One-shot Słodkiego Flirtu z Kastielem w roli głównej, osadzony w uniwersum Hanahaki disease.
~~~~
To był udany koncert.
Występ w rodzinnym mieście to najlepsze zakończenie trasy, jakie mógłbym sobie
wyobrazić. Zatrzasnąłem i odłożyłem na uboczu futerał, aby nikt przypadkiem nie
uszkodził bezcennej gitary, znajdującej się w środku. Dawid rzucił mi schłodzoną
butelkę wody, której połowę opróżniłem duszkiem.
– Wygląda na to, że
zaczyna się przeludniać. Co powiecie na aftera? – zapytał Colin z kocim uśmieszkiem.
– Nie potrzebujesz
nas, aby wyrwać jakąś pustą laskę. Same wpełzają ci do łóżka – odparłem zgryźliwie.
– Seks jest dla
ludzi, Kas. To że masz celibat, nie oznacza, że ja mam nie korzystać z okazji.
Przewróciłem oczami i
przeczesałem palcami wilgotne włosy. Byłem znużony miesiącami na walizkach. To
normalne, że chcę odpocząć, zanim będziemy musieli zabrać się za nagrywanie
kolejnej płyty. Ale może jeszcze jeden wieczór niczego nie zmieni?
Niewykluczone, że uda mi się zobaczyć z Pryią. Nawet jeśli nie zauważyłem jej w
tłumie. Nie zadzwoniłem, żeby zapytać, czy przyjdzie. A mogłem załatwić jej
wejście za scenę. Zawaliłem. Znowu.
– Coś nie tak?
Ostrożne pytanie Davida
sprowadziło mnie na ziemię. Wziąłem głęboki wdech i rozluźniłem pięści, które
mimowolnie zacisnąłem. Stało się i nie zmienię tego. Teraz będę miał czas, żeby
nadrobić miesiące ciszy. Może w końcu zdobędę się na cholerną odwagę i załatwię
jakiś kontakt do Luny. Przecież z nią zawaliłem jeszcze gorzej.
– Nic. –
Potrząsnąłem głową. – Po prostu doszedłem do wniosku, że trochę alkoholu mi nie
zaszkodzi.
Zadowolony Colin zarzucił
rękę na moje ramię, aby prowadzić do zatłoczonej sali klubu.
Większość ludzi
rzeczywiście zdążyła się rozejść, ale przy barze nadal była spora kolejka.
Colin poszedł poszukać loży, zanim reszta do nas dołączy. Automatycznie
przeszukiwałem tłum, ale nie mogłem nigdzie wypatrzeć charakterystycznego
błysku kamieni zdobiących łańcuszek wpleciony we włosy. Może tym razem nie
pasował do stroju, który wybrała na dzisiejszy wieczór?
Ruszyłem w stronę, gdzie
zniknął Colin. Zaledwie po przejściu kilku kroków zatrzymały mnie długie szpony,
zakleszczające się na ramieniu. Zdusiłem chamski komentarz i ze zirytowanym
spojrzeniem obejrzałem się przez ramię.
– Sława ci nie
służy, skoro tak witasz starych kolegów, Kassi.
– Nie mam oczu z
tyłu głowy, Rozalio.
Powstrzymałem się od
strzepnięcia jej dłoni. Rozluźniłem się odrobinę, gdy Alexy zmaterializował się
obok nas.
– Roza, odpuść mu –
zaśmiał się.
Skinąłem z wdzięcznością,
gdy złapał ją pod ramię i próbował odciągnąć, jednak tylko zacisnęła mocniej
palce. Odsunąłem się, aby mu pomóc, ale Rozalia zatoczyła się w ślad za mną.
Starałem się nie pokazać, jak jej zachowanie działa mi na nerwy. Na szczęście,
Alexy miał na tyle oleju w głowie, aby objąć Rozalię w pasie, i siłą zmusił ją
do zachowania dystansu, uwalniając mnie od niechcianego dotyku.
– Widzę, że ktoś tu
się nieźle zabawił. Leo cię nie pilnuje? – mruknąłem.
– Ale ty jesteś
sztywny. Jestem dużą dziewczynką i potrafię sobie poradzić bez Leo – prychnęła.
– Z pewnością –
uciąłem dalszą dyskusję. – Jesteście tu sami?
– Nie, ale nie
jestem pewien, czy spotkanie z Pryią to dobry pomysł. Wyglądała na wściekłą
przez to, że nie dałeś jej żadnego znaku życia od dłuższego czasu. – Alexy
potrząsnął głową z szerokim uśmiechem. – O wilku mowa.
Odwróciłem się w stronę
toalet. Nie miałem problemu, aby spotkać roześmiane, jasnoniebieskie oczy Pryii,
gdy przeciskała się przez morze ludzi. Otworzyła je szerzej ze zdziwienia,
zatrzymując się zaledwie kilka kroków od nas. Szybko zreflektowała się i
przybrała nadąsaną minę.
– Patrzcie kto
łaskawie wrócił na stare śmieci! Woda sodowa uderzyła ci do głowy tak bardzo,
że nie potrafisz znaleźć czasu na krótki telefon? – zapytała i szturchnęła mnie
w ramię.
– Ciebie też dobrze
widzieć. I wiesz, że to działa w dwie strony? – zaśmiałem się, niewzruszony jej
oburzeniem.
– Byłam zajęta –
powiedziała, pozwalając swojemu głosowi na nikłe ocieplenie. – Dobrze cię znowu
widzieć. Jak długo zamierzasz zaszczycać nas swoim towarzystwem?
– Nie wiem. Dopóki
menadżer nie powie inaczej, mam wolne. Wtedy zobaczymy, co ustalił, i zdecydujemy,
co dalej. – Wzruszyłem ramionami.
Przestała się mi
przyglądać, a zamiast tego uważnie przeszukiwała tłum, bawiąc się
ciemnobrązowym kosmykiem włosów. Nagle jej rysy złagodniały, a wzrok zatrzymała
na dłuższą chwilę przy barze. Odchrząknąłem, wciskając dłonie do kieszeni, aby
zwrócić jej uwagę. Nerwowo zaczęła ciągnąć za ten kosmyk, ale półuśmiech nie
znikał jej z ust.
– Dołączysz do nas?
– wtrącił się Alexy, zanim zdążyłem skomentować jej zachowanie.
Nie dając mi dojść do słowa, Rozalia klasnęła
w dłonie. Poodskakiwała podekscytowana, nie przejmując się, że tylko Alexy
chroni ją przed upadkiem.
– Nawet nie myśl o
odmowie, Kassi! Koniecznie musisz znowu zobaczyć się z…
Pryia jak ninja zasłoniła
jej usta dłonią. Jakby pobladła, gdy wbiła spojrzenie w punkt za mną.
Skonsternowany zmarszczyłem brwi, czekając na wytłumaczenie. Pryia nie zdążyła
otworzyć ust, gdy usłyszałem głos osoby, w którą się tak wpatrywała.
– Wtajemniczycie nas
w dyskusję?
Ciemnoniebieskie włosy,
sięgające do ramion, zamiast długich, jasnobrązowych. Na fragmencie odkrytego
ramienia i obojczyku wił się czarny tusz tatuażu znaczącego skórę. Ciemniejszą
niż w moich wspomnieniach. Najwidoczniej przestała unikać słońca. Czy to
sztuczny efekt? Tak jak pełniejsze kształty, podkreślone przez obcisłą, białą
bluzkę bez rękawów i czarne, skórzane spodnie. Nogi zdawały się dłuższe przez
granatowe buty na obcasie, mimo że dawniej zaledwie krótki spacer w nich był
katorgą. Okrągła twarz wydłużyła się, chociaż nie mogłem zdecydować czy była to
naturalna zmiana, czy efekt umiejętnego makijażu. A może jedno i drugie? W
końcu kiedyś nie używała szminek, a teraz usta mają ten sam odcień co włosy.
Jedynie oczy pozostały
takie same. Tylko bursztynowe tęczówki obramowane złotem – przypatrujące się mi
z niedowierzeniem – potwierdzały, że się nie mylę. Że to naprawdę Selene.
– Kastiel.
Ledwie usłyszałem jej
cichy głos w gwarze dookoła nas. Przestał się liczyć, tak samo jak Pryia,
Rozalia czy Alexy. Nie mogłem złapać oddechu ani oderwać wzroku. Ciało było
zbyt ociężałe, aby drgnąć czy wydobyć szept. Po prostu stałem, czując serce
obijające się boleśnie o żebra. Nawet jeśli przez tyle nocy myślałem, jak mogłoby
wyglądać nasze ponowne spotkanie i planowałem co mógłbym zrobić, teraz nie
miałem pojęcia, jak się zachować. Nie zareagowałem, gdy oddała szklankę
chłopakowi stojącemu obok niej i rzuciła mi się na szyję. Dopiero impet, z
jakim to zrobiła, zachwiał mną i zatoczyłem się do tyłu, ledwie odzyskując
równowagę. Instynktownie objąłem ją ramiona, przyciskając do torsu.
– Nawet nie wiesz,
jak się cieszę. Tak długo czekałam, żeby znowu cię zobaczyć, ale wszystko
sprzysięgło się, żebym tylko nie dotarła na koncert. Myślałam, że znowu
straciłam szansę, gdy Pryia powiedziała mi, że już po wszystkim. Byłeś taki
zajęty, a ja zmieniłam numer i to była jedyna szansa, żeby…
– Ciebie też dobrze
widzieć, Lu – wyszeptałem, mimo uścisku w klatce piersiowej.
– Ile razy mam ci
mówić, że jestem Selene, nie Luna? – Odsunęła się ze śmiechem.
– Księżyc to
księżyc. Nie ma znaczenia czy grecki, czy rzymski. – Uśmiechnąłem się szeroko.
– Jesteś
niereformowalny.
– Taki już mój urok.
– Wzruszyłem ramionami.
Niechętnie oderwałem od
niej wzrok, gdy poczułem wibrację telefonu.
