Hanahaki Disease


One-shot Słodkiego Flirtu z Kastielem w roli głównej, osadzony w uniwersum Hanahaki disease.

~~~~



To był udany koncert. Występ w rodzinnym mieście to najlepsze zakończenie trasy, jakie mógłbym sobie wyobrazić. Zatrzasnąłem i odłożyłem na uboczu futerał, aby nikt przypadkiem nie uszkodził bezcennej gitary, znajdującej się w środku. Dawid rzucił mi schłodzoną butelkę wody, której połowę opróżniłem duszkiem.
– Wygląda na to, że zaczyna się przeludniać. Co powiecie na aftera? – zapytał Colin z kocim uśmieszkiem.
– Nie potrzebujesz nas, aby wyrwać jakąś pustą laskę. Same wpełzają ci do łóżka – odparłem zgryźliwie.
– Seks jest dla ludzi, Kas. To że masz celibat, nie oznacza, że ja mam nie korzystać z okazji.
Przewróciłem oczami i przeczesałem palcami wilgotne włosy. Byłem znużony miesiącami na walizkach. To normalne, że chcę odpocząć, zanim będziemy musieli zabrać się za nagrywanie kolejnej płyty. Ale może jeszcze jeden wieczór niczego nie zmieni? Niewykluczone, że uda mi się zobaczyć z Pryią. Nawet jeśli nie zauważyłem jej w tłumie. Nie zadzwoniłem, żeby zapytać, czy przyjdzie. A mogłem załatwić jej wejście za scenę. Zawaliłem. Znowu.
– Coś nie tak?
Ostrożne pytanie Davida sprowadziło mnie na ziemię. Wziąłem głęboki wdech i rozluźniłem pięści, które mimowolnie zacisnąłem. Stało się i nie zmienię tego. Teraz będę miał czas, żeby nadrobić miesiące ciszy. Może w końcu zdobędę się na cholerną odwagę i załatwię jakiś kontakt do Luny. Przecież z nią zawaliłem jeszcze gorzej.
– Nic. – Potrząsnąłem głową. – Po prostu doszedłem do wniosku, że trochę alkoholu mi nie zaszkodzi.
Zadowolony Colin zarzucił rękę na moje ramię, aby prowadzić do zatłoczonej sali klubu.
Większość ludzi rzeczywiście zdążyła się rozejść, ale przy barze nadal była spora kolejka. Colin poszedł poszukać loży, zanim reszta do nas dołączy. Automatycznie przeszukiwałem tłum, ale nie mogłem nigdzie wypatrzeć charakterystycznego błysku kamieni zdobiących łańcuszek wpleciony we włosy. Może tym razem nie pasował do stroju, który wybrała na dzisiejszy wieczór?
Ruszyłem w stronę, gdzie zniknął Colin. Zaledwie po przejściu kilku kroków zatrzymały mnie długie szpony, zakleszczające się na ramieniu. Zdusiłem chamski komentarz i ze zirytowanym spojrzeniem obejrzałem się przez ramię.
– Sława ci nie służy, skoro tak witasz starych kolegów, Kassi.
– Nie mam oczu z tyłu głowy, Rozalio.
Powstrzymałem się od strzepnięcia jej dłoni. Rozluźniłem się odrobinę, gdy Alexy zmaterializował się obok nas.
– Roza, odpuść mu – zaśmiał się.
Skinąłem z wdzięcznością, gdy złapał ją pod ramię i próbował odciągnąć, jednak tylko zacisnęła mocniej palce. Odsunąłem się, aby mu pomóc, ale Rozalia zatoczyła się w ślad za mną. Starałem się nie pokazać, jak jej zachowanie działa mi na nerwy. Na szczęście, Alexy miał na tyle oleju w głowie, aby objąć Rozalię w pasie, i siłą zmusił ją do zachowania dystansu, uwalniając mnie od niechcianego dotyku.
– Widzę, że ktoś tu się nieźle zabawił. Leo cię nie pilnuje? – mruknąłem.
– Ale ty jesteś sztywny. Jestem dużą dziewczynką i potrafię sobie poradzić bez Leo – prychnęła.
– Z pewnością – uciąłem dalszą dyskusję. – Jesteście tu sami?
– Nie, ale nie jestem pewien, czy spotkanie z Pryią to dobry pomysł. Wyglądała na wściekłą przez to, że nie dałeś jej żadnego znaku życia od dłuższego czasu. – Alexy potrząsnął głową z szerokim uśmiechem. – O wilku mowa.
Odwróciłem się w stronę toalet. Nie miałem problemu, aby spotkać roześmiane, jasnoniebieskie oczy Pryii, gdy przeciskała się przez morze ludzi. Otworzyła je szerzej ze zdziwienia, zatrzymując się zaledwie kilka kroków od nas. Szybko zreflektowała się i przybrała nadąsaną minę.
– Patrzcie kto łaskawie wrócił na stare śmieci! Woda sodowa uderzyła ci do głowy tak bardzo, że nie potrafisz znaleźć czasu na krótki telefon? – zapytała i szturchnęła mnie w ramię.
– Ciebie też dobrze widzieć. I wiesz, że to działa w dwie strony? – zaśmiałem się, niewzruszony jej oburzeniem.
– Byłam zajęta – powiedziała, pozwalając swojemu głosowi na nikłe ocieplenie. – Dobrze cię znowu widzieć. Jak długo zamierzasz zaszczycać nas swoim towarzystwem?
– Nie wiem. Dopóki menadżer nie powie inaczej, mam wolne. Wtedy zobaczymy, co ustalił, i zdecydujemy, co dalej. – Wzruszyłem ramionami.
Przestała się mi przyglądać, a zamiast tego uważnie przeszukiwała tłum, bawiąc się ciemnobrązowym kosmykiem włosów. Nagle jej rysy złagodniały, a wzrok zatrzymała na dłuższą chwilę przy barze. Odchrząknąłem, wciskając dłonie do kieszeni, aby zwrócić jej uwagę. Nerwowo zaczęła ciągnąć za ten kosmyk, ale półuśmiech nie znikał jej z ust.
– Dołączysz do nas? – wtrącił się Alexy, zanim zdążyłem skomentować jej zachowanie.
 Nie dając mi dojść do słowa, Rozalia klasnęła w dłonie. Poodskakiwała podekscytowana, nie przejmując się, że tylko Alexy chroni ją przed upadkiem.
– Nawet nie myśl o odmowie, Kassi! Koniecznie musisz znowu zobaczyć się z…
Pryia jak ninja zasłoniła jej usta dłonią. Jakby pobladła, gdy wbiła spojrzenie w punkt za mną. Skonsternowany zmarszczyłem brwi, czekając na wytłumaczenie. Pryia nie zdążyła otworzyć ust, gdy usłyszałem głos osoby, w którą się tak wpatrywała.
– Wtajemniczycie nas w dyskusję?
Ciemnoniebieskie włosy, sięgające do ramion, zamiast długich, jasnobrązowych. Na fragmencie odkrytego ramienia i obojczyku wił się czarny tusz tatuażu znaczącego skórę. Ciemniejszą niż w moich wspomnieniach. Najwidoczniej przestała unikać słońca. Czy to sztuczny efekt? Tak jak pełniejsze kształty, podkreślone przez obcisłą, białą bluzkę bez rękawów i czarne, skórzane spodnie. Nogi zdawały się dłuższe przez granatowe buty na obcasie, mimo że dawniej zaledwie krótki spacer w nich był katorgą. Okrągła twarz wydłużyła się, chociaż nie mogłem zdecydować czy była to naturalna zmiana, czy efekt umiejętnego makijażu. A może jedno i drugie? W końcu kiedyś nie używała szminek, a teraz usta mają ten sam odcień co włosy.
Jedynie oczy pozostały takie same. Tylko bursztynowe tęczówki obramowane złotem – przypatrujące się mi z niedowierzeniem – potwierdzały, że się nie mylę. Że to naprawdę Selene.
– Kastiel.
Ledwie usłyszałem jej cichy głos w gwarze dookoła nas. Przestał się liczyć, tak samo jak Pryia, Rozalia czy Alexy. Nie mogłem złapać oddechu ani oderwać wzroku. Ciało było zbyt ociężałe, aby drgnąć czy wydobyć szept. Po prostu stałem, czując serce obijające się boleśnie o żebra. Nawet jeśli przez tyle nocy myślałem, jak mogłoby wyglądać nasze ponowne spotkanie i planowałem co mógłbym zrobić, teraz nie miałem pojęcia, jak się zachować. Nie zareagowałem, gdy oddała szklankę chłopakowi stojącemu obok niej i rzuciła mi się na szyję. Dopiero impet, z jakim to zrobiła, zachwiał mną i zatoczyłem się do tyłu, ledwie odzyskując równowagę. Instynktownie objąłem ją ramiona, przyciskając do torsu.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Tak długo czekałam, żeby znowu cię zobaczyć, ale wszystko sprzysięgło się, żebym tylko nie dotarła na koncert. Myślałam, że znowu straciłam szansę, gdy Pryia powiedziała mi, że już po wszystkim. Byłeś taki zajęty, a ja zmieniłam numer i to była jedyna szansa, żeby…
– Ciebie też dobrze widzieć, Lu – wyszeptałem, mimo uścisku w klatce piersiowej.
– Ile razy mam ci mówić, że jestem Selene, nie Luna? – Odsunęła się ze śmiechem.
– Księżyc to księżyc. Nie ma znaczenia czy grecki, czy rzymski. – Uśmiechnąłem się szeroko.
– Jesteś niereformowalny.
– Taki już mój urok. – Wzruszyłem ramionami.
Niechętnie oderwałem od niej wzrok, gdy poczułem wibrację telefonu.
Colin
Siedzimy w loży pod sceną, więc spinaj dupę i chodź tutaj. David zdążył wrócić z baru, a ty się dalej szlajasz.
– Colin znalazł jakieś ustronne miejsce, jeśli chcielibyście dołączyć – zaproponowałem od razu.
