nic nie wiadomo.

***

– Wyglądasz jak zombie Jenny.
– Dzięki Dick. Umiesz pocieszać – wymamrotałam, przyjmując od niego kubek z zieloną herbatą.
– Do której grałaś?
– Um… Trzeciej? Coś koło tego. Przepraszam, jeśli cię obudziłam.
– Nie obudziłaś. Poza tym byłoby już trochę za późno na przeprosiny. – Posłał mi rozbawione spojrzenie. – Powiesz mi co się stało, że postanowiłaś zamęczyć ten biedny fortepian?
– Musiałam przemyśleć kilka rzeczy. O której poszedł Wally? – szybko zmieniłam temat.
– Odwiozłem go przed północą. Organizacja DJ-a zajęła nam więcej czasu niż przypuszczaliśmy.
– Po co wam DJ? – zapytałam zaniepokojona. – Organizujecie imprezę? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Dick podrapał się zakłopotany po karku i uśmiechnął się niewinnie, unikając mojego spojrzenia. Otworzyłam usta, ale z oburzenia nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. Widząc mój stan od razu zaczął się tłumaczyć:
– Posłuchaj Jenny, wiem że jesteś niezadowolona z tego pomysłu, ale robię to dla Wally’ego. Dobrze wiesz, że ostatnio miał dużo spraw na głowie, a boję się, że znowu może mu się pogorszyć, więc chciałem tylko aby mógł zająć czymś myśli. Chociaż na jeden wieczór przestać myśleć o tym wszystkim.
– Cholera, Dick! Tu nie chodzi o samą imprezę, którą robisz z mniej lub bardziej szlachetnych powodów. Popieram twój pomysł, że Wally potrzebuje takiego wieczoru, a nawet uważam, że i bez tego moglibyśmy ją zorganizować, ale czemu mi nie powiedziałeś? – jęknęłam załamana.
– Ja… - zaczął, ale nie mogąc wymyślić nic sensownego od razu zamilkł.
– Zamierzałeś mnie chociaż o niej poinformować? Czy dowiedziałabym się dopiero po jej rozpoczęciu?
– Ja… zapomniałem.
Nie udało mi się powstrzymać zirytowanego okrzyku, gdy pośpiesznie opuściłam kuchnię. Dick od razu podążył za mną i zatrzymał mnie przed drzwiami do garażu. Założyłam ramiona na piersi rzucając mu mordercze spojrzenie.
– Przepraszam Jenny. To nie tak miało wyjść. Po prostu ostatnio co chwilę się mijamy. Poza poniedziałkowymi ćwiczeniami nie rozmawialiśmy tak naprawdę. We wtorek w ogóle nie wróciłaś na noc, rano wpadłaś się przebrać i pojechałaś do szkoły z Kastielem, a przez sytuację z wczoraj grałaś cały wieczór.
– No jasne. Moja wina – mruknęłam z przekąsem.
– Cholera, Jenny! Dobrze wiesz, że nie to chciałem powiedzieć! Chodziło mi o to, że…
– Że się od siebie oddaliliśmy. Niestety wiem – westchnęłam cicho, spuszczając ręce. – To śmieszne, że mieszkając w ogromnym molochu Bruce’a spędzaliśmy ze sobą więcej czasu niż tutaj.
– Złośliwość losu? – uśmiechnął się krzywo. – Wydaje mi się po prostu, że to przez przeprowadzkę. W końcu jesteś tutaj zaledwie od tygodnia i nie miałaś za dużo czasu, aby odetchnąć.
– Mam nadzieję, że masz rację. Wystarczy już, że przez moje problemy musiałeś jechać ze mną. Bo byłam zbyt dużym tchórzem, aby stawić mu czoło – wyszeptałam, spuszczając wzrok.
– Nie wolno ci się obwiniać o to, Jenny. I nie jesteś tchórzem. Zapamiętaj to sobie – powiedział stanowczo, zanim zamknął mnie w szczelnym uścisku. – I powinnaś zadzwonić do Bruce’a. Chciałby usłyszeć od ciebie jak sobie radzisz.
– Zadzwonię wieczorem. Może uda mi się wstrzelić pomiędzy kolejnymi spotkaniami, a kolacją albo bankietem. Myślisz, że to możliwe?
– Mała szansa. Jest pracoholikiem, więc zawsze będziemy odrywać go od pracy, nawet jeśli on twierdzi inaczej – zaśmiał się cicho.
– Dlatego nigdy nie znajdzie sobie żony – mruknęłam i rozplątałam się z jego uścisku.
– Mówisz już jak Alfred – parsknął śmiechem, kierując się za mną do garażu.
– Ponieważ ma rację. Zresztą sam przyznaj, że Bruce zginąłby bez jego opieki.
– Z pewnością, ale lepiej, żeby cię nigdy nie usłyszał – zaśmiał się, siadając na miejscu kierowcy w swoim lamborghini.
Zignorował moje oburzenie i gestem kazał mi się pośpieszyć. Burcząc ciche obelgi pod nosem, usiadłam posłusznie na swoim miejscu. Nie mogłam się powstrzymać przed założeniem ramion na piersi i zrobieniu obrażonej miny, co tylko bardziej go rozbawiło.
– No już, obiecuję, że jutro pojedziesz – przewrócił oczami. – Dzisiaj skup się na zaproszeniu znajomych, bo zostało niewiele czasu do soboty wieczorem.
– Ciekawe dlaczego mam go tak mało – fuknęłam.
Uśmiechnął się tylko niewinnie i wyjechał z garażu. Podczas jazdy zaczął mi w skrócie opowiadać co zdążył już ustalić w kwestii imprezy.
Wally miał się zająć alkoholem, a Dick muzyką, co ograniczyło się do zapytania koleżanki z klasy czy się zdecydowała na rolę DJ-a. Jeśli tak pożyczy samochód Wally’ego i pomoże jej przewieź oraz zmontować sprzęt. W tym wypadku na mnie pozostało zajęcie zorganizowania przekąsek, a w związku z tym zakupów. Widząc moją niezadowoloną minę Dick obiecał, że zajmie się przygotowaniem domu w ramach zadośćuczynienia za zbyt późne poinformowanie o całej sprawie.