Colin
Siedzimy w loży pod
sceną, więc spinaj dupę i chodź tutaj. David zdążył wrócić z baru, a ty się
dalej szlajasz.
– Colin znalazł
jakieś ustronne miejsce, jeśli chcielibyście dołączyć – zaproponowałem od razu.
– After party z
zespołem Crowstorm? Odpowiedź chyba jest oczywista, co Morgan? – zaśmiał się
Alexy.
Chłopak, który nadal
trzymał szklankę, wymówił niedbałe okej, a Rozalia znowu zaczęła trajkotać,
chociaż nie skupiłem się na żadnym z jej słów. Nie odrywałem spojrzenia od
Luny, która zwróciła swoją uwagę na Pryię, jakby to od niej zależała decyzja
dalszego wieczoru.
– Przynajmniej
wiesz, jak odpokutować swoją ignorancję – mruknęła.
Pokręciłem głową, a
Selene nie powstrzymała śmiechu i szturchnęła ją łokciem. Pryia tylko uniosła
brew w niemym pytaniu, które wywołało kolejną falę śmiechu. Bez dalszych
komentarzy poprowadziłem ich w kierunku wskazanym przez Colina. Nie mogłem
powstrzymać się przed dyskretnym spoglądaniem na Lunę, starając się ignorować
słaby uścisk w klatce piersiowej i łomoczące serce.
***
– Stop, stop, stop!
Głos Steve’a przedarł się
przez mój ostry kaszel. Chłopaki od razu przestali grać i mogłem odsunąć się
jeszcze dalej od mikrofonu, aby podeprzeć się o ścianę. Klatka piersiowa paliła
ogniem od wysiłku, jaki wkładałem, aby wykrztusić ciężar zalegający w płucach,
jednak bezskutecznie Oparłem się o ścianę, próbując złapać płytkie oddechy i
pozbyć się duszności. Ktoś dotknął mojej przygarbionej sylwetki, podając
butelkę z wodą. Z trudem wypiłem mały łyk, aby złagodzić ból w gardle, nie
przestając dociskać pięści do mostka.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
To nic takiego. Zaraz
przejdzie.
Wziąłem kolejny łyk,
zanim zdecydowałem się przenieść wzrok na Steve’a buzującego z nerwów.
Wyprostowałem się, pokonując niemoc w ciele. Udawaj, że to nic takiego. Byłeś
już w gorszym stanie podczas nagrywania. Takie małe trudności nie zaważą na
efekcie pracy zespołu.
– Co to ma być,
Kastiel? Ile razy powtarzałem ci, że masz rzucić te cholerne pety? – syknął.
– Rzuciłem trzy lata
temu – wykrztusiłem słabym głosem.
– Więc co się
dzieje? To już trzeci raz dzisiaj! Nie będę wspominać o całym tygodniu!
– Steve, odpuść –
mruknął ostrzegawczo David. – Musiał złapać coś w trakcie trasy, po której
nawet nie dałeś nam odpocząć.
– Mieliście tydzień!
– I od tygodnia
znowu nagrywamy – warknął Colin. – Nikt z nas nie jest niezniszczalny. Głos
Kastiela w szczególności. Niektórych rzeczy nie przeskoczysz.
Mierzyli się długą chwilę
wzrokiem, zanim Steve wyrzucił ręce w powietrze.
– W porządku!
Chcecie zostać w tyle wasza sprawa! Nie chcę słyszeć później skarg!
Zamknąłem oczy, gdy
usłyszałem zamykające się z trzaskiem drzwi studia.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
– On ma rację –
wychrypiałem.
– Może się wypchać.
Jeśli będzie trzeba, znajdziemy innego menadżera, więc łaskawie idź się
wyleczyć, zanim udusisz się od tego kaszlu. Martwy się nam nie przydasz –
mruknął Colin i klepnął mnie w bark.
Wziąłem głęboki wdech.
Zacząłem zbierać swój sprzęt i starałem się ignorować zaniepokojone spojrzenia
chłopaków. Skupiłem się na regulowaniu oddechu. Płytkie, ale spokojne. To przez
ciśnięcie się w tym studiu po kilka godzin dziennie. Potrzebuję tylko świeżego
powietrza. Za chwilę będę na zewnątrz i będzie lepiej. Luna mnie wyśmieje,
jeśli zobaczy, w jakim jestem stanie po kilku godzinach pracy.
Poczułem się odrobinę lepiej
na myśl o niej.
Pożegnałem się z chłopakami
i udałem się do klubu, w którym miałem się z nią zobaczyć. Krótki spacer
chociaż odrobinę załagodził palące uczucie. Przynajmniej do momentu, gdy nie
zobaczyłem jej niebieskich włosów przy barze. Serce znowu zaczęło walić jak
młotem, a duszące uczucie uderzyło z podwójną mocą. Ledwie zwalczyłem odruch,
aby wybiec z baru do chłodnego azylu świeżego powietrza. Zacisnąłem dłonie w
pięści, rozluźniając je stopniowo wraz z wypuszczonym powietrzem, które udało
mi się nabrać. Nie trać głowy. Nie możesz wszystkiego zniszczyć przez
szczeniackie zachowanie i drobny kaszel.
Przy barze znalazłem się
w chwili, gdy podszedł do niej barman. Złożyłem zamówienie, zanim zdążyła
otworzyć usta.
– Long Island na mój
koszt. I whisky.
Obróciła się z karcącym
wzrokiem i założonymi rękami.
– A co gdybym dłużej
nie piła longów?
– Zaryzykowałem.
Wzruszyłem ramionami z
krzywym uśmieszkiem. Pokręciła z niedowierzeniem głową i objęła mnie krótko,
ale mocno, mrucząc coś pod nosem. Zaśmiałem się, aby ukryć tłumioną falę
kaszlu. Ignoruj to. Ciesz się chwilą, a samo przejdzie.
– Mówiłeś, że nie
wyrwiesz się przed dziewiątą. Coś się stało? – zapytała zmartwiona, wracając na
swoje miejsce.
– Menadżer wypuścił
nas wcześniej. Jemu chyba też nie chciało się nagrywać do późnej nocy w sobotę
– skłamałem gładko, siadając obok.
– I dobrze. Jak mógł
wam kazać wracać do pracy zaledwie tydzień po tak długiej trasie? Gdybym mogła,
chętnie bym się z nim policzyła. – Założyła ramiona na piersi z nadąsaną miną.
– Biorąc pod uwagę
ilość twoich zajęć przez ostatnie dwa tygodnie, nie miałaś szans, aby tego
zrobić.
– Kpisz sobie?
– Stwierdzam fakt,
Lu. I tak jestem zaskoczony, że udało ci się znaleźć miejsce w terminarzu na
spotkanie ze mną i Pryią. Bez osób postronnych.
– Daj spokój, Kas.
Alexy i Rozalia nie są tacy źli. Trzeba czasu, żeby do nich przywyknąć. W końcu
też byś się przyzwyczaił, gdybyś dał im szansę.
– Być może –
mruknąłem, obracając szkło z bursztynową cieczą. – Nie wiedziałem, że wróciłaś
do miasta. Pryia nawet się o tym nie zająknęła – powiedziałem cicho, nie będąc
w stanie ukryć gorzkiej nuty w głosie.
Gapiłem się na wirujące
kostki lodu, próbując ukryć frustrację tym faktem. Naprawdę Pryia była aż taka
wściekła, że się nie odzywałem? To nie ma sensu. Sama była zbyt zajęta, aby
zadzwonić. Poza tym ona nie jest aż tak zawistna. Po co miałaby ukrywać tak
ważną informację?
– To przeze mnie.
Byłeś już w trasie, gdy wróciłam. Zbyt zajęty na jakąkolwiek rozmowę. Nie
chciałam, aby cię rozpraszała – przyznała skruszona.
Zaśmiałem się ponuro.
Czego mogłem się spodziewać? Przecież to cała Luna. Ona się nigdy nie zmieni.
Zawsze będzie się zachowywać tak, jakby była nic nieznaczącym elementem,
podczas gdy potrzebuję jej jak tlenu. Nie ważne czy jako dziewczyny, czy
przyjaciółki.
– Kastiel…
– Nigdy tego nie
rozumiałaś, Lu. Może też dlatego to nie miało dłużej sensu.
Zerknąłem na nią.
Przygaszony wzrok wbiła w swoje kolana. Jej ramiona przygarbiły się, a dłonie
zacisnęła na udach w pięści. Przez włosy nie mogłem zobaczyć wyrazu jej twarzy.
– Żałujesz?
Wbiłem wzrok w półki z
kolorowymi butelkami. Naprawdę będziemy teraz do tego wracać? Przecież temat
powinien być zamknięty.
– Zerwania? –
Zawahałem się przez moment. – Tak. Nie spodziewałem się tego, ale chyba nie mam
prawa narzekać, co? Mogłaś mnie przecież znienawidzić i zerwać kontakt.
– Nigdy bym czegoś
takiego nie zrobiła! Nie mogłabym cię znienawidzić, Kas!
Zacisnęła palce na mojej
niespokojnej dłoni. Nie wiem, kiedy nieświadomie zacząłem wybijać nerwowy rytm.
Milczałem. Nadal nie miałem odwagi na nią spojrzeć. Czułem, że wścibski barman
zwrócił na mnie uwagę. Luna chyba też to dostrzegła, bo ściszyła głos, gdy
kontynuowała.
– Jesteś moim
przyjacielem. Byłeś nim na długo przed tym wszystkim. Pamiętasz?
Jej niepewne pytanie
przywołało niewyraźny obraz zdjęcia stojącego ciągle na szafce przy łóżku oraz
wspomnień z nim związanych. Przymknąłem powieki. Trójka dzieciaków podczas
pierwszych, wspólnych wakacji na farmie rodziców Lysandra. Razem z Luną
uwiesiliśmy się na szyi Lysandra, gdy próbował nam pokazać swojego ulubionego
królika. Leo uchwycił moment tuż przed wystraszeniem zwierzaka i ugryzieniem
Lysa. Chwila, gdy wszyscy byliśmy radośni. Moment beztroski, który zdawał się
być oddalony o wieki, a nie kilka lat.