– After party z zespołem Crowstorm? Odpowiedź chyba jest oczywista, co Morgan? – zaśmiał się Alexy.
Chłopak, który nadal trzymał szklankę, wymówił niedbałe okej, a Rozalia znowu zaczęła trajkotać, chociaż nie skupiłem się na żadnym z jej słów. Nie odrywałem spojrzenia od Luny, która zwróciła swoją uwagę na Pryię, jakby to od niej zależała decyzja dalszego wieczoru.
– Przynajmniej wiesz, jak odpokutować swoją ignorancję – mruknęła.
Pokręciłem głową, a Selene nie powstrzymała śmiechu i szturchnęła ją łokciem. Pryia tylko uniosła brew w niemym pytaniu, które wywołało kolejną falę śmiechu. Bez dalszych komentarzy poprowadziłem ich w kierunku wskazanym przez Colina. Nie mogłem powstrzymać się przed dyskretnym spoglądaniem na Lunę, starając się ignorować słaby uścisk w klatce piersiowej i łomoczące serce.

***

– Stop, stop, stop!
Głos Steve’a przedarł się przez mój ostry kaszel. Chłopaki od razu przestali grać i mogłem odsunąć się jeszcze dalej od mikrofonu, aby podeprzeć się o ścianę. Klatka piersiowa paliła ogniem od wysiłku, jaki wkładałem, aby wykrztusić ciężar zalegający w płucach, jednak bezskutecznie Oparłem się o ścianę, próbując złapać płytkie oddechy i pozbyć się duszności. Ktoś dotknął mojej przygarbionej sylwetki, podając butelkę z wodą. Z trudem wypiłem mały łyk, aby złagodzić ból w gardle, nie przestając dociskać pięści do mostka.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
To nic takiego. Zaraz przejdzie.
Wziąłem kolejny łyk, zanim zdecydowałem się przenieść wzrok na Steve’a buzującego z nerwów. Wyprostowałem się, pokonując niemoc w ciele. Udawaj, że to nic takiego. Byłeś już w gorszym stanie podczas nagrywania. Takie małe trudności nie zaważą na efekcie pracy zespołu.
– Co to ma być, Kastiel? Ile razy powtarzałem ci, że masz rzucić te cholerne pety? – syknął.
– Rzuciłem trzy lata temu – wykrztusiłem słabym głosem.
– Więc co się dzieje? To już trzeci raz dzisiaj! Nie będę wspominać o całym tygodniu!
– Steve, odpuść – mruknął ostrzegawczo David. – Musiał złapać coś w trakcie trasy, po której nawet nie dałeś nam odpocząć.
– Mieliście tydzień!
– I od tygodnia znowu nagrywamy – warknął Colin. – Nikt z nas nie jest niezniszczalny. Głos Kastiela w szczególności. Niektórych rzeczy nie przeskoczysz.
Mierzyli się długą chwilę wzrokiem, zanim Steve wyrzucił ręce w powietrze.
– W porządku! Chcecie zostać w tyle wasza sprawa! Nie chcę słyszeć później skarg!
Zamknąłem oczy, gdy usłyszałem zamykające się z trzaskiem drzwi studia.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
– On ma rację – wychrypiałem.
– Może się wypchać. Jeśli będzie trzeba, znajdziemy innego menadżera, więc łaskawie idź się wyleczyć, zanim udusisz się od tego kaszlu. Martwy się nam nie przydasz – mruknął Colin i klepnął mnie w bark.
Wziąłem głęboki wdech. Zacząłem zbierać swój sprzęt i starałem się ignorować zaniepokojone spojrzenia chłopaków. Skupiłem się na regulowaniu oddechu. Płytkie, ale spokojne. To przez ciśnięcie się w tym studiu po kilka godzin dziennie. Potrzebuję tylko świeżego powietrza. Za chwilę będę na zewnątrz i będzie lepiej. Luna mnie wyśmieje, jeśli zobaczy, w jakim jestem stanie po kilku godzinach pracy.
Poczułem się odrobinę lepiej na myśl o niej.
Pożegnałem się z chłopakami i udałem się do klubu, w którym miałem się z nią zobaczyć. Krótki spacer chociaż odrobinę załagodził palące uczucie. Przynajmniej do momentu, gdy nie zobaczyłem jej niebieskich włosów przy barze. Serce znowu zaczęło walić jak młotem, a duszące uczucie uderzyło z podwójną mocą. Ledwie zwalczyłem odruch, aby wybiec z baru do chłodnego azylu świeżego powietrza. Zacisnąłem dłonie w pięści, rozluźniając je stopniowo wraz z wypuszczonym powietrzem, które udało mi się nabrać. Nie trać głowy. Nie możesz wszystkiego zniszczyć przez szczeniackie zachowanie i drobny kaszel.
Przy barze znalazłem się w chwili, gdy podszedł do niej barman. Złożyłem zamówienie, zanim zdążyła otworzyć usta.
– Long Island na mój koszt. I whisky.
Obróciła się z karcącym wzrokiem i założonymi rękami.
– A co gdybym dłużej nie piła longów?
– Zaryzykowałem.
Wzruszyłem ramionami z krzywym uśmieszkiem. Pokręciła z niedowierzeniem głową i objęła mnie krótko, ale mocno, mrucząc coś pod nosem. Zaśmiałem się, aby ukryć tłumioną falę kaszlu. Ignoruj to. Ciesz się chwilą, a samo przejdzie.
– Mówiłeś, że nie wyrwiesz się przed dziewiątą. Coś się stało? – zapytała zmartwiona, wracając na swoje miejsce.
– Menadżer wypuścił nas wcześniej. Jemu chyba też nie chciało się nagrywać do późnej nocy w sobotę – skłamałem gładko, siadając obok.
– I dobrze. Jak mógł wam kazać wracać do pracy zaledwie tydzień po tak długiej trasie? Gdybym mogła, chętnie bym się z nim policzyła. – Założyła ramiona na piersi z nadąsaną miną.
– Biorąc pod uwagę ilość twoich zajęć przez ostatnie dwa tygodnie, nie miałaś szans, aby tego zrobić.
– Kpisz sobie?
– Stwierdzam fakt, Lu. I tak jestem zaskoczony, że udało ci się znaleźć miejsce w terminarzu na spotkanie ze mną i Pryią. Bez osób postronnych.
– Daj spokój, Kas. Alexy i Rozalia nie są tacy źli. Trzeba czasu, żeby do nich przywyknąć. W końcu też byś się przyzwyczaił, gdybyś dał im szansę.
– Być może – mruknąłem, obracając szkło z bursztynową cieczą. – Nie wiedziałem, że wróciłaś do miasta. Pryia nawet się o tym nie zająknęła – powiedziałem cicho, nie będąc w stanie ukryć gorzkiej nuty w głosie.
Gapiłem się na wirujące kostki lodu, próbując ukryć frustrację tym faktem. Naprawdę Pryia była aż taka wściekła, że się nie odzywałem? To nie ma sensu. Sama była zbyt zajęta, aby zadzwonić. Poza tym ona nie jest aż tak zawistna. Po co miałaby ukrywać tak ważną informację?
– To przeze mnie. Byłeś już w trasie, gdy wróciłam. Zbyt zajęty na jakąkolwiek rozmowę. Nie chciałam, aby cię rozpraszała – przyznała skruszona.
Zaśmiałem się ponuro. Czego mogłem się spodziewać? Przecież to cała Luna. Ona się nigdy nie zmieni. Zawsze będzie się zachowywać tak, jakby była nic nieznaczącym elementem, podczas gdy potrzebuję jej jak tlenu. Nie ważne czy jako dziewczyny, czy przyjaciółki.
– Kastiel…
– Nigdy tego nie rozumiałaś, Lu. Może też dlatego to nie miało dłużej sensu.
Zerknąłem na nią. Przygaszony wzrok wbiła w swoje kolana. Jej ramiona przygarbiły się, a dłonie zacisnęła na udach w pięści. Przez włosy nie mogłem zobaczyć wyrazu jej twarzy.
– Żałujesz?
Wbiłem wzrok w półki z kolorowymi butelkami. Naprawdę będziemy teraz do tego wracać? Przecież temat powinien być zamknięty.
– Zerwania? – Zawahałem się przez moment. – Tak. Nie spodziewałem się tego, ale chyba nie mam prawa narzekać, co? Mogłaś mnie przecież znienawidzić i zerwać kontakt.
– Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! Nie mogłabym cię znienawidzić, Kas!
Zacisnęła palce na mojej niespokojnej dłoni. Nie wiem, kiedy nieświadomie zacząłem wybijać nerwowy rytm. Milczałem. Nadal nie miałem odwagi na nią spojrzeć. Czułem, że wścibski barman zwrócił na mnie uwagę. Luna chyba też to dostrzegła, bo ściszyła głos, gdy kontynuowała.
– Jesteś moim przyjacielem. Byłeś nim na długo przed tym wszystkim. Pamiętasz?
Jej niepewne pytanie przywołało niewyraźny obraz zdjęcia stojącego ciągle na szafce przy łóżku oraz wspomnień z nim związanych. Przymknąłem powieki. Trójka dzieciaków podczas pierwszych, wspólnych wakacji na farmie rodziców Lysandra. Razem z Luną uwiesiliśmy się na szyi Lysandra, gdy próbował nam pokazać swojego ulubionego królika. Leo uchwycił moment tuż przed wystraszeniem zwierzaka i ugryzieniem Lysa. Chwila, gdy wszyscy byliśmy radośni. Moment beztroski, który zdawał się być oddalony o wieki, a nie kilka lat.
Otworzyłem oczy i niechętnie wróciłem do teraźniejszości.
– Ty, ja i Lysander. Praktycznie nierozłączni. Jak mógłbym zapomnieć.
– Właśnie. – Zawahała się. – Po prostu…
– Nie chciałaś ryzykować, że ta szopka może ją zniszczyć. Rozumiem. Nie mam ci tego za złe. Nigdy nie miałem. Być może lepiej, że to właśnie tak się zakończyło. – Zmusiłem się do bladego uśmiechu.