***

Cały dzień upłynął niezwykle szybko, na intensywnych lekcjach i pomocy Natanielowi. Tylko w krótkich rozmowach przed udaniem się do pokoju gospodarzy udało mi się zaprosić ludzi. A raczej poproszenia ich, aby przyszli i przyprowadzili znajomych jeśli mają ochotę. Teraz pozostało mi segregować papiery, które skończył przygotowywać Nataniel i będę w końcu wolna.
Przeciągnęłam się i zmęczona zerknęłam na zegarek. Pół godziny temu powinnam była już wrócić. Szkoda, że nie potrafiłam odmówić szczenięcemu spojrzeniu Nataniela. On nadal siedział nad jakimś grubym plikiem dokumentów i mruczał coś do siebie niezadowolony, przerzucając kolejne strony.
– Hej Nat…
– Tak? – uniósł na mnie rozkojarzone spojrzenie.
– Może skończymy na dzisiaj? Siedzimy tutaj na każdej przerwie, a ty nawet zrezygnowałeś z lunchu. Gdyby nie Melania, nawet nic byś nie zjadł i najprawdopodobniej się przewrócił. Najwyższy czas, aby wrócić do domu, nie uważasz?
Skonsternowany zmarszczył brwi i szybko spojrzał na zegarek, zanim ponownie skupił swoją uwagę na mnie ze skruszonym uśmiechem.
– Przepraszam Jenny. Nie zauważyłem, że minęło już tyle czasu. Wracaj do domu, a jak skończę i pochowam te rzeczy. Mam nadzieję, że twój brat nie będzie zły.
– W porządku. Poza tym powiedziałam Dickowi, żeby nie czekał na mnie. Chcę przejść się trochę po mieście i skorzystać z tak ciepłego dnia. To prawie niespotykane w październiku – uśmiechnęłam się ciepło, aby go uspokoić. – Nie chcesz do mnie dołączyć? Te papiery i tak nie uciekną.
– No nie wiem Jen…
– Nie daj się prosić Nat. Już i tak wyrabiasz spore nadgodziny odwalając robotę dyrektorki. Skończymy je jutro podczas lunchu jeśli będzie trzeba.
Przyglądał mi się chwilę w ciszy, aż w końcu skinął głową z lekkim uśmiechem. Od razu zaczęłam zbierać wszystkie jego papiery i wrzuciłam je do szafki, ignorując jego rozbawienie. Zamknęłam ją, a klucz wcisnęłam mu do ręki, sięgając po torbę i wyprowadziłam go na pusty korytarz. Nawet nie próbował powstrzymywać śmiechu spowodowanego moim entuzjazmem.
– Spokojnie Jenny. Obiecuję, że ostatni raz każę ci zostawać po lekcjach, aby mi pomóc.
– Och, wiesz, że nie o to chodzi. Zawsze chętnie ci pomogę, tylko…
– Tylko masz lepsze rzeczy do zrobienia. Spokojnie, rozumiem.
Uśmiechnęłam się do niego odrobinę zawstydzona i szturchnęłam go w ramię, przez co znowu wybuchnął śmiechem. Zrewanżował się pociągnięciem za mój kucyk i dźgnięciem w żebra na co podskoczyłam zaskoczona.
– Kto by pomyślał, że zostawanie po lekcjach jest takie zabawne.
Zatrzymałam się gwałtownie, na dźwięk głosu Kastiela, który opierał się o drzewo i bawił swoją zapalniczką. W kącikach jego ust czaił się złośliwy uśmiech, którego nawet nie starał się ukryć. Nataniel uniósł tylko brew, nie zauważając jak bardzo się spięłam. Nawet pomimo obecności Lysandra stojącego obok. Co prawda wątpiłam, aby zaczął dyskusję o wczorajszym incydencie przy widowni, ale nigdy nie wiadomo co może mu strzelić do głowy.