Otworzyłem oczy i
niechętnie wróciłem do teraźniejszości.
– Ty, ja i Lysander.
Praktycznie nierozłączni. Jak mógłbym zapomnieć.
– Właśnie. –
Zawahała się. – Po prostu…
– Nie chciałaś
ryzykować, że ta szopka może ją zniszczyć. Rozumiem. Nie mam ci tego za złe.
Nigdy nie miałem. Być może lepiej, że to właśnie tak się zakończyło. – Zmusiłem
się do bladego uśmiechu.
Objęła mnie mocno i
położyła podbródek na moim ramieniu, gdy nie spojrzałem na nią. Oddech uwiązł
mi w gardle i potrzebowałem kilku zbyt długich sekund, aby odwzajemnić uścisk.
Skutecznie marginalizowałem ból w klatce piersiowej dzięki rozmowie, ale przez
słaby zapach jej cytrusowych perfum znowu zacząłem się dusić. Walczyłem, aby
nie poddać się silnej potrzebie pozbycia się tego uczucia.
– To może ja wrócę
na kampus?
Selene rozluźniła uścisk
i odwróciła się do Pryii, dzięki czemu mogłem wziąć płytki wdech. Daremna próba
uspokojenia się. Ciągle czułem słaby cytrusowy zapach. Jak długo trwaliśmy w
tej pozycji, że zdołał wsiąknąć w ubrania? Kiedy przestałem go tolerować?
Przecież powinienem się cieszyć, że to jedna z niewielu rzeczy, która się nie
zmieniła. Dlaczego nie mogę złapać powietrza?
– Kastiel?
Zaniepokojony głos Pryii
dobiegał jakby z oddali. Nie zareagowałem, gdy położyła ostrożnie dłoń na moim
ramieniu. Wypuściłem powietrze i znowu zaczerpnąłem płytki wdech. Z wysiłkiem
udało się wyostrzyć obraz i zobaczyć jej zmartwioną twarz.
Oddychaj. To nie jest takie trudne.
– Tak? –
wychrypiałem.
Odchrząknąłem jak
najciszej, podrażniając zaciśniętą krtań. Powstrzymywany kaszel z każdą sekundą
coraz mocniej dusił. Selene z powrotem znalazła się przede mną i złapała za
nadgarstek.
– Jesteś blady jak
śmierć. Co się stało?
Za blisko.
Mimowolnie zrobiłem krok
do tyłu, zataczając się na ladę baru i wywracając szklankę z resztką whisky. To
tylko jeszcze bardziej pogorszyło całą sytuację. Luna uniosła powoli ręce i
cofnęła się o krok, w przeciwieństwie do Pryii, która zacisnęła usta w wąską
linię i złapała za łokieć, pomagając odzyskać równowagę. Opanuj się. Musisz
załagodzić ten bałagan.
Zaczerpnąłem głęboki
oddech, a ból znów przejął moje płuca. Muszę się stąd wydostać.
– To nic –
powiedziałem stanowczo, chociaż głos brzmiał żałośnie słabo. – Zakręciło mi się
w głowie. Pewnie dlatego, że krótko dzisiaj spałem. Przejdę się na zewnątrz i
powinno przejść.
– Pójdę z tobą –
zaproponowała natychmiast Selene.
– Nie!
Zaskoczona cofnęła się
kolejny krok. Pryia była nie mniej zszokowana. Puściła mój łokieć, również
cofając się i zasłaniając odrobinę Lunę.
Uspokój się. Oddychaj. Płytki wdech.
– Nie ma sensu,
żebyś ze mną szła. Wieczór taneczny za chwilę się zacznie. I żadna z was nie
wmówi mi, że to nie ma znaczenia. Widziałem, jakie byłyście podekscytowane, gdy
opowiadałyście o tym po koncercie.
Luna przygryzła wargę,
nie starając się ukryć ukradkowego spojrzenia wymienionego z Pryią. Czy ona się
rumieni? Niemożliwe. Zamrugałem kilka razy i po różowych śladach nie było
śladu. Cholera. Jest ze mną gorzej niż sądziłem. Muszę się stąd natychmiast ulotnić.
– Jesteś pewien, że
dasz sobie radę? Nie wyglądasz za dobrze – stwierdziła rzeczowo Pryia,
lustrując mnie uważnie.
Machnąłem lekceważąco
dłonią.
– Tak. Nie martwcie
się na zapas. Za chwilę wrócę. Świeże powietrze i mocna kawa wystarczą, abym
był jak nowo narodzony. Bawcie się na razie beze mnie.
Najszybciej, jak tylko
mogłem, zacząłem przeciskać się do wyjścia, nie czekając na odpowiedź. Wbijały
spojrzenia w moje plecy, dopóki nie zniknąłem w powiększającym się z każdą
chwilą tłumie ludzi. Skupiłem się tylko na płytkich wdechach, które nie
sprawiały bólu. Dopiero kiedy dotarłem na chłodne, nocne powietrze, a plecami
uderzyłem o szorstki mur jakiegoś budynku koło klubu, odetchnąłem głębiej.
Błąd.
Miałem wrażenie, że nie
dużo brakuje, abym wypluł płuca podczas ostrej, kilkuminutowej fali kaszlu.
Docisnąłem pięść do mostka, łapiąc się naiwnej nadziei, że to pomoże złagodzić
ból. Nadal czułem jakby coś zalegało w płucach, powodując dyskomfort. Przy zbyt
głębokich wdechach było tylko rwące uczucie rozpychania. Nie miało to dużego
znaczenia. I tak było lepiej niż podczas rozmowy z Luną. Przynajmniej mogłem
oddychać.
Nie wiem ile zajęło mi
przyzwyczajenie się do dyskomfortu, abym znowu mógł udawać, że wszystko jest w
porządku. Rozmasowując ostatnie echa bólu w klatce piersiowej, wsłuchałem się w
stłumione dźwięki salsy. Zabawa musiała się zacząć. Powinienem wrócić do
mieszkania, ale nie mam pewności, że dziewczyny wybiły sobie czekanie. Jeśli
nie i za chwilę nie wrócę, zaczną się jeszcze bardziej martwić i szukać. Czyli nie
mam wyboru, żeby nie popsuć im zabawy.
Zrezygnowany potarłem twarz
dłońmi. Ostatni wdech.
Wróciłem do zatłoczonego
baru, ale nikogo tam nie było. Zacząłem przeszukiwać parkiet w poszukiwaniu
niebieskich włosów.
Dostrzegłem je dopiero po
chwili, a oddychanie znowu trafił szlag.
Była oszałamiająca.
Pierwszy raz widziałem Selene w tańcu. Prawdziwym tańcu. Zawsze wykręcała się
wymówką, że ma dwie lewe nogi. Brednie. Muzyka jakby płynęła przez jej ciało.
Pewność, z jaką stawiała kolejne kroki. Sposób, w jaki kręciła biodrami.
Ramiona podkreślające kolejne ruchy. Spojrzenie bez cienia zwątpienia. Nawet ta
obcisła, ciemnozielona sukienka podkreślała zmysłowość jej tańca.
Olśniewająca.
Dopiero gdy muzyka
skończyła się, zdałem sobie sprawę, że oddycham ciężko, jakbym tańczył razem z
nią. Ale to nie do mnie posłała ten zmysłowy uśmiech. Dopiero wtedy zdałem
sobie sprawę z obecności Pryii, która prowadziła ją w tańcu. Nie byłem w stanie
nabrać powietrza, gdy dostrzegłem pasję, z jaką się w siebie wpatrywały.
Bliskość ich ciał. Namiętność, z jaką w końcu się pocałowały.
Ból w płucach uderzył dwa
razy mocniej, niż się to zdarzyło do tej pory. Nie próbowałem powstrzymywać się
od kaszlu. Gdyby nie ściana, która jakimś cudem był niedaleko, osunąłbym się na
ziemię. Odsunąłem wilgotną dłoń, łapczywie biorąc kolejne chrapliwy oddech i zamykając
na chwilę oczy. Płuca i krtań płonęły. Na języku miałem metaliczny posmak,
przez który natychmiast uniosłem powieki.
Na dłoni poplamionej
krwią leżała błękitna niezapominajka.
***
– Co to znaczy, że
odchodzisz z zespołu?! Ty go założyłeś! Jak sobie to niby teraz wyobrażasz?!
Bez głównej gitary i wokalisty?!
– Nie mam wyboru.
Lekarz dał mi to jasno do zrozumienia – westchnąłem.
Mogę mieć tylko nadzieję,
że powtarzające się ataki kaszlu i cienie pod oczami będą wystarczającym
potwierdzeniem, jak pilnie muszę to zrobić. I że David nie zada sobie trudu,
aby sprawdzić czy rzeczywiście byłem u lekarza. Przynajmniej dopóki stąd nie
zniknę. Wystarczy, że Luna i Pryia nie przestają przychodzić po kilka razy
dziennie. I jeszcze te przeklęte kwiatki.
Schowałem do kieszeni
pięść, aby nie zauważył zakrwawionych płatków czarnego tulipana i niebieskich
zawilców. W końcu uniosłem na niego zmordowane spojrzenie.
– Więc to koniec?
Prawie trzy lata pracy tak po prostu wyrzucamy do kosza? – Opadł na stołek koło
mnie.
Potrząsnąłem gwałtowanie
głową, ignorując kolejną falę drapiącą moje gardło i próbującą wydostać się.
Nie znowu. Nie, dopóki on tu jest.
– Colin mnie
zastąpi. Musicie znaleźć tylko basistę.
– Tylko według
ciebie…
Mój kaszel zagłuszył jego
następne słowa. Ledwie zerknąłem na wnętrze dłoni, zanim pośpiesznie schowałem
ją do kieszeni. Tym razem była to fala nieszczęsnych niezapominajek i po raz
kolejny zawilców. Na całe szczęście mniejsza niż te, które przytrafiały się w
nocy.