Objęła mnie mocno i położyła podbródek na moim ramieniu, gdy nie spojrzałem na nią. Oddech uwiązł mi w gardle i potrzebowałem kilku zbyt długich sekund, aby odwzajemnić uścisk. Skutecznie marginalizowałem ból w klatce piersiowej dzięki rozmowie, ale przez słaby zapach jej cytrusowych perfum znowu zacząłem się dusić. Walczyłem, aby nie poddać się silnej potrzebie pozbycia się tego uczucia.
– To może ja wrócę na kampus?
Selene rozluźniła uścisk i odwróciła się do Pryii, dzięki czemu mogłem wziąć płytki wdech. Daremna próba uspokojenia się. Ciągle czułem słaby cytrusowy zapach. Jak długo trwaliśmy w tej pozycji, że zdołał wsiąknąć w ubrania? Kiedy przestałem go tolerować? Przecież powinienem się cieszyć, że to jedna z niewielu rzeczy, która się nie zmieniła. Dlaczego nie mogę złapać powietrza?
– Kastiel?
Zaniepokojony głos Pryii dobiegał jakby z oddali. Nie zareagowałem, gdy położyła ostrożnie dłoń na moim ramieniu. Wypuściłem powietrze i znowu zaczerpnąłem płytki wdech. Z wysiłkiem udało się wyostrzyć obraz i zobaczyć jej zmartwioną twarz.
Oddychaj. To nie jest takie trudne.
– Tak? – wychrypiałem.
Odchrząknąłem jak najciszej, podrażniając zaciśniętą krtań. Powstrzymywany kaszel z każdą sekundą coraz mocniej dusił. Selene z powrotem znalazła się przede mną i złapała za nadgarstek.
– Jesteś blady jak śmierć. Co się stało?
Za blisko.
Mimowolnie zrobiłem krok do tyłu, zataczając się na ladę baru i wywracając szklankę z resztką whisky. To tylko jeszcze bardziej pogorszyło całą sytuację. Luna uniosła powoli ręce i cofnęła się o krok, w przeciwieństwie do Pryii, która zacisnęła usta w wąską linię i złapała za łokieć, pomagając odzyskać równowagę. Opanuj się. Musisz załagodzić ten bałagan.
Zaczerpnąłem głęboki oddech, a ból znów przejął moje płuca. Muszę się stąd wydostać.
– To nic – powiedziałem stanowczo, chociaż głos brzmiał żałośnie słabo. – Zakręciło mi się w głowie. Pewnie dlatego, że krótko dzisiaj spałem. Przejdę się na zewnątrz i powinno przejść.
– Pójdę z tobą – zaproponowała natychmiast Selene.
– Nie!
Zaskoczona cofnęła się kolejny krok. Pryia była nie mniej zszokowana. Puściła mój łokieć, również cofając się i zasłaniając odrobinę Lunę.
Uspokój się. Oddychaj. Płytki wdech.
– Nie ma sensu, żebyś ze mną szła. Wieczór taneczny za chwilę się zacznie. I żadna z was nie wmówi mi, że to nie ma znaczenia. Widziałem, jakie byłyście podekscytowane, gdy opowiadałyście o tym po koncercie.
Luna przygryzła wargę, nie starając się ukryć ukradkowego spojrzenia wymienionego z Pryią. Czy ona się rumieni? Niemożliwe. Zamrugałem kilka razy i po różowych śladach nie było śladu. Cholera. Jest ze mną gorzej niż sądziłem. Muszę się stąd natychmiast ulotnić.
– Jesteś pewien, że dasz sobie radę? Nie wyglądasz za dobrze – stwierdziła rzeczowo Pryia, lustrując mnie uważnie.
Machnąłem lekceważąco dłonią.
– Tak. Nie martwcie się na zapas. Za chwilę wrócę. Świeże powietrze i mocna kawa wystarczą, abym był jak nowo narodzony. Bawcie się na razie beze mnie.
Najszybciej, jak tylko mogłem, zacząłem przeciskać się do wyjścia, nie czekając na odpowiedź. Wbijały spojrzenia w moje plecy, dopóki nie zniknąłem w powiększającym się z każdą chwilą tłumie ludzi. Skupiłem się tylko na płytkich wdechach, które nie sprawiały bólu. Dopiero kiedy dotarłem na chłodne, nocne powietrze, a plecami uderzyłem o szorstki mur jakiegoś budynku koło klubu, odetchnąłem głębiej.
Błąd.
Miałem wrażenie, że nie dużo brakuje, abym wypluł płuca podczas ostrej, kilkuminutowej fali kaszlu. Docisnąłem pięść do mostka, łapiąc się naiwnej nadziei, że to pomoże złagodzić ból. Nadal czułem jakby coś zalegało w płucach, powodując dyskomfort. Przy zbyt głębokich wdechach było tylko rwące uczucie rozpychania. Nie miało to dużego znaczenia. I tak było lepiej niż podczas rozmowy z Luną. Przynajmniej mogłem oddychać.
Nie wiem ile zajęło mi przyzwyczajenie się do dyskomfortu, abym znowu mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Rozmasowując ostatnie echa bólu w klatce piersiowej, wsłuchałem się w stłumione dźwięki salsy. Zabawa musiała się zacząć. Powinienem wrócić do mieszkania, ale nie mam pewności, że dziewczyny wybiły sobie czekanie. Jeśli nie i za chwilę nie wrócę, zaczną się jeszcze bardziej martwić i szukać. Czyli nie mam wyboru, żeby nie popsuć im zabawy.
Zrezygnowany potarłem twarz dłońmi. Ostatni wdech.
Wróciłem do zatłoczonego baru, ale nikogo tam nie było. Zacząłem przeszukiwać parkiet w poszukiwaniu niebieskich włosów.
Dostrzegłem je dopiero po chwili, a oddychanie znowu trafił szlag.
Była oszałamiająca. Pierwszy raz widziałem Selene w tańcu. Prawdziwym tańcu. Zawsze wykręcała się wymówką, że ma dwie lewe nogi. Brednie. Muzyka jakby płynęła przez jej ciało. Pewność, z jaką stawiała kolejne kroki. Sposób, w jaki kręciła biodrami. Ramiona podkreślające kolejne ruchy. Spojrzenie bez cienia zwątpienia. Nawet ta obcisła, ciemnozielona sukienka podkreślała zmysłowość jej tańca.
Olśniewająca.
Dopiero gdy muzyka skończyła się, zdałem sobie sprawę, że oddycham ciężko, jakbym tańczył razem z nią. Ale to nie do mnie posłała ten zmysłowy uśmiech. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z obecności Pryii, która prowadziła ją w tańcu. Nie byłem w stanie nabrać powietrza, gdy dostrzegłem pasję, z jaką się w siebie wpatrywały. Bliskość ich ciał. Namiętność, z jaką w końcu się pocałowały.
Ból w płucach uderzył dwa razy mocniej, niż się to zdarzyło do tej pory. Nie próbowałem powstrzymywać się od kaszlu. Gdyby nie ściana, która jakimś cudem był niedaleko, osunąłbym się na ziemię. Odsunąłem wilgotną dłoń, łapczywie biorąc kolejne chrapliwy oddech i zamykając na chwilę oczy. Płuca i krtań płonęły. Na języku miałem metaliczny posmak, przez który natychmiast uniosłem powieki.
Na dłoni poplamionej krwią leżała błękitna niezapominajka.

***

– Co to znaczy, że odchodzisz z zespołu?! Ty go założyłeś! Jak sobie to niby teraz wyobrażasz?! Bez głównej gitary i wokalisty?!
– Nie mam wyboru. Lekarz dał mi to jasno do zrozumienia – westchnąłem.
Mogę mieć tylko nadzieję, że powtarzające się ataki kaszlu i cienie pod oczami będą wystarczającym potwierdzeniem, jak pilnie muszę to zrobić. I że David nie zada sobie trudu, aby sprawdzić czy rzeczywiście byłem u lekarza. Przynajmniej dopóki stąd nie zniknę. Wystarczy, że Luna i Pryia nie przestają przychodzić po kilka razy dziennie. I jeszcze te przeklęte kwiatki.
Schowałem do kieszeni pięść, aby nie zauważył zakrwawionych płatków czarnego tulipana i niebieskich zawilców. W końcu uniosłem na niego zmordowane spojrzenie.
– Więc to koniec? Prawie trzy lata pracy tak po prostu wyrzucamy do kosza? – Opadł na stołek koło mnie.
Potrząsnąłem gwałtowanie głową, ignorując kolejną falę drapiącą moje gardło i próbującą wydostać się. Nie znowu. Nie, dopóki on tu jest.
– Colin mnie zastąpi. Musicie znaleźć tylko basistę.
– Tylko według ciebie…
Mój kaszel zagłuszył jego następne słowa. Ledwie zerknąłem na wnętrze dłoni, zanim pośpiesznie schowałem ją do kieszeni. Tym razem była to fala nieszczęsnych niezapominajek i po raz kolejny zawilców. Na całe szczęście mniejsza niż te, które przytrafiały się w nocy.
David w ciszy podał mi szklankę wody, gdy próbowałem uspokoić szaleńczo bijące serce i powoli pogłębić wdechy. Dopiero gdy wyrównałem oddech, pozwoliłem sobie na łyk wody, aby pozbyć się metalicznego posmaku. Pokazałem gestem, że może kontynuować.
– Tylko według ciebie to takie proste. Jak sobie to niby wyobrażasz?
– Colin zajmie moje miejsce. Na gitarze gra tak samo dobrze, jak ja. Głos też ma tak samo dobry. W końcu robi chórki. Ty zostajesz na perkusji, więc znalezienie basisty to tylko formalność. Niech Steve wykorzysta swoje kontakty oraz rosnącą popularność zespołu i znajdzie jak najlepszego zastępcę. Niech połączą w postprodukcji obie ścieżki Colina. Do koncertów zostało jeszcze sporo czasu, więc na pewno kogoś znajdziecie.