Nataniel wzruszył ramionami, ciągle się uśmiechając, zanim mu odpowiedział:
– W dobrym towarzystwie, nawet papierkowa robota sprawia przyjemność. Na coś czekacie?
– Nie chciałem przeszkadzać ci w pracy na przerwach, więc postanowiłem, że poczekam aż wyjdziesz ze szkoły. Chciałem zobaczyć jak widzisz utwory, które ci wczoraj przesłałem. O ile zdążyłeś je przejrzeć – odparł spokojnie Lysander.
– Poczekaj, mam je gdzieś tutaj. – Zaczął przeszukiwać swoją teczkę, ale z każdą chwilą grymas na jego twarzy pogłębiał się, aż w końcu zamknął ją zirytowany. – Musiały zawieruszyć się z innymi papierami i zostać w pokoju gospodarzy. Wrócę ich poszukać – westchnął ciężko, pocierając sobie skroń.
– Pójdę z tobą. Razem znajdziemy je szybciej – Spojrzał porozumiewawczo na Kastiela – Dziękuję, że ze mną poczekałeś. Miłego dnia Jenny – uśmiechnął się delikatnie w moją stronę.
Nataniel uśmiechnął się do mnie przepraszająco i pożegnał się, zanim wrócił razem z Lysandrem do budynku. Przez chwilę patrzyłam na ich plecy, nie mogąc drgnąć i jednocześnie nie wierząc w to co się właśnie stało. Czy oni wiedzą o tym co stało się wczoraj między mną i Kastielem? Przecież cała ta sytuacja jest ewidentnie ustawiona. Zero przypadku. I jeszcze Lysander nawet się nie krył ze znaczącymi spojrzeniami rzucanymi w stronę Kastiela, który przyglądał mi się obojętnie.
– Długo zamierzasz tu stać i patrzyć się w przestrzeń?
Jego głos podziałał na mnie jak zimny prysznic. Rzuciłam mu tylko wściekłe spojrzenie i skierowałam się w stronę bramy szkoły, jednak zatrzymałam się, słysząc jego pogardliwe prychnięcie. Zacisnęłam usta i zbliżyłam się do niego, kipiąc z wściekłości.
– Masz jakiś problem?
– To jest właśnie twój sposób? Unikać mnie, a gdy nie możesz tego zrobisz, uciec? Co za odwaga.
– A ty co byś zrobił, panie wszechwiedzący?
– Porozmawiał – powiedział poważnie, a z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady złośliwości.
Zamurowało mnie. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak poważnego. Stanowcze spojrzenie jego stalowych tęczówek utrudniało mi oddychanie i potrzebowałam całego swego samozaparcia, aby nie odwrócić wzroku. Zmniejszył między nami odległość nie odwracając wzroku.
– Porozmawiasz ze mną Jenny?
– Mamy o czym? – wyszeptałam bez tchu.
– Oboje wiemy, że tak. Więc?
Przygryzłam wargę i po chwili, która zadawała mi się trwać nieskończoność, skinęłam głową, łapiąc jego wyciągniętą dłoń. Kącik jego ust uniósł się w zadowoleniu i zacisnął palce, zanim zaprowadził mnie na parking. Był tutaj już tylko jego motor.
– Chciałeś rozmawiać – zaczęłam.
– Ale nie tutaj. Zabiorę cię w jedno miejsce. Sądzę, że ci się spodoba. Odrobinę wiary.
Podał mi kask, ale widząc moje wahanie uśmiechnął się wyzywająco, unosząc brew. Zmrużyłam oczy i gwałtownym ruchem wyrwałam mu kask, czym wywołałam tylko jego cichy śmiech. Pomógł mi wsiąść i umieścił moje dłonie na swoim brzuchu.
– Trzymaj się mocno dziewczynko.