David w ciszy podał mi
szklankę wody, gdy próbowałem uspokoić szaleńczo bijące serce i powoli pogłębić
wdechy. Dopiero gdy wyrównałem oddech, pozwoliłem sobie na łyk wody, aby pozbyć
się metalicznego posmaku. Pokazałem gestem, że może kontynuować.
– Tylko według
ciebie to takie proste. Jak sobie to niby wyobrażasz?
– Colin zajmie moje
miejsce. Na gitarze gra tak samo dobrze, jak ja. Głos też ma tak samo dobry. W
końcu robi chórki. Ty zostajesz na perkusji, więc znalezienie basisty to tylko
formalność. Niech Steve wykorzysta swoje kontakty oraz rosnącą popularność
zespołu i znajdzie jak najlepszego zastępcę. Niech połączą w postprodukcji obie
ścieżki Colina. Do koncertów zostało jeszcze sporo czasu, więc na pewno kogoś
znajdziecie.
– Zaplanowałeś sobie
już wszystko, co? – prychnął, łapiąc się za głowę i potrząsnął nią z
rezygnacją. – A co z tobą? Co zamierzasz?
Czyli to by było na tyle
z cichej ucieczki.
– Wyjadę. Pobyt w
mieście mi nie służy. Lekarz stwierdził, że im czystsze powietrze, tym szybciej
wrócę do zdrowia. Przyjaciel mieszka na wsi i powiedział, że mogę się u niego
zatrzymać na jakiś czas.
– I kiedy
zamierzałeś o tym powiedzieć reszcie swoich przyjaciół?
Oboje zwróciliśmy uwagę w
stronę Pryii stojącej w progu drzwi wejściowych z założonymi ramionami i
mierzącej mnie lodowatym spojrzeniem. Szlag by trafił mieszkanie-studio.
Odetchnąłem głęboko, ignorując kłujący ból klatki piersiowej, aby przygotować
się na następną ciężką rozmowę.
– Jak tu weszłaś?
– Dałeś mi zapasowe
klucze. Chyba, że już o tym zapomniałeś? Tak jak o tym, że są ludzie, którzy
chcieliby wiedzieć, czy jeszcze żyjesz!
Świetnie. Wręcz kipiała
ze złości.
– To w takim razie
ja was zostawię. – David wstał pośpiesznie. – Napiszę, czy uda nam się kogoś
znaleźć, tak jak proponujesz. Daj znać, jeśli coś by się zmieniło. Albo gdybyś
potrzebował pomocy.
– Jasne – mruknąłem.
Pryia weszła do środka,
aby zrobić mu przejście, nie zapominając obrzucić go lodowatym spojrzeniem.
Zatrzasnęła za nim drzwi. Docisnąłem dłoń do mostkach, biorąc głęboki oddech.
Nowością było bolesne drapanie w gardle podczas każdego wdechu, jednak wolałem
się nie zastanawiać, co nowego mogło poprzedzać. Może zdarłem je podczas kaszlu
i nie potrzebnie panikuję.
– Napijesz się
czegoś? – zapytałem po prostu, kierując się do kuchni.
Zerknąłem na nią, unosząc
brew i nalewając sobie kolejną szklankę
wody
– Czemu nie
odbierasz telefonów? I kiedy zamierzałeś nam powiedzieć, że znowu wyjeżdżasz?
Nie udało mi się ukryć
zaskoczenia:
– Nam?
– Mi i Selene.
Pamiętasz, że masz jeszcze przyjaciółkę, która się nazywa Selene? Była twoją
dziewczyną i byłeś w niej szaleńczo zakochany? Której pozwalasz odchodzić od
zmysłów, bo poza SMS-em z durną wymówką, nie ma z tobą kontaktu od trzech
tygodni!
Zamknąłem oczy. Tylko
trzy tygodnie? Jak długo jeszcze w takim razie, zanim to wszystko minie? I
dlaczego mam wrażenie, że najgorsze dopiero się zacznie?
Uspokój się. Po prostu oddychaj. Nie panikuj.
Oddychaj… Cholera.
Szklanka wyślizgnęła mi
się z dłoni, gdy nagły ból stał się obezwładniający. Nogi ugięły się i powoli
osunąłem się po wyspie kuchennej. Krtań zdawała się jak zaciśnięta imadłem.
Nudności narastały. Ledwie zauważyłem Pryię, która uklękła obok i mówiła coś,
czego nie mogłem usłyszeć.
Otworzyłem usta, ale nie
mogłem wziąć oddechu. Coś raniło i
zatykało gardło.
Pochyliłem się do przodu,
starając się z całej siły wydusić to z siebie. Czułem delikatne poklepywanie po
plecach, które zamarło, gdy razem z odrobiną krwi wyplułem bordowy płatek.
Oparłem skroń o chłodne drewno, walcząc z ciężkimi, opadającymi powiekami.
Uniosłem dwoma palcami płatek, starając się rozpoznać, z jakiego kwiatka może
pochodzić.
– To róża?
Pryia sztywno skinęła
głową, a ja nie mogłem powstrzymać ponurego, chrapliwego śmiechu.
– Wspaniale.
Wiedziałem, że najlepsze dopiero przede mną.
Zamknąłem oczy. Może będę
miał szczęście i skończy się na kwiatach bez kolców? Nie. Kogo ja niby próbuję
oszukać?
– Powiedz, że to nie
jest to o czym myślę? Że to tylko głupi żart… – jej głos się załamał.
– Chciałbym, aby tak
było, ale nie mogę zaprzeczać faktom. Zachorowałem na mityczne hanahaki.
Przecież każda legenda skądś się wzięła. Nawet ta miejska, prawda?
Uniosłem jedną powiekę,
aby przyjrzeć się Pryii. Była blada, a jej twarz wyrażała czyste przerażenie.
Odwróciła wzrok, mrugając szybko. Wzięła głęboki wdech, zanim uniosła się i
wyciągnęła dłoń. Z jej pomocą podniosłem się powoli, cały czas podpierając się
o wyspę. Pozwoliłem się zaprowadzić na kanapę. Uśmiechnąłem się blado, starając
się nie zamknąć oczu.
– Jak długo? Czy
lekarz o tym wie?
– Trzy tygodnie,
odkąd zobaczyłem pierwszego kwiatka, ale teraz jestem praktycznie pewien, że te
wcześniejsze duszności też były z tym związane. – Zawahałem się przed
odpowiedzią na drugie pytanie. – Nie byłem u żadnego lekarza. I tak nie byłby w
stanie nic na to poradzić, ani powiedzieć mi czegokolwiek więcej niż to co
znalazłem w Internecie.
Zacisnęła usta w wąską
linię. W ciszy obserwowałem, jak uniosła się i krzątała przy aneksie kuchennym.
Po chwili wróciła z parującym kubkiem. Zaskoczony uniosłem wysoko brew,
przyjmując herbatę. W żaden sposób nie wyjaśniła swojego zachowania. Usiadła
obok i wbiła pusty wzrok w panoramę miasta.
– Nie chciałem, żeby
ktokolwiek wiedział – zacząłem. – Nie chciałem nawet mówić Lysandrowi, ale nie
miałem wyboru, jeśli zamierzam tam zostać. I tak by się dowiedział.
Przygryzała mocno wargę,
zupełnie jakby powstrzymywała się od płaczu, mimo że oczy pozostawały suche.
Ledwie usłyszałem, gdy
wykrztusiła ciche pytanie:
– To Selene, prawda?
– Nie wiedziałem, że
to takie oczywiste. – Przeczesałem włosy, starając się ukryć zażenowanie.
– Byłam tu, wiesz?
Gdy to wszystko się skończyło. – Odwróciła wzrok. – Zawsze podejrzewałam, że
nie przestałeś jej kochać – wyszeptała.
– Nie bądź
zazdrosna.
– Ja nie…
Zaśmiałem się, widząc jej
przerażone spojrzenie i czerwień wypływającą na policzki. Zdusiłem słaby
kaszel, w który przekształcił się mój śmiech, zanim kontynuowałem.
– Widziałem was
wtedy na parkiecie. Po salsie. Zresztą powinienem dostrzec to już wcześniej.
Byłem tak ślepy, że dopiero gdy wyplułem pierwszą niezapominajkę, wszystko
zaczęło mieć sens. Wtedy zrozumiałem… – urwałem, biorąc głębszy oddech.
W jej oczach zabłysło
zrozumienie, ale też żal.
– Dlatego uciekłeś, wysyłając
tylko głupiego SMS-a. Nie odbierałeś od niej telefonów, i udawałeś, że nie ma
cię w mieszkaniu…
Przytaknąłem, nie mogąc
powstrzymać zażenowanego półuśmiechu. Przyglądała mi się intensywnie dłuższą
chwilę.
– Nie uważasz, że
powinna wiedzieć?
– Po co? Żeby się
obwiniała? Nie. Tak będzie lepiej. – Zamilkłem, na chwilę, nie widząc czy
powinienem kontynuować. – Teraz lepiej rozumiem, dlaczego się tak dziwnie
zachowywałaś podczas ostatnich spotkań. Bałaś się, nawet jeśli nigdy nie miałaś
czego. A to wszystko tylko potwierdza, że Luna przestała cokolwiek do mnie
czuć.
– Wiesz, że to
kłamstwo.
– A ty wiesz, o co
dokładnie mi chodzi. – Nie powstrzymywałem krzywego uśmiechu.
Odwróciła wzrok, ale
wiedziałem, nad czym się zastanawia. Nawet jeśli nie jest mi nic winna, wyrzuty
sumienia za egoizm zżerały ją od środka. Tak jakbym oczekiwał od niej, że
poświęci szczęśliwy związek, aby mnie uratować.
Dlatego nie powinna się
dowiedzieć. Moje życie nie jest warte tego wszystkiego.