– Zaplanowałeś sobie już wszystko, co? – prychnął, łapiąc się za głowę i potrząsnął nią z rezygnacją. – A co z tobą? Co zamierzasz?
Czyli to by było na tyle z cichej ucieczki.
– Wyjadę. Pobyt w mieście mi nie służy. Lekarz stwierdził, że im czystsze powietrze, tym szybciej wrócę do zdrowia. Przyjaciel mieszka na wsi i powiedział, że mogę się u niego zatrzymać na jakiś czas.
– I kiedy zamierzałeś o tym powiedzieć reszcie swoich przyjaciół?
Oboje zwróciliśmy uwagę w stronę Pryii stojącej w progu drzwi wejściowych z założonymi ramionami i mierzącej mnie lodowatym spojrzeniem. Szlag by trafił mieszkanie-studio. Odetchnąłem głęboko, ignorując kłujący ból klatki piersiowej, aby przygotować się na następną ciężką rozmowę.
– Jak tu weszłaś?
– Dałeś mi zapasowe klucze. Chyba, że już o tym zapomniałeś? Tak jak o tym, że są ludzie, którzy chcieliby wiedzieć, czy jeszcze żyjesz!
Świetnie. Wręcz kipiała ze złości.
– To w takim razie ja was zostawię. – David wstał pośpiesznie. – Napiszę, czy uda nam się kogoś znaleźć, tak jak proponujesz. Daj znać, jeśli coś by się zmieniło. Albo gdybyś potrzebował pomocy.
– Jasne – mruknąłem.
Pryia weszła do środka, aby zrobić mu przejście, nie zapominając obrzucić go lodowatym spojrzeniem. Zatrzasnęła za nim drzwi. Docisnąłem dłoń do mostkach, biorąc głęboki oddech. Nowością było bolesne drapanie w gardle podczas każdego wdechu, jednak wolałem się nie zastanawiać, co nowego mogło poprzedzać. Może zdarłem je podczas kaszlu i nie potrzebnie panikuję.
– Napijesz się czegoś? – zapytałem po prostu, kierując się do kuchni.
Zerknąłem na nią, unosząc brew i  nalewając sobie kolejną szklankę wody
– Czemu nie odbierasz telefonów? I kiedy zamierzałeś nam powiedzieć, że znowu wyjeżdżasz?
Nie udało mi się ukryć zaskoczenia:
– Nam?
– Mi i Selene. Pamiętasz, że masz jeszcze przyjaciółkę, która się nazywa Selene? Była twoją dziewczyną i byłeś w niej szaleńczo zakochany? Której pozwalasz odchodzić od zmysłów, bo poza SMS-em z durną wymówką, nie ma z tobą kontaktu od trzech tygodni!
Zamknąłem oczy. Tylko trzy tygodnie? Jak długo jeszcze w takim razie, zanim to wszystko minie? I dlaczego mam wrażenie, że najgorsze dopiero się zacznie?
Uspokój się. Po prostu oddychaj. Nie panikuj.
Oddychaj… Cholera.
Szklanka wyślizgnęła mi się z dłoni, gdy nagły ból stał się obezwładniający. Nogi ugięły się i powoli osunąłem się po wyspie kuchennej. Krtań zdawała się jak zaciśnięta imadłem. Nudności narastały. Ledwie zauważyłem Pryię, która uklękła obok i mówiła coś, czego nie mogłem usłyszeć.
Otworzyłem usta, ale nie mogłem wziąć oddechu.  Coś raniło i zatykało gardło.
Pochyliłem się do przodu, starając się z całej siły wydusić to z siebie. Czułem delikatne poklepywanie po plecach, które zamarło, gdy razem z odrobiną krwi wyplułem bordowy płatek. Oparłem skroń o chłodne drewno, walcząc z ciężkimi, opadającymi powiekami. Uniosłem dwoma palcami płatek, starając się rozpoznać, z jakiego kwiatka może pochodzić.
– To róża?
Pryia sztywno skinęła głową, a ja nie mogłem powstrzymać ponurego, chrapliwego śmiechu.
– Wspaniale. Wiedziałem, że najlepsze dopiero przede mną.
Zamknąłem oczy. Może będę miał szczęście i skończy się na kwiatach bez kolców? Nie. Kogo ja niby próbuję oszukać?
– Powiedz, że to nie jest to o czym myślę? Że to tylko głupi żart… – jej głos się załamał.
– Chciałbym, aby tak było, ale nie mogę zaprzeczać faktom. Zachorowałem na mityczne hanahaki. Przecież każda legenda skądś się wzięła. Nawet ta miejska, prawda?
Uniosłem jedną powiekę, aby przyjrzeć się Pryii. Była blada, a jej twarz wyrażała czyste przerażenie. Odwróciła wzrok, mrugając szybko. Wzięła głęboki wdech, zanim uniosła się i wyciągnęła dłoń. Z jej pomocą podniosłem się powoli, cały czas podpierając się o wyspę. Pozwoliłem się zaprowadzić na kanapę. Uśmiechnąłem się blado, starając się nie zamknąć oczu.
–  Jak długo? Czy lekarz o tym wie?
– Trzy tygodnie, odkąd zobaczyłem pierwszego kwiatka, ale teraz jestem praktycznie pewien, że te wcześniejsze duszności też były z tym związane. – Zawahałem się przed odpowiedzią na drugie pytanie. – Nie byłem u żadnego lekarza. I tak nie byłby w stanie nic na to poradzić, ani powiedzieć mi czegokolwiek więcej niż to co znalazłem w Internecie.
Zacisnęła usta w wąską linię. W ciszy obserwowałem, jak uniosła się i krzątała przy aneksie kuchennym. Po chwili wróciła z parującym kubkiem. Zaskoczony uniosłem wysoko brew, przyjmując herbatę. W żaden sposób nie wyjaśniła swojego zachowania. Usiadła obok i wbiła pusty wzrok w panoramę miasta.
– Nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział – zacząłem. – Nie chciałem nawet mówić Lysandrowi, ale nie miałem wyboru, jeśli zamierzam tam zostać. I tak by się dowiedział.
Przygryzała mocno wargę, zupełnie jakby powstrzymywała się od płaczu, mimo że oczy pozostawały suche.
Ledwie usłyszałem, gdy wykrztusiła ciche pytanie:
– To Selene, prawda?
– Nie wiedziałem, że to takie oczywiste. – Przeczesałem włosy, starając się ukryć zażenowanie.
– Byłam tu, wiesz? Gdy to wszystko się skończyło. – Odwróciła wzrok. – Zawsze podejrzewałam, że nie przestałeś jej kochać – wyszeptała.
– Nie bądź zazdrosna.
–  Ja nie…
Zaśmiałem się, widząc jej przerażone spojrzenie i czerwień wypływającą na policzki. Zdusiłem słaby kaszel, w który przekształcił się mój śmiech, zanim kontynuowałem.
– Widziałem was wtedy na parkiecie. Po salsie. Zresztą powinienem dostrzec to już wcześniej. Byłem tak ślepy, że dopiero gdy wyplułem pierwszą niezapominajkę, wszystko zaczęło mieć sens. Wtedy zrozumiałem… – urwałem, biorąc głębszy oddech.
W jej oczach zabłysło zrozumienie, ale też żal.
– Dlatego uciekłeś, wysyłając tylko głupiego SMS-a. Nie odbierałeś od niej telefonów, i udawałeś, że nie ma cię w mieszkaniu…
Przytaknąłem, nie mogąc powstrzymać zażenowanego półuśmiechu. Przyglądała mi się intensywnie dłuższą chwilę.
– Nie uważasz, że powinna wiedzieć?
– Po co? Żeby się obwiniała? Nie. Tak będzie lepiej. – Zamilkłem, na chwilę, nie widząc czy powinienem kontynuować. – Teraz lepiej rozumiem, dlaczego się tak dziwnie zachowywałaś podczas ostatnich spotkań. Bałaś się, nawet jeśli nigdy nie miałaś czego. A to wszystko tylko potwierdza, że Luna przestała cokolwiek do mnie czuć.
– Wiesz, że to kłamstwo.
– A ty wiesz, o co dokładnie mi chodzi. – Nie powstrzymywałem krzywego uśmiechu.
Odwróciła wzrok, ale wiedziałem, nad czym się zastanawia. Nawet jeśli nie jest mi nic winna, wyrzuty sumienia za egoizm zżerały ją od środka. Tak jakbym oczekiwał od niej, że poświęci szczęśliwy związek, aby mnie uratować.
Dlatego nie powinna się dowiedzieć. Moje życie nie jest warte tego wszystkiego.
– A operacja? – Podniosła się nagle. – Przecież odwzajemnienie uczucia, nie może być jedynym lekarstwem. Czytałam o tym! Może uda się znaleźć lekarza, który jest w stanie cię zoperować i usunąć te kwiatki? Przecież te plotki w sieci nie wzięły się znikąd! Nie jesteś pierwszym i pewnie nie ostatnim – dokończyła szeptem.
– Myślisz, że nie szukałem alternatywy?– mruknąłem, zaciskając dłoń na kolanie. – Chcesz wiedzieć co się stało z ludźmi, którzy podjęli się operacji? Przestali czuć. Wszystko. Stali się żywymi trupami. – Wziąłem oddech. – Nikt nie wmówi mi, że takie życie jest lepsze od śmierci.
Nie miałem siły, aby dłużej powstrzymywać kwiatki cisnące się do gardła. Czułem dłoń Pryii na ramieniu, gdy patrzyła jak razem z krwią wypluwam z siebie kolejne płatki róż i niezapominajek. Dopiero gdy wypełniłem nimi garści, duszenie chociaż na chwilę ustało i z trudem mogłem ponownie łapać płytki oddech. Nie byłem w stanie zaprotestować, gdy Pryia uniosła się i zabrała kwiatki z moich dłoni. Pozwoliłem, aby coraz cięższe powieki w końcu opadły. Żeby odpocząć przez kilka minut.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
Nie słyszałem, gdy Pryia znalazła się z powrotem obok. Dopiero delikatny dotyk na ramieniu zmusił mnie, abym znowu otworzył oczy. Mrugałem, wpatrując się w kucającą sylwetkę Pryii, trzymającej parujący kubek. Pomogła mi się podnieść do pozycji siedzącej. Kiedy się położyłem? Zacisnąłem dłonie na podanym kubku, rozglądając się po zalanym pomarańczo-czerwonym blaskiem mieszkaniu. Ile czasu minęło?