4 komentarze:

  1. Witej!
    W końcu dorwałam się do komputera i mogę na spokojnie coś naskrobać. Nie znoszę pisać komentarzy na telefonie. Zawsze co drugi tekst mi usuwa ;c
    Jak tam zdrówko? Trzymasz się jakoś na tych studiach? Sądząc po rozdziale, to chyba jakoś Ci idzie xD
    Zaczynając od początku... Matt... Nawet nie wiem co o tym chłopaku myśleć. Mało pociągający i dość odpychający od siebie... Taki... Meh. Nie polubimy się. Wątpię, żeby zdobył jakoś później moją sympatię. Pewny siebie burak.
    Kastiel jak zwykle ma wyczucie czasu. Gdzie diabeł nie może tam jego pośle. Serio. Ledwo dziewczynę poznał i już mu się na macanki zbiera. Ja nie wiem co z tymi chłopakami jest. Jak nie jeden to drugi. I jeszcze wielce skruszonego udaje. Przecież wszyscy i tak wiemy, że mu się to podobało xd
    yhh.. Głupio mi się trochę pisze komentarze, jak (teoretycznie) wiesz co myślę na temat każdej z tych scen xd To jest naprawdę dziwne. Muszę się głowić co napisać, żeby nie było że się powtarzam.
    Nigdy nie sądziłam, że z Lysandra taka podstępna mała żmijka jest i tak wkręci w to Nataniela i zostawi Jenny na pastwę rozmowy z Kastielem. Aż strach pomyśleć co z tego wyniknie. W razie czego mamy pełne prawo oskarżyć o to wszystko Lysa! To on to ukartował :D
    Na koniec jeszcze dodam, żen ie mogę się doczekać kolejnego rozdziały i z niecierpliwością czekam na następny!
    Gorąco pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! :D
      Jak widać jeszcze żyję, a sesja zdana, więc nie jest źle ;)
      Wiesz dopiero się pojawił, więc może daj szansę wykazać się chłopakowi? :P
      Nie o każdej z nich, ale doskonale cię rozumiem, bo tak samo mam z Lysandrowymi Fantazjami xD
      I od razu nazywasz Lysandra żmiją, a on po prostu chce pomóc przyjacielowi (który najpierw namąci, a później szuka cudownego ratunku xD). I nigdzie nie było napisane, że to ukartował, więc nie wiem skąd te podejrzenia ;P
      Dziękuję jak zawsze za komentarz i również pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Jestem bardzo ciekawa dalszej historii i jak to wszystko się potoczy. Skoro jednak piszesz, że prawie na siłę pisałaś tę część to może warto sobie odpuścić i zająć się czymś nowym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałam, że pisałam tę część na siłę. Poza czasem, który zabrały mi studia, najdłużej zajęło mi napisanie rozmowy Lysandra i Kastiela, ze względu na charakter wiktoriańskiego pana. Nie chciałam, aby zupełnie zatracił swój urok z oryginału, co stanowiło dla mnie wyzwanie, gdyż nigdy nie był on dla mnie prosty w pisaniu (i jak widać jego zachowanie nadal bardzo odbiega od oryginału).
      Mimo wszystko dziękuję za radę, ale nie zamierzam porzucić tego opowiadania ;)

      Usuń