– A operacja? –
Podniosła się nagle. – Przecież odwzajemnienie uczucia, nie może być jedynym
lekarstwem. Czytałam o tym! Może uda się znaleźć lekarza, który jest w stanie
cię zoperować i usunąć te kwiatki? Przecież te plotki w sieci nie wzięły się
znikąd! Nie jesteś pierwszym i pewnie nie ostatnim – dokończyła szeptem.
– Myślisz, że nie
szukałem alternatywy?– mruknąłem, zaciskając dłoń na kolanie. – Chcesz wiedzieć
co się stało z ludźmi, którzy podjęli się operacji? Przestali czuć. Wszystko.
Stali się żywymi trupami. – Wziąłem oddech. – Nikt nie wmówi mi, że takie życie
jest lepsze od śmierci.
Nie miałem siły, aby
dłużej powstrzymywać kwiatki cisnące się do gardła. Czułem dłoń Pryii na
ramieniu, gdy patrzyła jak razem z krwią wypluwam z siebie kolejne płatki róż i
niezapominajek. Dopiero gdy wypełniłem nimi garści, duszenie chociaż na chwilę
ustało i z trudem mogłem ponownie łapać płytki oddech. Nie byłem w stanie
zaprotestować, gdy Pryia uniosła się i zabrała kwiatki z moich dłoni.
Pozwoliłem, aby coraz cięższe powieki w końcu opadły. Żeby odpocząć przez kilka
minut.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
Nie słyszałem, gdy Pryia
znalazła się z powrotem obok. Dopiero delikatny dotyk na ramieniu zmusił mnie,
abym znowu otworzył oczy. Mrugałem, wpatrując się w kucającą sylwetkę Pryii,
trzymającej parujący kubek. Pomogła mi się podnieść do pozycji siedzącej. Kiedy
się położyłem? Zacisnąłem dłonie na podanym kubku, rozglądając się po zalanym
pomarańczo-czerwonym blaskiem mieszkaniu. Ile czasu minęło?
– Niecała godzina –
odpowiedziała Pryia, nawet jeśli byłem pewny, że nie powiedziałem tego na głos.
– Zamówiłam chińszczyznę. Nie wiem czy to najlepsza rzecz, jaką powinieneś
teraz jeść, ale nie wpadłam na nic innego.
– Może być. Dzięki.
– Zacząłem się powoli podnosić.
Pozwoliłem się posadzić
przy wyspie kuchennej, na której czekało jedzenie. Niemrawo grzebałem w swojej
porcji, czując jak gardło zawęża się na samą myśl o przełykaniu czegoś innego
niż płyny. Pomimo tego zacząłem jeść, czując jak Pryia zerka coraz bardziej
zaniepokojona. Nawet jeśli po każdym kęsie musiałem walczyć, aby wziąć następny
i nie zacząć się krztusić, jakbym właśnie połknął część kwiatków próbujących
wydostać się z płuc. Chociaż cholera wie, czy właśnie tak się nie działo.
Przynajmniej Pryia się
rozluźniła na tyle, aby przerwać ciszę:
– Co mam powiedzieć
Selene?
– Że wszystko w
porządku i mam dużo pracy z zespołem. – Wzruszyłem ramionami.
– Myślisz, że w to
uwierzy? – zapytała sceptycznie.
– Uwierzyła po
zerwaniu, więc teraz tym bardziej powinna. – Ponownie wzruszyłem ramionami.
Zamilkła, aż do końca
posiłku. Gdy w końcu odsunąłem zaledwie w części naruszone danie, uniosła się i
wyciągnęła dłoń. Nie zdążyłem otworzyć ust, gdy powiedziała:
– Zostanę z tobą do
jutra, aż będziesz musiał jechać. A teraz chodź. Musisz się w końcu porządnie
wyspać. Wyglądasz okropnie. Łóżko jest z pewnością wygodniejsze niż kanapa. Nie
chcę nawet wiedzieć, ile nocy na niej spędziłeś, mdlejąc z wycieńczenia.
Zaśmiałem się cicho,
przechodząc w lekki kaszel i wypluwając kilka zawilców, które schowałem do
kieszeni. Wstałem powoli i skierowałem się do sypialni. Dopiero po kilku
krokach zawahałem się i spojrzałem przez ramię, pytając:
– Co z Luną?
– Zakuwam do
egzaminów i kończę kolejny rozdział pracy. Wątpię, aby udało mi się skończyć przed
weekendem. A nawet jeśli, będę zbyt zmęczona, aby się spotkać – odparła, jakby
to było oczywiste.
– Rozumiem. –
odpowiedziałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Dziękuję.
– Od tego są
przyjaciele, Kas. Idź spać.
***
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
Wziąłem głęboki haust
powietrza. Wstrzymałem go przez chwilę, ignorując rwący ból płuc, zanim
zrobiłem powolny wydech. Głęboki wdech. Wytrzymaj ból. Ignoruj go. Skup się na
promieniach zachodzącego słońca ogrzewających twarz. Cykadach oznajmiających
nadejście wieczoru. Słabym podmuchu wiatru. Zbliżających się krokach. Lysander.
– Jak się czujesz?
Wydech. Wszystko w
porządku. Po prostu oddychaj.
– Bywało lepiej, ale
biorąc pod uwagę okoliczności, nie narzekam. Dzięki za troskę.
Uśmiechnąłem się
najszerzej, jak tylko mogłem, otwierając oczy. Utrzymywałem głupi wyszczerz,
dopóki Lysander nie przestał przyglądać mi się badawczo. Przez jego twarz
przemknął grymas. Rozproszył go potrząśnięciem głowy i lekkim, prawie nie
wymuszonym, półuśmiechem.
– Miałeś dzisiaj
mniej ataków, czy to tylko moje wrażenie?
– Tak. Eliksiry
twojej mamy działają nawet na takie dziwaczne choroby – zaśmiałem się krótko.
Zrobiłem mu miejsce na
ławce i przyjąłem od niego kolejny dzisiaj parujący kubek. Wypiłem łyk,
krzywiąc się przez ziołowy zapach. Nawet jeśli to szataństwo pomagało w
oddychaniu, nie mogłem nie otrząsnąć się przez obrzydliwy smak.
Przyglądałem się czarnym
sylwetkom drzew, odbijającym się w gładkiej tafli małego stawu przy tarasie.
Nawet ryby wewnątrz niego przestały je mącić. Tylko kto wpadł na pomysł, żeby
wybudować dom tak blisko wody? Latem musi tu być koszmar. Chociaż nie powinienem
się tym martwić. Sądząc po dzisiejszej nocy, niedługo będę miał poważniejsze
problemy.
Stop. Zapomnij o tym. I ODDYCHAJ DO CHOLERY.
– Nigdy nie
powiedziałeś, co to za mieszanka – mruknąłem, przerywając gonitwę myśli.
– A wybierasz się
gdzieś, że potrzebna ci ta wiedza?
Uniósł wysoko brew, nie
kryjąc rozbawionego uśmiechu. Szczerego uśmiechu. Zaraźliwego uśmiechu.
– Nie, jeśli mnie
nie wyrzucisz za byciem denerwującym wrzodem na dupie – zaśmiałem się.
Śmiech szybko zmienił się
w kaszel. Zamknąłem oczy, dociskając dłoń do mostka, podczas gdy druga
wypełniła się drobnymi białymi kwiatkami. Jaśmin, który męczył mnie przez
ostatnią noc i nie pozwalał spać. Krtań zacisnęła się na wspomnienie duszenia,
które czeka mnie zaledwie za kilka chwil, gdy wrócę do sypialni. Nie dam rady.
Nie kolejny raz. Przecież musi być chociaż przez chwilę lepiej.
– Catherine kocha
jaśmin.
Oddychaj. Po prostu oddychaj.
Wziąłem płytki oddech.
Starałem się skupić na łagodnym głosie Lysandra, który niewzruszenie
kontynuował. Jego niezmącony spokój pozwalał odgonić panikę chociaż na krótki
moment. Podobnie jak radosny ton Kate, która towarzyszyła mi przez większość
czasu, gdy Lysander był zbyt zajęty. Jakby oboje wiedzieli, że gdy zostaję sam,
sytuacja mnie przytłacza.
Wydech.
– A przynajmniej
kochała, dopóki nie znalazła go dzisiaj rano w twojej sypialni. Kazała mi
obiecać, że nigdy więcej nie przyniosę jej bukietu kwiatów. Żałuj, że nie
widziałeś jej miny, gdy wróciłem do domu z warzywami ułożonymi w bukiet –
zaśmiał się bezgłośnie.
– Nie spodziewałem
się po tobie takiej złośliwości, Lys – wychrypiałem z trudem, posyłając mu
drżący półuśmiech.
– Mówisz już tak
samo, jak ona. Za chwilę zrobię się zazdrosny o to, ile czasu razem spędzacie.
Parsknąłem cichym
śmiechem, mogąc w końcu nabrać głębszy wdech. Wpatrzyłem się w czubki drzew
oraz kolorowe niebo.
– Jesteś tu
szczęśliwy? – zadałem nurtujące mnie od lat pytanie.
Kolejny raz podał mi
kubek. Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy go zabrał. Czekając na odpowiedź,
opróżniłem go do końca, jednak Lys nadal milczał. Dopiero gdy trąciłem go
łokciem, ponownie zaszczycił mnie swoją uwagą.
– Dlaczego uważasz,
że mógłbym nie być?
– W pewnym sensie zostałeś
zmuszony, aby tu przyjechać… Po tym wszystkim, co się stało… – zacząłem
niepewnie.
– Naprawdę? –
Zaskoczony uniósł brwi. – Kto ci tak powiedział?
– Cóż…
Poruszyłem się
niespokojnie, ale nie mogłem znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. W końcu tylko
wzruszyłem ramionami.
– Nikt mnie nie
zmusił, Kastiel. Sam podjąłem tę decyzję. Wiem, jak wygląda życie w mieście.