– Niecała godzina – odpowiedziała Pryia, nawet jeśli byłem pewny, że nie powiedziałem tego na głos. – Zamówiłam chińszczyznę. Nie wiem czy to najlepsza rzecz, jaką powinieneś teraz jeść, ale nie wpadłam na nic innego.
– Może być. Dzięki. – Zacząłem się powoli podnosić.
Pozwoliłem się posadzić przy wyspie kuchennej, na której czekało jedzenie. Niemrawo grzebałem w swojej porcji, czując jak gardło zawęża się na samą myśl o przełykaniu czegoś innego niż płyny. Pomimo tego zacząłem jeść, czując jak Pryia zerka coraz bardziej zaniepokojona. Nawet jeśli po każdym kęsie musiałem walczyć, aby wziąć następny i nie zacząć się krztusić, jakbym właśnie połknął część kwiatków próbujących wydostać się z płuc. Chociaż cholera wie, czy właśnie tak się nie działo.
Przynajmniej Pryia się rozluźniła na tyle, aby przerwać ciszę:
– Co mam powiedzieć Selene?
– Że wszystko w porządku i mam dużo pracy z zespołem. – Wzruszyłem ramionami.
– Myślisz, że w to uwierzy? – zapytała sceptycznie.
– Uwierzyła po zerwaniu, więc teraz tym bardziej powinna. – Ponownie wzruszyłem ramionami.
Zamilkła, aż do końca posiłku. Gdy w końcu odsunąłem zaledwie w części naruszone danie, uniosła się i wyciągnęła dłoń. Nie zdążyłem otworzyć ust, gdy powiedziała:
– Zostanę z tobą do jutra, aż będziesz musiał jechać. A teraz chodź. Musisz się w końcu porządnie wyspać. Wyglądasz okropnie. Łóżko jest z pewnością wygodniejsze niż kanapa. Nie chcę nawet wiedzieć, ile nocy na niej spędziłeś, mdlejąc z wycieńczenia.
Zaśmiałem się cicho, przechodząc w lekki kaszel i wypluwając kilka zawilców, które schowałem do kieszeni. Wstałem powoli i skierowałem się do sypialni. Dopiero po kilku krokach zawahałem się i spojrzałem przez ramię, pytając:
– Co z Luną?
– Zakuwam do egzaminów i kończę kolejny rozdział pracy. Wątpię, aby udało mi się skończyć przed weekendem. A nawet jeśli, będę zbyt zmęczona, aby się spotkać – odparła, jakby to było oczywiste.
– Rozumiem. – odpowiedziałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Dziękuję.
– Od tego są przyjaciele, Kas. Idź spać.

***

Oddychaj. Po prostu oddychaj.
Wziąłem głęboki haust powietrza. Wstrzymałem go przez chwilę, ignorując rwący ból płuc, zanim zrobiłem powolny wydech. Głęboki wdech. Wytrzymaj ból. Ignoruj go. Skup się na promieniach zachodzącego słońca ogrzewających twarz. Cykadach oznajmiających nadejście wieczoru. Słabym podmuchu wiatru. Zbliżających się krokach. Lysander.
– Jak się czujesz?
Wydech. Wszystko w porządku. Po prostu oddychaj.
– Bywało lepiej, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nie narzekam. Dzięki za troskę.
Uśmiechnąłem się najszerzej, jak tylko mogłem, otwierając oczy. Utrzymywałem głupi wyszczerz, dopóki Lysander nie przestał przyglądać mi się badawczo. Przez jego twarz przemknął grymas. Rozproszył go potrząśnięciem głowy i lekkim, prawie nie wymuszonym, półuśmiechem.
– Miałeś dzisiaj mniej ataków, czy to tylko moje wrażenie?
– Tak. Eliksiry twojej mamy działają nawet na takie dziwaczne choroby  – zaśmiałem się krótko.
Zrobiłem mu miejsce na ławce i przyjąłem od niego kolejny dzisiaj parujący kubek. Wypiłem łyk, krzywiąc się przez ziołowy zapach. Nawet jeśli to szataństwo pomagało w oddychaniu, nie mogłem nie otrząsnąć się przez obrzydliwy smak.
Przyglądałem się czarnym sylwetkom drzew, odbijającym się w gładkiej tafli małego stawu przy tarasie. Nawet ryby wewnątrz niego przestały je mącić. Tylko kto wpadł na pomysł, żeby wybudować dom tak blisko wody? Latem musi tu być koszmar. Chociaż nie powinienem się tym martwić. Sądząc po dzisiejszej nocy, niedługo będę miał poważniejsze problemy.
Stop. Zapomnij o tym. I ODDYCHAJ DO CHOLERY.
– Nigdy nie powiedziałeś, co to za mieszanka – mruknąłem, przerywając gonitwę myśli.
– A wybierasz się gdzieś, że potrzebna ci ta wiedza?
Uniósł wysoko brew, nie kryjąc rozbawionego uśmiechu. Szczerego uśmiechu. Zaraźliwego uśmiechu.
– Nie, jeśli mnie nie wyrzucisz za byciem denerwującym wrzodem na dupie – zaśmiałem się.
Śmiech szybko zmienił się w kaszel. Zamknąłem oczy, dociskając dłoń do mostka, podczas gdy druga wypełniła się drobnymi białymi kwiatkami. Jaśmin, który męczył mnie przez ostatnią noc i nie pozwalał spać. Krtań zacisnęła się na wspomnienie duszenia, które czeka mnie zaledwie za kilka chwil, gdy wrócę do sypialni. Nie dam rady. Nie kolejny raz. Przecież musi być chociaż przez chwilę lepiej.
– Catherine kocha jaśmin.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
Wziąłem płytki oddech. Starałem się skupić na łagodnym głosie Lysandra, który niewzruszenie kontynuował. Jego niezmącony spokój pozwalał odgonić panikę chociaż na krótki moment. Podobnie jak radosny ton Kate, która towarzyszyła mi przez większość czasu, gdy Lysander był zbyt zajęty. Jakby oboje wiedzieli, że gdy zostaję sam, sytuacja mnie przytłacza.
Wydech.
– A przynajmniej kochała, dopóki nie znalazła go dzisiaj rano w twojej sypialni. Kazała mi obiecać, że nigdy więcej nie przyniosę jej bukietu kwiatów. Żałuj, że nie widziałeś jej miny, gdy wróciłem do domu z warzywami ułożonymi w bukiet – zaśmiał się bezgłośnie.
– Nie spodziewałem się po tobie takiej złośliwości, Lys – wychrypiałem z trudem, posyłając mu drżący półuśmiech.
– Mówisz już tak samo, jak ona. Za chwilę zrobię się zazdrosny o to, ile czasu razem spędzacie.
Parsknąłem cichym śmiechem, mogąc w końcu nabrać głębszy wdech. Wpatrzyłem się w czubki drzew oraz kolorowe niebo.
– Jesteś tu szczęśliwy? – zadałem nurtujące mnie od lat pytanie.
Kolejny raz podał mi kubek. Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy go zabrał. Czekając na odpowiedź, opróżniłem go do końca, jednak Lys nadal milczał. Dopiero gdy trąciłem go łokciem, ponownie zaszczycił mnie swoją uwagą.
– Dlaczego uważasz, że mógłbym nie być?
– W pewnym sensie zostałeś zmuszony, aby tu przyjechać… Po tym wszystkim, co się stało… – zacząłem niepewnie.
– Naprawdę? – Zaskoczony uniósł brwi. – Kto ci tak powiedział?
– Cóż…
Poruszyłem się niespokojnie, ale nie mogłem znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. W końcu tylko wzruszyłem ramionami.
– Nikt mnie nie zmusił, Kastiel. Sam podjąłem tę decyzję. Wiem, jak wygląda życie w mieście. Teraz jeszcze lepiej rozumiem, że nie było dla mnie odpowiednie. Zbyt duży pośpiech i hałas. Tutaj… jestem mniej zagubiony. – Przerwał na chwilę, zastanawiając się nad czymś. – Sądzę, że powinieneś to pytanie zadać Catherine.
– A ty ją o to nie pytałeś?
– Wiele razy. Za każdym razem mówi, że tak, ale…
– Więc nie ma żadnego ale. – Wstałem. – Skoro po tylu latach jest tu razem z tobą – przyjęła twoje oświadczyny! – to jest szczęśliwa. Kate nie jest typem osoby, która robiłaby coś wbrew sobie.
– Być może masz rację… – Pokiwał w zamyśleniu głową, zanim przeniósł na mnie czujne spojrzenie. – Powinieneś się położyć. To już nie są cienie pod oczami, tylko czarne plamy.
– Wydaje ci się tak przez moją bladość – prychnąłem.
– Która jest jeszcze bardziej niepokojąca niż brak snu. Szczególnie z tymi sinymi ustami. – Zmartwiony zmarszczył brwi.
Wyrzuciłem kwiatki do wody, patrząc przez chwilę, jak wirują na wodzie, zanim odwróciłem się na pięcie, aby wrócić do domu. Ścisnąłem uspokajająco ramię Lysandra, zanim zniknąłem w ciemnym korytarzu, a potem na górze – w sypialni – mając nadzieję, że będzie to jedna z kilku spokojnych nocy, odkąd zachorowałem.

Nie była nią.

Nie wiem, ile spałem, zanim wybudził mnie silny kaszel. Później pojawiły się niezapominajki i płatki bordowych róż. Zdawały się rozpychać płuca i nie nadążałem z wypluwaniem ich. Pojawiły się nudności będące tłem dla bólu w krtani, która z każdym odkaszlnięciem zdawała się coraz bardziej poraniona. Nie wiem, jak ani kiedy wylądowałem na podłodze z szeroko otwartymi ustami. Coś blokowało drogi oddechowe i pomimo słabnącego kaszlu, nie mogłem się tego pozbyć. Wsunąłem palce do gardła. Pod opuszkami wyczułem płatki drżące od rozpaczliwych prób nabrania powietrza. Desperacko pociągnąłem za kilka z nich, ale tylko rozerwałem je, bez przesunięcia przeszkody o choćby milimetr.
Jeszcze raz. Spokojnie.
Znowu wyczułem opuszkami płatki. Powstrzymałem się od pociągnięcia ich z całej siły. Coś boleśnie przesunęło się w gardle. Ignorowałem kolejne konwulsje w klatce piersiowej i palącą potrzebę zaczerpnięcia powietrza. Jeszcze tylko chwila. Wytrzymam. Płatki zaczęły już łaskotać mnie w podniebienie. Niech ten koszmar się już skończy. Mimowolnie szarpnąłem i wyciągnąłem tylko jakieś strzępki, a po ściankach gardła znów spłynęła krew.
Skupiłem się na desperackiej walce o chociaż gram powietrza. Płatki łaskotały mój przełyk. Nie miałem już siły, aby spróbować wykaszleć przeszkodę. Nie mogłem nawet podnieść dłoni, ani obrócić się na bok. Leżałem bezwładnie, patrząc, jak zarys dłoni rozmazuje się coraz bardziej.
Nie mogę oddychać. Nie mogę oddychać. Nie mogę…
Coś poruszyło przeszkodę, znowu boleśnie rozrywając gardło, aż wyrwało ją całkiem. Za późno. Nie mogłem zmusić się do nabrania wdechu. Nawet na to nie miałem już siły, ale najwidoczniej nie mogłem po prostu umrzeć w spokoju. Siłą wepchnięto mi powietrze do płuc, próbując je rozerwać.
Dlaczego to nadal boli?
Chcę tylko odpocząć.
Błagam, niech ktoś to przerwie.
Niech tylko przestanie boleć.
Czcze marzenia. Ból nie znikał, a zamiast tego pojawiło się duszące uczucie, towarzyszące od początku tego obłędu. Ciało nie było już dłużej bezwładne i trzęsło się w nieustających konwulsjach powodowanych kaszlem. Znowu miałem wrażenie, że wypluwam płuca. Nie. Tym razem było o wiele gorzej. Kwiatki zdawały się nie mieć końca.
Niezapominajki, zawilce, tulipany, jaśmin, płatki róż. Niezapominajki zawilce, tulipany, jaśmin, płatki róż. Niezapominajki…
Ktoś pochylił mnie do przodu, ułatwiając odksztuszanie. Przemył czymś chłodnym czoło. Przeczesał włosy. Wytarł policzki z nadmiaru wilgoci.
Z trudem uniosłem powieki, ale łzy zupełnie rozmyły obraz. Niebieskie, czarne, białe i bordowe plamy. Znowu je zamknąłem. Skupiłem się po prostu na widmowym dotyku i głosie, który zdawał się błagać:
– Oddychaj. Musisz oddychać.

Nie wiem, kiedy to wszystko się uspokoiło. Ile godzin minęło. Wiedziałem tylko, że żadne kwiatki nie cisnęły się do moich ust, ale ból nie ustąpił. Wtedy znowu pojawił się ten widmowy dotyk i odgarnął włosy z czoła. Otworzyłem powoli oczy, przyzwyczajając się do ostrego światła słonecznego, zanim spojrzałem na osobę czuwającą obok.
– Luna – wychrypiałem z trudem.
– Hej – wyszeptała, posyłając półuśmiech.
Pomogła mi się obrócić na plecy i unieść odrobinę. Zmarszczyłem nos, gdy rozpoznałem zapach ziół, ale nie protestowałem, gdy ostrożnie napoiła mnie zawartością kubka. Ciepły płyn usunął metaliczny posmak i złagodził ból w gardle. Co ona tutaj robi?
Patrzyłem się na nią, próbując znaleźć odpowiedź. Włosy spięła w nieporządnego koka, przez co nie mogła ukryć zapuchniętych oczu i czerwonej od płaczu twarzy. W kąciku ust pozostała resztka zaschniętej krwi. Ta na jej dłoniach była świeża. Jedno spojrzenie na ilość kwiatów wokół, potwierdziło, że to ona była obok przez cały ten czas. Nawet jeśli nie powinna się tu znaleźć. Co zrobiłem źle, że przyjechała?
Odsunąłem od siebie kubek i ponownie opadłem na poduszki, zanim wychrypiałem nurtujące pytanie:
– Co tutaj robisz?
– Przyjechałam w odwiedziny do Lysandra.
– Kłamiesz.
– A ma to jakieś znaczenie? – fuknęła. – Miesiąc. Od ponad miesiąca nie mam z tobą kontaktu. A Pryia… – urwała i zacisnęła usta, jakby bała się, że powie za dużo. –  Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Nie chciałem, żebyś się martwiła.
– I wolałeś, żebym dowiedziała się dopiero o twoim pogrzebie? Co ty, do cholery, sobie myślałeś, durniu?!
Po jej policzkach zaczęły spływać łzy, które ocierała z furią. Ostrożnie splotłem z nią palce i po prostu przyciągnąłem do siebie. Ignorowałem ból w klatce piersiowej czy nudności powodowane jej perfumami. Pozwoliłem, aby zacisnęła dłonie na materiale koszulki, podczas gdy po prostu głaskałem ją po plecach. Zamknąłem oczy, napawając się jej bliskością.
– Ona wie? – wyszeptała w moją szyję między kolejnymi szlochami.
– Nie… To i tak nieważne. Nie, gdy kocha kogoś innego.
Wtuliła się jeszcze mocniej. Trwaliśmy w tym uścisku, dopóki duszność stała się nie do wytrzymania i nowa fala kwiatków zaczęła torować drogę na zewnątrz. Odepchnąłem od siebie Lunę, która znowu pomogła mi się obrócić i pochylić. Gdy skończyłem i opadłem wykończony na łóżko, otarła mi krew z ust. Starałem się walczyć z opadającymi powiekami, ale dostrzegła to. Pogłaskała mój policzek.
– Odpocznij. Będę cały czas przy tobie.
Głupi. Nie powinieneś się cieszyć. Jak możesz zachowywać się tak samolubnie i kazać jej na to patrzeć? Nie powinno jej tu nawet być. Tylko dlaczego sama myśl, żeby zostać tu samemu, sprawia, że zaczynam się dusić? Może mogę być egoistą ten jeden, ostatni raz?
– Obiecujesz? – zapytałem z nadzieją, zanim zdążyłem się powstrzymać.
– Obiecuję.
Uśmiechnęła się blado, ale tyle wystarczyło, abym się rozluźnił. Zostanie. Na końcu nie będę sam. Splotłem z nią palce i zamknąłem w końcu oczy, skupiając się na jej dotyku i miarowym oddechu.

***

Schowałam twarz w dłoniach, gdy poczułam kolejne łzy, próbujące wydostać się spod zaciśniętych powiek. Nie płacz. Przełknęłam ślinę, z wysiłkiem pokonując gulę w gardle i otarłam mokre ślady, które mimo wszystko pojawiły się na policzkach. Z łazienki przyniosłam kosz, wrzucając do niego wszystkie kwiatki leżące wokół skulonej sylwetki Kastiela. Nigdy nie sądziłam, że tak drobne rośliny mogą być takie zabójcze. Zwykłe kwiatki, które już niedługo zabiją Kastiela.
Odgoniłam te myśli i pośpiesznie odłożyłam praktycznie pełny koszyk pod umywalkę, żebym tylko nie musieć na nie patrzeć. Zanim zdążyłam wrócić na miejsce obok łóżka, usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi, zza których wychylił się Lysander.
– Co z nim? – zapytał cicho.
Opadłam na krzesło, ukrywając twarz za kurtyną włosów, które rozpuściłam w łazience, gdyż teraz już byłam pewna, że będę potrzebować ich właśnie w tej roli. Wskazałam na bordowe róże leżące na stoliku. Każda ze skręconymi łodygami pełnymi zakrwawionych kolców. Przypomnienie jak niewiele czasu zostało.
– To już druga. Mają coraz więcej kolców. Ledwie udało mi się ją wyciągnąć – wyszeptałam.
Lysander milczał długą chwilę. Czując ponowne pieczenie oczu, odetchnęłam głęboko i zacisnęłam oczy. Nie płacz. On nadal żyje. Nawet jeśli cierpi, to nadal oddycha. Tylko jak długo jeszcze? Lysander delikatnie dotknął mojego ramienia, jakby wiedział, o czym myślę.
– Kiedy ostatni raz spałaś? – zapytał dobrodusznie.
– A od ilu dni nie jest w stanie wyjść z łóżka?
– Trzeci dzień. – Skrzywił się. – Powinnaś się położyć, Selene. Nie jesteś niezniszczalna.
Zaprzeczyłam gwałtownie:
– Nie zaryzykuję, Lys. Nie po tym, jak przyjechałam i...
Urwałam, biorąc urywany wdech. Nie byłam w stanie zatrzymać kolejnych wizji, zalewających myśli.
Ziemia i łóżko zasłane zakrwawionymi niezapominajkami oraz bordowymi płatkami. Kastiel leżący na ziemi w bezruchu z różą w pełnym rozkwicie zablokowaną w gardle. Brak oddechu i coraz bardziej słabnące tętno. Zimne usta smakujące jego krwią, gdy desperacko próbuję znowu zmusić go do oddychania...
– Selene.
Cichy głos Lysandra i wzmocniony uścisk dłoni na ramionach sprowadził mnie z powrotem. Zamrugałam kilka razy, aby wyostrzyć jego rozmazaną twarz. Dopiero wtedy zorientowałam się, że znowu płaczę.