Teraz jeszcze lepiej rozumiem, że nie było dla mnie odpowiednie. Zbyt duży
pośpiech i hałas. Tutaj… jestem mniej zagubiony. – Przerwał na chwilę,
zastanawiając się nad czymś. – Sądzę, że powinieneś to pytanie zadać Catherine.
– A ty ją o to nie
pytałeś?
– Wiele razy. Za
każdym razem mówi, że tak, ale…
– Więc nie ma
żadnego ale. – Wstałem. – Skoro po tylu latach jest tu razem z tobą – przyjęła twoje
oświadczyny! – to jest szczęśliwa. Kate nie jest typem osoby, która robiłaby
coś wbrew sobie.
– Być może masz
rację… – Pokiwał w zamyśleniu głową, zanim przeniósł na mnie czujne spojrzenie.
– Powinieneś się położyć. To już nie są cienie pod oczami, tylko czarne plamy.
– Wydaje ci się tak
przez moją bladość – prychnąłem.
– Która jest jeszcze
bardziej niepokojąca niż brak snu. Szczególnie z tymi sinymi ustami. –
Zmartwiony zmarszczył brwi.
Wyrzuciłem kwiatki do
wody, patrząc przez chwilę, jak wirują na wodzie, zanim odwróciłem się na
pięcie, aby wrócić do domu. Ścisnąłem uspokajająco ramię Lysandra, zanim
zniknąłem w ciemnym korytarzu, a potem na górze – w sypialni – mając nadzieję,
że będzie to jedna z kilku spokojnych nocy, odkąd zachorowałem.
Nie była nią.
Nie wiem, ile spałem,
zanim wybudził mnie silny kaszel. Później pojawiły się niezapominajki i płatki
bordowych róż. Zdawały się rozpychać płuca i nie nadążałem z wypluwaniem ich.
Pojawiły się nudności będące tłem dla bólu w krtani, która z każdym odkaszlnięciem
zdawała się coraz bardziej poraniona. Nie wiem, jak ani kiedy wylądowałem na
podłodze z szeroko otwartymi ustami. Coś blokowało drogi oddechowe i pomimo
słabnącego kaszlu, nie mogłem się tego pozbyć. Wsunąłem palce do gardła. Pod
opuszkami wyczułem płatki drżące od rozpaczliwych prób nabrania powietrza.
Desperacko pociągnąłem za kilka z nich, ale tylko rozerwałem je, bez
przesunięcia przeszkody o choćby milimetr.
Jeszcze raz. Spokojnie.
Znowu wyczułem opuszkami
płatki. Powstrzymałem się od pociągnięcia ich z całej siły. Coś boleśnie
przesunęło się w gardle. Ignorowałem kolejne konwulsje w klatce piersiowej i
palącą potrzebę zaczerpnięcia powietrza. Jeszcze tylko chwila. Wytrzymam.
Płatki zaczęły już łaskotać mnie w podniebienie. Niech ten koszmar się już
skończy. Mimowolnie szarpnąłem i wyciągnąłem tylko jakieś strzępki, a po
ściankach gardła znów spłynęła krew.
Skupiłem się na
desperackiej walce o chociaż gram powietrza. Płatki łaskotały mój przełyk. Nie
miałem już siły, aby spróbować wykaszleć przeszkodę. Nie mogłem nawet podnieść
dłoni, ani obrócić się na bok. Leżałem bezwładnie, patrząc, jak zarys dłoni
rozmazuje się coraz bardziej.
Nie mogę oddychać. Nie mogę oddychać. Nie mogę…
Coś poruszyło przeszkodę,
znowu boleśnie rozrywając gardło, aż wyrwało ją całkiem. Za późno. Nie mogłem
zmusić się do nabrania wdechu. Nawet na to nie miałem już siły, ale
najwidoczniej nie mogłem po prostu umrzeć w spokoju. Siłą wepchnięto mi
powietrze do płuc, próbując je rozerwać.
Dlaczego to nadal boli?
Chcę tylko odpocząć.
Błagam, niech ktoś to
przerwie.
Niech tylko przestanie
boleć.
Czcze marzenia. Ból nie
znikał, a zamiast tego pojawiło się duszące uczucie, towarzyszące od początku
tego obłędu. Ciało nie było już dłużej bezwładne i trzęsło się w nieustających
konwulsjach powodowanych kaszlem. Znowu miałem wrażenie, że wypluwam płuca.
Nie. Tym razem było o wiele gorzej. Kwiatki zdawały się nie mieć końca.
Niezapominajki, zawilce, tulipany, jaśmin, płatki róż.
Niezapominajki zawilce, tulipany, jaśmin, płatki róż. Niezapominajki…
Ktoś pochylił mnie do
przodu, ułatwiając odksztuszanie. Przemył czymś chłodnym czoło. Przeczesał
włosy. Wytarł policzki z nadmiaru wilgoci.
Z trudem uniosłem
powieki, ale łzy zupełnie rozmyły obraz. Niebieskie, czarne, białe i bordowe
plamy. Znowu je zamknąłem. Skupiłem się po prostu na widmowym dotyku i głosie,
który zdawał się błagać:
– Oddychaj. Musisz oddychać.
Nie wiem, kiedy to
wszystko się uspokoiło. Ile godzin minęło. Wiedziałem tylko, że żadne kwiatki
nie cisnęły się do moich ust, ale ból nie ustąpił. Wtedy znowu pojawił się ten
widmowy dotyk i odgarnął włosy z czoła. Otworzyłem powoli oczy, przyzwyczajając
się do ostrego światła słonecznego, zanim spojrzałem na osobę czuwającą obok.
– Luna –
wychrypiałem z trudem.
– Hej – wyszeptała,
posyłając półuśmiech.
Pomogła mi się obrócić na
plecy i unieść odrobinę. Zmarszczyłem nos, gdy rozpoznałem zapach ziół, ale nie
protestowałem, gdy ostrożnie napoiła mnie zawartością kubka. Ciepły płyn usunął
metaliczny posmak i złagodził ból w gardle. Co ona tutaj robi?
Patrzyłem się na nią,
próbując znaleźć odpowiedź. Włosy spięła w nieporządnego koka, przez co nie
mogła ukryć zapuchniętych oczu i czerwonej od płaczu twarzy. W kąciku ust
pozostała resztka zaschniętej krwi. Ta na jej dłoniach była świeża. Jedno
spojrzenie na ilość kwiatów wokół, potwierdziło, że to ona była obok przez cały
ten czas. Nawet jeśli nie powinna się tu znaleźć. Co zrobiłem źle, że
przyjechała?
Odsunąłem od siebie kubek
i ponownie opadłem na poduszki, zanim wychrypiałem nurtujące pytanie:
– Co tutaj robisz?
– Przyjechałam w
odwiedziny do Lysandra.
– Kłamiesz.
– A ma to jakieś
znaczenie? – fuknęła. – Miesiąc. Od ponad miesiąca nie mam z tobą kontaktu. A
Pryia… – urwała i zacisnęła usta, jakby bała się, że powie za dużo. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Nie chciałem,
żebyś się martwiła.
– I wolałeś, żebym
dowiedziała się dopiero o twoim pogrzebie? Co ty, do cholery, sobie myślałeś,
durniu?!
Po jej policzkach zaczęły
spływać łzy, które ocierała z furią. Ostrożnie splotłem z nią palce i po prostu
przyciągnąłem do siebie. Ignorowałem ból w klatce piersiowej czy nudności
powodowane jej perfumami. Pozwoliłem, aby zacisnęła dłonie na materiale
koszulki, podczas gdy po prostu głaskałem ją po plecach. Zamknąłem oczy,
napawając się jej bliskością.
– Ona wie? –
wyszeptała w moją szyję między kolejnymi szlochami.
– Nie… To i tak
nieważne. Nie, gdy kocha kogoś innego.
Wtuliła się jeszcze
mocniej. Trwaliśmy w tym uścisku, dopóki duszność stała się nie do wytrzymania
i nowa fala kwiatków zaczęła torować drogę na zewnątrz. Odepchnąłem od siebie
Lunę, która znowu pomogła mi się obrócić i pochylić. Gdy skończyłem i opadłem
wykończony na łóżko, otarła mi krew z ust. Starałem się walczyć z opadającymi
powiekami, ale dostrzegła to. Pogłaskała mój policzek.
– Odpocznij. Będę
cały czas przy tobie.
Głupi. Nie powinieneś się
cieszyć. Jak możesz zachowywać się tak samolubnie i kazać jej na to patrzeć?
Nie powinno jej tu nawet być. Tylko dlaczego sama myśl, żeby zostać tu samemu,
sprawia, że zaczynam się dusić? Może mogę być egoistą ten jeden, ostatni raz?
– Obiecujesz? –
zapytałem z nadzieją, zanim zdążyłem się powstrzymać.
– Obiecuję.
Uśmiechnęła się blado,
ale tyle wystarczyło, abym się rozluźnił. Zostanie. Na końcu nie będę sam.
Splotłem z nią palce i zamknąłem w końcu oczy, skupiając się na jej dotyku i
miarowym oddechu.
***
Schowałam twarz w
dłoniach, gdy poczułam kolejne łzy, próbujące wydostać się spod zaciśniętych
powiek. Nie płacz. Przełknęłam ślinę, z wysiłkiem pokonując gulę w gardle i
otarłam mokre ślady, które mimo wszystko pojawiły się na policzkach. Z łazienki
przyniosłam kosz, wrzucając do niego wszystkie kwiatki leżące wokół skulonej
sylwetki Kastiela. Nigdy nie sądziłam, że tak drobne rośliny mogą być takie
zabójcze. Zwykłe kwiatki, które już niedługo zabiją Kastiela.
Odgoniłam te myśli i
pośpiesznie odłożyłam praktycznie pełny koszyk pod umywalkę, żebym tylko nie
musieć na nie patrzeć. Zanim zdążyłam wrócić na miejsce obok łóżka, usłyszałam
nieśmiałe pukanie do drzwi, zza których wychylił się Lysander.
– Co z nim? –
zapytał cicho.