– Uratowałaś go, Selene.
– Ledwie… Dlaczego nikogo przy nim nie było? Dlaczego nikt nie przyszedł sprawdzić, jak się czuje? – zapytałam z wyrzutem.
– Ponieważ nie chciał tego. Próbowałem, ale to tylko pogarszało sprawę. Tłumił kaszel do ostatniego momentu. Aż nie mógł dłużej oddychać. Nie spał w nocy, gdy chciałem upewnić się, że dożyje do rana. Wiesz, jaki jest uparty, gdy wymyśli sobie, że to jedyne, słuszne rozwiązanie. Musiałem odpuścić i pozwolić mu zrozumieć, że przyjazd tu nie był błędem. I najwidoczniej miałem rację, skoro chociaż tobie pozwolił zostać.
Zwiesiłam głowę zrezygnowana. Czego oczekiwałam? To przecież Kastiel. Wyrzuty sumienia wystarczą, aby nie chciał prosić o dalszą pomoc. Nawet w takiej sytuacji…
– Nie płacz, Selene. On ciągle tu jest – zapewnił, obejmując mnie.
– Jak długo jeszcze? – wykrztusiłam, ale wiedziałam, że nie dostanę odpowiedzi.
Lysander zacieśnił tylko uścisk i czekał, aż się pozbieram. Skupiłam się na jego spokojnym, rytmicznym oddechu. Pewnych ruchach dłoni, którymi zataczał kółka na moich plecach. Dawał poczucie, że wszystko będzie dobrze. Użyłam mnóstwa silnej woli, aby odsunąć się od tego azylu na wyciągnięcie ramion. Wydawało mi się, że przez tę sytuację postrzał się o kilkanaście lat. Przygarbiona sylwetka, zszarzała skóra i ból przyćmiewający blask jego dwukolorowych oczu. Pomimo całego jego stoicyzmu, ta sytuacja przytłaczała go bardziej, niż chciał przed nami przyznać. Nie radził sobie z ciężarem, jakim była bezsilność. Uwydatniało się to szczególnie, gdy obserwował leżącego przyjaciela. Naszego przyjaciela, któremu nie mogliśmy pomóc. Pozostało jedynie czekanie, aż wszystko się skończy.
– Musisz zejść do kuchni. Catherine mówiła, że to pilne – powiedział w końcu, przenosząc na mnie swoje spojrzenie. – Za chwilę tu wrócisz – dodał, zanim zdążyłam zaprotestować.
– Idź, Lu.
Razem z Lysandrem wzdrygnęliśmy się na zachrypnięty szept Kastiela. Kucnęłam przed łóżkiem i ze słabym, sztucznym uśmiechem odgarnęłam jego grzywkę. Blada skóra nadal była lodowata, pomimo grubej warstwy koców. Skupiłam się na jego półprzymkniętych oczach, starając się nie zwracając uwagi na zmęczenie i rezygnację w szarych tęczówkach. Ignorując sine usta, coraz bardziej zapadnięte policzki czy nieznikające cienie pod oczami. Stawał się wrakiem człowieka i nie mogłam z tym nic zrobić. Pozostało mi czekać i patrzeć, jak umiera. Zacisnęłam zęby i splotłam nasze palce, ściskając mocno, jakby nie chcąc go puścić, aby nie odszedł. Kciukiem zaczęłam głaskać wierzch dłoni Kasa, mimo że to nie jego trzeba było uspokajać.
– Obiecałam, że będę przy tobie.
– Zmusiłem cię do tego. To było samolubne. Tak jak przyjazd tu. – Przeniósł wzrok na stojącego z tyłu Lysandra. – Nie powinienem obarczać cię tym. Przepraszam, Lys.
– Nie bądź niemądry. Nikt nie mógłby się mierzyć z tym sam. – Lysander kucnął obok i zacisnął dłoń na ramieniu Kastiela. – Cieszę się, że ufałeś mi na tyle, aby tu przyjechać i pozwolić sobie pomóc.
Spuściłam wzrok, wbijając go tępo w materac, gdy słowa Lysandra odbijały się echem po głowie. Kastiel powiedział mu wszystko i przyjechał do niego sam, podczas gdy mnie cały czas zbywał wymówkami o zespole. Głupia zastanawiałam się dlaczego, a odpowiedź była oczywista. Nie ufał mi. Cały czas tylko udawał, że wszystko jest między nami w porządku. Naiwnie wierzyłam, że związek nic między nami nie zmienił.
– Luna.
Powoli uniosłam wzrok, obserwując, jak Kastiel marszczy brwi. Wyraźna mieszanka konsternacji i zmartwienia, gdy wpatrywał się we mnie. Nawet nie zauważyłam, że Lysander wyszedł. Wymusiłam niemrawy uśmiech, aby go uspokoić. Nie ma sensu się nad tym teraz zastanawiać. To wszystko już niedługo nie będzie miało znaczenia. Muszę skupić się na wsparciu Kastiela, dopóki to wszystko się nie skończy.
– Zostaję, Kas. Nie zostawię cię samego. Nie tym razem.
– Jest dobrze, Lu. Dam sobie przez chwilę radę sam. W końcu to tylko głupie kwiatki.
Z wysiłkiem przywołał słaby zawadiacki uśmieszek, a w oczach pojawił się mały, złośliwy błysk. Nawet jeśli to był tylko cień strony Kastiela, którą tak uwielbiałam, to wystarczył, abym parsknęła cichym śmiechem.
– Nie mówiłabym tego na twoim miejscu. Jeszcze się zemszczą.
– Czy wyglądam, jakbym się przejmował? – zapytał, tłumiąc śmiech, aby nie ryzykować niepotrzebnego bólu. – Powinnaś już iść. Będę czekać aż wrócisz. Obiecuję.
Zawahałam się, ale miał racje. Catherine musiała mieć naprawdę ważny powód, aby odciągać mnie teraz od jego łóżka. Uniosłam się i niewiele myśląc – jakby pod wpływem impulsu –  musnęłam Kastiela w skroń. Wysoko uniesione brwi i szeroko otwarte oczy oraz usta, potwierdziły, że zupełnie się tego nie spodziewał. Zachichotałam tylko i ruszyłam do wyjścia, ale znowu się zawahałam. Nie rozumiem, dlaczego tak obawiałam się wyjścia stąd. Był w stanie rozmawiać i żartować, więc będzie tu, gdy wrócę. Obiecał.
– Selene.
Odwróciłam się w jego stronę z niemym pytaniem.
– Dziękuję. Że byłaś obok. Że zostałaś. Pomimo tego… – Miejscami można było dosłyszeć świszczenie w jego płucach. – Pomimo że nic nie powiedziałem. Że cię okłamałem. Myślałem, że tak będzie prościej. Lepiej. Ja… przepraszam. Nie powinienem był. Zasługiwałaś na to, żeby wiedzieć. Tak samo jak inni. Przepraszam.
– W porządku, Kas. To już nie ma znaczenia. Jestem tu, prawda? Nie mów tak, jakbyś się ze mną żegnał.
Patrzył na mnie z wyraźnym poczuciem winy, walcząc z opadającymi powiekami. Uśmiechnęłam się łagodnie, aby już dłużej się nie zadręczał.
– Nie przejmuj się tym więcej. Odpocznij. Niedługo wrócę.
Zamknął niespiesznie oczy. Patrzyłam przez chwilę, jak rysy jego twarzy się rozluźniają, zanim w końcu opuściłam pokój i praktycznie biegiem udałam się do kuchni.
– Jestem, Catherine! Co się stało? – wyrzuciłam na jednym wydechu i zatrzymałam się jak wryta.
Przy blacie ze zlewem stała Pryia, bawiąca się niespokojnie kosmykiem swoich włosów. Gdy tylko wpadłam do środka, wyprostowała się, wyłamując nerwowo palce. Zrobiła niepewny krok w moją stronę, dzięki czemu otrząsnęłam się z szoku, i gdybym mogła, zjeżyłabym się jak pies. Tak pozostało mi tylko cofnięcie się i rzucanie gromiącego spojrzenia, którym na całe szczęście nie mogłam zabijać.
– Co tutaj robisz? – Nawet nie starałam się powstrzymać wściekłego syknięcia.
– Chcę porozmawiać.
– Nie mamy o czym. Catherine!
Zawróciłam w stronę wyjścia, uderzając w zamknięte drzwi. Szarpnęłam za klamkę, ale ani drgnęły. Czułam jak zaczynam się gotować od środka. Raz za razem uderzałam w nie pięścią, wołając Lysandra i Catherine, z cichą nadzieją, że drzwi w końcu same puszczą. Nic z tego. Nie wierzę, że mogli zrobić coś takiego. I to jeszcze w takiej sytuacji!
– Selene, proszę. Porozmawiaj ze mną. Daj mi się wytłumaczyć. – Pryia złapała za dłoń, ale od razu się wyrwałam.
– Nie dotykaj mnie!
Twarz wykrzywiła jej się w zranionym grymasie, a oczy skrzyły się od żalu. Mimo to uniosła obie ręce, cofając się o krok. Z trudem przełknęłam gulę, tworzącą się w gardle na widok jej udręczonej twarzy. Być może byłam za ostra, ale jak mogłam zachować się inaczej? Kłamała w tak perfidny sposób i to w tak ważnej sprawie. Odchrząknęłam i zmusiłam się, aby przerwać ciężką ciszę jaka zapadła.
– Nie mamy o czym rozmawiać. Okłamałaś mnie. Wiedziałaś i okłamywałaś mnie od ponad miesiąca. Gdyby David nie sypnął, że byłaś u Kastiela dzień przed wyjazdem, nie dowiedziałabym się o niczym aż do jego pogrzebu. – Zamknęłam oczy, czując jak coraz bardziej pieką. Nie mogłam oddychać, ani powstrzymać trzęsienia ciała. – Jak mogłaś? – wyszeptałam z trudem.
– Nie miałam wyboru. Musisz zrozumieć, że nie mogłam ci powiedzieć.
– Nie mogłaś? Ja sądzę, że nie chciałaś. Bo byłaś zazdrosna. A ja głupia wierzyłam, że dasz sobie z tym radę – parsknęłam śmiechem bez grama wesołości, potrząsając głową. – Starałam się ignorować twoje niedorzeczne zachowanie, odkąd dowiedziałyśmy się, że Kastiel wreszcie wraca do miasta, ale nie mogłaś się powstrzymać, co? Kłamałaś, bo cała ta sytuacja jest ci na rękę! Przecież w końcu pozbędziesz się swojego problemu raz na zawsze. Swojego rywala – wyplułam gorzkim tonem ostatnie zdanie.
– Jak możesz? – Zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na mnie z niedowierzeniem. – Jak możesz oskarżać mnie o coś takiego? Kastiel jest moim przyjacielem!
– Ale jest też zagrożeniem. Boisz się, że mógłby ci mnie odebrać. A skoro jest chory, to postanowiłaś ukryć to, aż będzie za późno, aby mu jakkolwiek pomóc. Udało ci się. Gratuluję.
– Ukrywałam to, ponieważ o to prosił mnie Kastiel! I wbrew temu, co sądzisz, chciałam, żebyś wiedziała, jednak uszanowałam jego decyzję! – Wzięła płytki urywany oddech. – Obwiniasz mnie o wszystko, co się wydarzyło, tylko dlatego, że byłam zazdrosna. Nie, nie zamierzam się tego wypierać. Byłam cholernie zazdrosna, ale jak mogłaś oczekiwać czegoś innego? W liceum nie wykazywałaś najmniejszego zainteresowania kobietami. Wręcz przeciwnie, byłaś szaleńczo zakochana w Kastielu. On też nie widział poza tobą świata. Nikt nie mógł uwierzyć, że z nim zerwałaś.
– To była nasza wspólna decyzja. Stracił mną zainteresowanie, więc ratowaliśmy to, co zostało z naszej przyjaźni po związku.
– Nie wierzę, że to powiedziałaś. – Pokręciła głową. – Nie masz pojęcia, co się z nim działo po zerwaniu. W przeciwieństwie do mnie. Byłam tu i wspierałam go, gdy ty pozwoliłaś się zwieść kłamstwami o pracy dla zespołu. Po tym wszystkim, co widziałam, oczekujesz, że gdy przybyłaś tu pół roku temu –  nagle otwarta na związek z drugą dziewczyną – nie będę o niego zazdrosna? Gdy on nigdy nie przestał cię kochać…
– Co?
Oparłam się ciężko o ścianę, ledwie powstrzymując od osunięcia się po niej. To się nie dzieje. To się nie może dziać. Błagam. Niech to będzie tylko koszmar z którego się zaraz obudzę.
– Kastiel nadal cię kocha, Selene. Dla większości to było dość oczywiste. – Nawet nie próbowała ukryć smutku malującego się na jej twarzy. – Zawsze to wiedziałam i zawsze się tego bałam. Byłam jedyną rzeczą, która stała na przeszkodzie, abyście wrócili do siebie.
Nie protestowałam, gdy objęła mnie ostrożnie ramionami. Oparłam się o nią, czując jak zaczynam tracić grunt pod nogami. To się nie dzieje. To nie jest możliwe.
– Dopiero gdy zobaczyłam, jak wypluwa te cholerne kwiatki, zrozumiałam, że nie mam się czego bać. Jednocześnie nigdy nie chciałam tak bardzo cofnąć czasu i zamiast związać się z tobą, zrobić wszystko, abyś znowu się w nim zakochała. Abyście do siebie wrócili. Tylko po to, żeby wszystko się dobrze skończyło.
Wpatrywałam się w nią z niedowierzeniem, a obraz zaczął się powoli rozmywać od łez. Oskarżyłam ją o coś tak okropnego, nie myśląc, co tak naprawdę musiało się dziać w jej głowie, gdy się dowiedziała. Jak bardzo musiała się obwiniać. Jak mogłam…
– Przepraszam – wyszeptałam. – Nie powinnam była… Ja…
– W porządku. – Przycisnęła mnie mocniej do siebie. – Nie wiedziałaś. Nie powinnaś się nigdy dowiedzieć. Kastiel by mnie zamordował, gdyby tylko mógł.
– Kastiel…
Spojrzałam na nią w przerażeniu. Odsunęła się ze smutnym uśmiechem i zapukała w drzwi, które otworzył Lysander, rzucając mi przepraszające spojrzenie. Nie mogłam jednak drgnąć, łzy płynęły nieprzerwanie po moich policzkach. Pryia podeszła do mnie i musnęła w czoło. W jej oczach była tylko rozpacz. Ona także nie chciała go stracić.
– Idź – wyszeptała tylko.
– Przepraszam – wykrztusiłam, zanim wybiegłam z kuchni.
To moja wina. To wszystko moja wina. Kastiel cierpi tak przeze mnie, a ja nic nie podejrzewałam. Powinnam była się domyślić. Powinnam była…
Zamarłam. Kastiel leżał na plecach z rozchylonymi ustami. Jego dłoń zaciśnięta na koszulce nawet nie drgnęła, gdy wpadłam do środka. Nie odwrócił się w stronę hałasu. Oczy nadal patrzyły spod wpół przymkniętych powiek w punkt przed nim. Nie było chrapliwego oddechu ani kaszlu. Tylko cisza, która zdawała się narastać i dzwonić w uszach.
– Nie – wyszeptałam, zbliżając się powoli. – Błagam, nie. Kastiel.
Usiadłam na skraju łóżka i ostrożnie potrząsnęłam go za ramiona, ale był bezwładny. Drążącymi dłońmi sięgnęłam do jego ust i pod opuszkami wyczułam miękkie płatki róży. Potrzebowałam całego swojego opanowania, aby nie wyszarpnąć jej z całej siły, a zamiast tego ostrożnie wyciągnąć i odłożyć na szafkę. Trzecią do kolekcji.
Ale nic się nie zmieniło.
– Kastiel, obudź się – błagałam płaczliwie.
Znowu potrząsnęłam go za ramiona. Nadal nie reagował. Złączyłam nasze usta i zmusiłam go do wzięcia oddechu. Nic. Wdech.
– Oddychaj. Musisz oddychać – wyszeptałam.
Dotknęłam dwoma palcami jego szyi, ale nie wyczułam pulsu. Zacisnęłam na moment oczy, aby powstrzymać kolejne łzy, zanim zaczęłam uciskać jego klatkę piersiową.
– Błagam, oddychaj. – Głos załamał mi się żałośnie na końcu.
Wdech.
To nie jest prawda…
Uściski.
Nic mu nie będzie…
Wdech.
To nie jest prawda…
– Selene.
Stanowczy głos Lysandra otrzeźwił mnie. Pozwoliłam, aby Lysander ostrożnie splótł nasze palce i zabrał je z klatki piersiowej Kastiela. Jego wzrok był taki łagodny, jakby zajmował się przestraszonym dzieckiem.
– Wystarczy, Selene. To koniec.
Jego słowa powoli dotarły do mnie. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać się od wycia. Zamiast tego położyłam ostrożnie głowę na piersi Kastiela, zaciskając dłonie na jego koszulce. Przełknęłam z trudem, zanim wyszeptałam:
– Obiecałeś, że będziesz czekać… Nie jestem gotowa na pożegnanie.




Za koretktę serdecznie dziękuję Flavvii

1 komentarz:

  1. Wybacz, jeśli komentarz będzie cholernie chaotyczny i momentem bez sensu.
    To było cholernie złe. Bardzo złe. I nie mam tu na myśli śmierci Kastiela, chociaż to samo w sobie jest już przykre.
    Nie czytam wielu angstów. Jestem na to zbyt wrażliwa, za szybko ryczę, puchnę i później weź się z tego tłumacz. Ale... mimo że wiedziałam od początku jak to się wszystko skończy, to jednak ten one shot ma coś w sobie takiego... Przygnębiającego? Nie... to chyba nie jest dobre określenie. Jest cholernie smutny i jeśli się kiedykolwiek spotkamy to wiedz, że skopię Ci dupsko, za doprowadzanie mnie do płaczu. Ale jeśli też w pewnym sensie dobry. Taki... przyjemny? Kolejne złe określenie. Rozrywa serce na kawałki jednocześnie daje poczucie takiego ciepła. Takie dobre przygnębienie.
    To jest takie... Wiesz co będzie dalej, jak to się zakończy i to nie będzie szczęśliwe zakończenie, ale czytasz dalej, brniesz dalej w ten przeraźliwy smutek i żal.
    Im dużej myślę o tym, tym bardziej mm wrażenie jak coś rozrywa mi klatkę piersiową. Jakby coś próbowało się wyrwać na zewnątrz, jak te cholerne, mściwe kwiatki.
    Próbuje się powstrzymać od łez, ale cisną się dalej i dalej prowokują smutek.
    Nie będzie łatwo o tym zapomnieć. Zignorować to i przejść do normalnego życia dalej. Niby to tylko fanfik, niby tylko one shot, mały angst, ale jednak budzi tak skrajne uczucia... Jednocześnie nie chcesz o tym myśleć, by jeszcze bardziej się nie dołować, ale też nie możesz sobie pozwolić na nie rozpamiętywanie, na odrzucenie tego na bok, może kiedyś wrócę do tego.
    Niby to tylko fantastyka, takie rzeczy nie mają w rzeczywistości miejsca bytu, ignoruje się to, ale jest. I te cholerne kwiatki zabijają. Ta świadomość, że to nie są jakieś tam cholerne kwiatki. Że to pieprzone odrzucenie, nieświadomie spowodowana śmierć.
    To naprawdę dobrze skonstruowana opowieść. Wywołująca kalejdoskop różnych emocji, jednocześnie nie zostawia pustego niesmaku, że to już koniec.
    Jestem pod ogromnym wrażeniem i mam nadzieję, że jeszcze nie jedno takie cudeńko stworzysz.

    OdpowiedzUsuń