Opadłam na krzesło,
ukrywając twarz za kurtyną włosów, które rozpuściłam w łazience, gdyż teraz już
byłam pewna, że będę potrzebować ich właśnie w tej roli. Wskazałam na bordowe
róże leżące na stoliku. Każda ze skręconymi łodygami pełnymi zakrwawionych
kolców. Przypomnienie jak niewiele czasu zostało.
– To już druga. Mają
coraz więcej kolców. Ledwie udało mi się ją wyciągnąć – wyszeptałam.
Lysander milczał długą
chwilę. Czując ponowne pieczenie oczu, odetchnęłam głęboko i zacisnęłam oczy.
Nie płacz. On nadal żyje. Nawet jeśli cierpi, to nadal oddycha. Tylko jak długo
jeszcze? Lysander delikatnie dotknął mojego ramienia, jakby wiedział, o czym
myślę.
– Kiedy ostatni raz
spałaś? – zapytał dobrodusznie.
– A od ilu dni nie
jest w stanie wyjść z łóżka?
– Trzeci dzień. –
Skrzywił się. – Powinnaś się położyć, Selene. Nie jesteś niezniszczalna.
Zaprzeczyłam gwałtownie:
– Nie zaryzykuję,
Lys. Nie po tym, jak przyjechałam i...
Urwałam, biorąc urywany
wdech. Nie byłam w stanie zatrzymać kolejnych wizji, zalewających myśli.
Ziemia i łóżko zasłane
zakrwawionymi niezapominajkami oraz bordowymi płatkami. Kastiel leżący na ziemi
w bezruchu z różą w pełnym rozkwicie zablokowaną w gardle. Brak oddechu i coraz
bardziej słabnące tętno. Zimne usta smakujące jego krwią, gdy desperacko
próbuję znowu zmusić go do oddychania...
– Selene.
Cichy głos Lysandra i
wzmocniony uścisk dłoni na ramionach sprowadził mnie z powrotem. Zamrugałam
kilka razy, aby wyostrzyć jego rozmazaną twarz. Dopiero wtedy zorientowałam
się, że znowu płaczę.
– Uratowałaś go,
Selene.
– Ledwie… Dlaczego
nikogo przy nim nie było? Dlaczego nikt nie przyszedł sprawdzić, jak się czuje?
– zapytałam z wyrzutem.
– Ponieważ nie
chciał tego. Próbowałem, ale to tylko pogarszało sprawę. Tłumił kaszel do
ostatniego momentu. Aż nie mógł dłużej oddychać. Nie spał w nocy, gdy chciałem
upewnić się, że dożyje do rana. Wiesz, jaki jest uparty, gdy wymyśli sobie, że
to jedyne, słuszne rozwiązanie. Musiałem odpuścić i pozwolić mu zrozumieć, że przyjazd
tu nie był błędem. I najwidoczniej miałem rację, skoro chociaż tobie pozwolił
zostać.
Zwiesiłam głowę
zrezygnowana. Czego oczekiwałam? To przecież Kastiel. Wyrzuty sumienia
wystarczą, aby nie chciał prosić o dalszą pomoc. Nawet w takiej sytuacji…
– Nie płacz, Selene.
On ciągle tu jest – zapewnił, obejmując mnie.
– Jak długo jeszcze?
– wykrztusiłam, ale wiedziałam, że nie dostanę odpowiedzi.
Lysander zacieśnił tylko
uścisk i czekał, aż się pozbieram. Skupiłam się na jego spokojnym, rytmicznym
oddechu. Pewnych ruchach dłoni, którymi zataczał kółka na moich plecach. Dawał
poczucie, że wszystko będzie dobrze. Użyłam mnóstwa silnej woli, aby odsunąć
się od tego azylu na wyciągnięcie ramion. Wydawało mi się, że przez tę sytuację
postrzał się o kilkanaście lat. Przygarbiona sylwetka, zszarzała skóra i ból
przyćmiewający blask jego dwukolorowych oczu. Pomimo całego jego stoicyzmu, ta
sytuacja przytłaczała go bardziej, niż chciał przed nami przyznać. Nie radził
sobie z ciężarem, jakim była bezsilność. Uwydatniało się to szczególnie, gdy
obserwował leżącego przyjaciela. Naszego przyjaciela, któremu nie mogliśmy
pomóc. Pozostało jedynie czekanie, aż wszystko się skończy.
– Musisz zejść do
kuchni. Catherine mówiła, że to pilne – powiedział w końcu, przenosząc na mnie
swoje spojrzenie. – Za chwilę tu wrócisz – dodał, zanim zdążyłam zaprotestować.
– Idź, Lu.
Razem z Lysandrem
wzdrygnęliśmy się na zachrypnięty szept Kastiela. Kucnęłam przed łóżkiem i ze
słabym, sztucznym uśmiechem odgarnęłam jego grzywkę. Blada skóra nadal była
lodowata, pomimo grubej warstwy koców. Skupiłam się na jego półprzymkniętych
oczach, starając się nie zwracając uwagi na zmęczenie i rezygnację w szarych
tęczówkach. Ignorując sine usta, coraz bardziej zapadnięte policzki czy
nieznikające cienie pod oczami. Stawał się wrakiem człowieka i nie mogłam z tym
nic zrobić. Pozostało mi czekać i patrzeć, jak umiera. Zacisnęłam zęby i
splotłam nasze palce, ściskając mocno, jakby nie chcąc go puścić, aby nie
odszedł. Kciukiem zaczęłam głaskać wierzch dłoni Kasa, mimo że to nie jego
trzeba było uspokajać.
– Obiecałam, że będę
przy tobie.
– Zmusiłem cię do
tego. To było samolubne. Tak jak przyjazd tu. – Przeniósł wzrok na stojącego z
tyłu Lysandra. – Nie powinienem obarczać cię tym. Przepraszam, Lys.
– Nie bądź niemądry.
Nikt nie mógłby się mierzyć z tym sam. – Lysander kucnął obok i zacisnął dłoń
na ramieniu Kastiela. – Cieszę się, że ufałeś mi na tyle, aby tu przyjechać i
pozwolić sobie pomóc.
Spuściłam wzrok, wbijając
go tępo w materac, gdy słowa Lysandra odbijały się echem po głowie. Kastiel
powiedział mu wszystko i przyjechał do niego sam, podczas gdy mnie cały czas
zbywał wymówkami o zespole. Głupia zastanawiałam się dlaczego, a odpowiedź była
oczywista. Nie ufał mi. Cały czas tylko udawał, że wszystko jest między nami w
porządku. Naiwnie wierzyłam, że związek nic między nami nie zmienił.
– Luna.
Powoli uniosłam wzrok,
obserwując, jak Kastiel marszczy brwi. Wyraźna mieszanka konsternacji i
zmartwienia, gdy wpatrywał się we mnie. Nawet nie zauważyłam, że Lysander
wyszedł. Wymusiłam niemrawy uśmiech, aby go uspokoić. Nie ma sensu się nad tym
teraz zastanawiać. To wszystko już niedługo nie będzie miało znaczenia. Muszę
skupić się na wsparciu Kastiela, dopóki to wszystko się nie skończy.
– Zostaję, Kas. Nie zostawię
cię samego. Nie tym razem.
– Jest dobrze, Lu.
Dam sobie przez chwilę radę sam. W końcu to tylko głupie kwiatki.
Z wysiłkiem przywołał
słaby zawadiacki uśmieszek, a w oczach pojawił się mały, złośliwy błysk. Nawet
jeśli to był tylko cień strony Kastiela, którą tak uwielbiałam, to wystarczył,
abym parsknęła cichym śmiechem.
– Nie mówiłabym tego
na twoim miejscu. Jeszcze się zemszczą.
– Czy wyglądam,
jakbym się przejmował? – zapytał, tłumiąc śmiech, aby nie ryzykować
niepotrzebnego bólu. – Powinnaś już iść. Będę czekać aż wrócisz. Obiecuję.
Zawahałam się, ale miał
racje. Catherine musiała mieć naprawdę ważny powód, aby odciągać mnie teraz od
jego łóżka. Uniosłam się i niewiele myśląc – jakby pod wpływem impulsu – musnęłam Kastiela w skroń. Wysoko uniesione
brwi i szeroko otwarte oczy oraz usta, potwierdziły, że zupełnie się tego nie
spodziewał. Zachichotałam tylko i ruszyłam do wyjścia, ale znowu się zawahałam.
Nie rozumiem, dlaczego tak obawiałam się wyjścia stąd. Był w stanie rozmawiać i
żartować, więc będzie tu, gdy wrócę. Obiecał.
– Selene.
Odwróciłam się w jego
stronę z niemym pytaniem.
– Dziękuję. Że byłaś
obok. Że zostałaś. Pomimo tego… – Miejscami można było dosłyszeć świszczenie w
jego płucach. – Pomimo że nic nie powiedziałem. Że cię okłamałem. Myślałem, że
tak będzie prościej. Lepiej. Ja… przepraszam. Nie powinienem był. Zasługiwałaś
na to, żeby wiedzieć. Tak samo jak inni. Przepraszam.
– W porządku, Kas. To
już nie ma znaczenia. Jestem tu, prawda? Nie mów tak, jakbyś się ze mną żegnał.
Patrzył na mnie z
wyraźnym poczuciem winy, walcząc z opadającymi powiekami. Uśmiechnęłam się
łagodnie, aby już dłużej się nie zadręczał.
– Nie przejmuj się
tym więcej. Odpocznij. Niedługo wrócę.
Zamknął niespiesznie
oczy. Patrzyłam przez chwilę, jak rysy jego twarzy się rozluźniają, zanim w
końcu opuściłam pokój i praktycznie biegiem udałam się do kuchni.
– Jestem, Catherine!
Co się stało? – wyrzuciłam na jednym wydechu i zatrzymałam się jak wryta.
Przy blacie ze zlewem
stała Pryia, bawiąca się niespokojnie kosmykiem swoich włosów. Gdy tylko
wpadłam do środka, wyprostowała się, wyłamując nerwowo palce. Zrobiła niepewny
krok w moją stronę, dzięki czemu otrząsnęłam się z szoku, i gdybym mogła,
zjeżyłabym się jak pies. Tak pozostało mi tylko cofnięcie się i rzucanie
gromiącego spojrzenia, którym na całe szczęście nie mogłam zabijać.
– Co tutaj robisz? –
Nawet nie starałam się powstrzymać wściekłego syknięcia.
– Chcę porozmawiać.
– Nie mamy o czym.
Catherine!
Zawróciłam w stronę
wyjścia, uderzając w zamknięte drzwi. Szarpnęłam za klamkę, ale ani drgnęły.
Czułam jak zaczynam się gotować od środka. Raz za razem uderzałam w nie
pięścią, wołając Lysandra i Catherine, z cichą nadzieją, że drzwi w końcu same
puszczą. Nic z tego. Nie wierzę, że mogli zrobić coś takiego. I to jeszcze w
takiej sytuacji!
– Selene, proszę.
Porozmawiaj ze mną. Daj mi się wytłumaczyć. – Pryia złapała za dłoń, ale od
razu się wyrwałam.
– Nie dotykaj mnie!
Twarz wykrzywiła jej się
w zranionym grymasie, a oczy skrzyły się od żalu. Mimo to uniosła obie ręce,
cofając się o krok. Z trudem przełknęłam gulę, tworzącą się w gardle na widok
jej udręczonej twarzy. Być może byłam za ostra, ale jak mogłam zachować się
inaczej? Kłamała w tak perfidny sposób i to w tak ważnej sprawie. Odchrząknęłam
i zmusiłam się, aby przerwać ciężką ciszę jaka zapadła.
– Nie mamy o czym
rozmawiać. Okłamałaś mnie. Wiedziałaś i okłamywałaś mnie od ponad miesiąca.
Gdyby David nie sypnął, że byłaś u Kastiela dzień przed wyjazdem, nie
dowiedziałabym się o niczym aż do jego pogrzebu. – Zamknęłam oczy, czując jak
coraz bardziej pieką. Nie mogłam oddychać, ani powstrzymać trzęsienia ciała. –
Jak mogłaś? – wyszeptałam z trudem.
– Nie miałam wyboru.
Musisz zrozumieć, że nie mogłam ci powiedzieć.
– Nie mogłaś? Ja
sądzę, że nie chciałaś. Bo byłaś zazdrosna. A ja głupia wierzyłam, że dasz
sobie z tym radę – parsknęłam śmiechem bez grama wesołości, potrząsając głową.
– Starałam się ignorować twoje niedorzeczne zachowanie, odkąd dowiedziałyśmy
się, że Kastiel wreszcie wraca do miasta, ale nie mogłaś się powstrzymać, co?
Kłamałaś, bo cała ta sytuacja jest ci na rękę! Przecież w końcu pozbędziesz się
swojego problemu raz na zawsze. Swojego rywala – wyplułam gorzkim tonem
ostatnie zdanie.
– Jak możesz? –
Zacisnęła dłonie w pięści, patrząc na mnie z niedowierzeniem. – Jak możesz
oskarżać mnie o coś takiego? Kastiel jest moim przyjacielem!
– Ale jest też
zagrożeniem. Boisz się, że mógłby ci mnie odebrać. A skoro jest chory, to
postanowiłaś ukryć to, aż będzie za późno, aby mu jakkolwiek pomóc. Udało ci się.
Gratuluję.
– Ukrywałam to,
ponieważ o to prosił mnie Kastiel! I wbrew temu, co sądzisz, chciałam, żebyś
wiedziała, jednak uszanowałam jego decyzję! – Wzięła płytki urywany oddech. –
Obwiniasz mnie o wszystko, co się wydarzyło, tylko dlatego, że byłam zazdrosna.
Nie, nie zamierzam się tego wypierać. Byłam cholernie zazdrosna, ale jak mogłaś
oczekiwać czegoś innego? W liceum nie wykazywałaś najmniejszego zainteresowania
kobietami. Wręcz przeciwnie, byłaś szaleńczo zakochana w Kastielu. On też nie
widział poza tobą świata. Nikt nie mógł uwierzyć, że z nim zerwałaś.
– To była nasza
wspólna decyzja. Stracił mną zainteresowanie, więc ratowaliśmy to, co zostało z
naszej przyjaźni po związku.
– Nie wierzę, że to
powiedziałaś. – Pokręciła głową. – Nie masz pojęcia, co się z nim działo po
zerwaniu. W przeciwieństwie do mnie. Byłam tu i wspierałam go, gdy ty
pozwoliłaś się zwieść kłamstwami o pracy dla zespołu. Po tym wszystkim, co
widziałam, oczekujesz, że gdy przybyłaś tu pół roku temu – nagle otwarta na związek z drugą dziewczyną –
nie będę o niego zazdrosna? Gdy on nigdy nie przestał cię kochać…
– Co?
Oparłam się ciężko o
ścianę, ledwie powstrzymując od osunięcia się po niej. To się nie dzieje. To
się nie może dziać. Błagam. Niech to będzie tylko koszmar z którego się zaraz
obudzę.
– Kastiel nadal cię
kocha, Selene. Dla większości to było dość oczywiste. – Nawet nie próbowała
ukryć smutku malującego się na jej twarzy. – Zawsze to wiedziałam i zawsze się
tego bałam. Byłam jedyną rzeczą, która stała na przeszkodzie, abyście wrócili
do siebie.
Nie protestowałam, gdy
objęła mnie ostrożnie ramionami. Oparłam się o nią, czując jak zaczynam tracić
grunt pod nogami. To się nie dzieje. To nie jest możliwe.
– Dopiero gdy
zobaczyłam, jak wypluwa te cholerne kwiatki, zrozumiałam, że nie mam się czego
bać. Jednocześnie nigdy nie chciałam tak bardzo cofnąć czasu i zamiast związać
się z tobą, zrobić wszystko, abyś znowu się w nim zakochała. Abyście do siebie
wrócili. Tylko po to, żeby wszystko się dobrze skończyło.
Wpatrywałam się w nią z
niedowierzeniem, a obraz zaczął się powoli rozmywać od łez. Oskarżyłam ją o coś
tak okropnego, nie myśląc, co tak naprawdę musiało się dziać w jej głowie, gdy
się dowiedziała. Jak bardzo musiała się obwiniać. Jak mogłam…
– Przepraszam –
wyszeptałam. – Nie powinnam była… Ja…
– W porządku. –
Przycisnęła mnie mocniej do siebie. – Nie wiedziałaś. Nie powinnaś się nigdy
dowiedzieć. Kastiel by mnie zamordował, gdyby tylko mógł.
– Kastiel…
Spojrzałam na nią w
przerażeniu. Odsunęła się ze smutnym uśmiechem i zapukała w drzwi, które
otworzył Lysander, rzucając mi przepraszające spojrzenie. Nie mogłam jednak
drgnąć, łzy płynęły nieprzerwanie po moich policzkach. Pryia podeszła do mnie i
musnęła w czoło. W jej oczach była tylko rozpacz. Ona także nie chciała go
stracić.
– Idź – wyszeptała
tylko.
– Przepraszam –
wykrztusiłam, zanim wybiegłam z kuchni.
To moja wina. To wszystko
moja wina. Kastiel cierpi tak przeze mnie, a ja nic nie podejrzewałam. Powinnam
była się domyślić. Powinnam była…
Zamarłam. Kastiel leżał
na plecach z rozchylonymi ustami. Jego dłoń zaciśnięta na koszulce nawet nie
drgnęła, gdy wpadłam do środka. Nie odwrócił się w stronę hałasu. Oczy nadal
patrzyły spod wpół przymkniętych powiek w punkt przed nim. Nie było chrapliwego
oddechu ani kaszlu. Tylko cisza, która zdawała się narastać i dzwonić w uszach.
– Nie – wyszeptałam,
zbliżając się powoli. – Błagam, nie. Kastiel.
Usiadłam na skraju łóżka
i ostrożnie potrząsnęłam go za ramiona, ale był bezwładny. Drążącymi dłońmi
sięgnęłam do jego ust i pod opuszkami wyczułam miękkie płatki róży.
Potrzebowałam całego swojego opanowania, aby nie wyszarpnąć jej z całej siły, a
zamiast tego ostrożnie wyciągnąć i odłożyć na szafkę. Trzecią do kolekcji.
Ale nic się nie zmieniło.
– Kastiel, obudź się
– błagałam płaczliwie.
Znowu potrząsnęłam go za
ramiona. Nadal nie reagował. Złączyłam nasze usta i zmusiłam go do wzięcia
oddechu. Nic. Wdech.
– Oddychaj. Musisz oddychać – wyszeptałam.
Dotknęłam dwoma palcami
jego szyi, ale nie wyczułam pulsu. Zacisnęłam na moment oczy, aby powstrzymać
kolejne łzy, zanim zaczęłam uciskać jego klatkę piersiową.
– Błagam, oddychaj. – Głos załamał mi się
żałośnie na końcu.
Wdech.
To nie jest prawda…
Uściski.
Nic mu nie będzie…
Wdech.
To nie jest prawda…
– Selene.
Stanowczy głos Lysandra otrzeźwił
mnie. Pozwoliłam, aby Lysander ostrożnie splótł nasze palce i zabrał je z
klatki piersiowej Kastiela. Jego wzrok był taki łagodny, jakby zajmował się
przestraszonym dzieckiem.
– Wystarczy, Selene.
To koniec.
Jego słowa powoli dotarły
do mnie. Przygryzłam wargę, aby powstrzymać się od wycia. Zamiast tego
położyłam ostrożnie głowę na piersi Kastiela, zaciskając dłonie na jego
koszulce. Przełknęłam z trudem, zanim wyszeptałam:
– Obiecałeś, że
będziesz czekać… Nie jestem gotowa na pożegnanie.
Za koretktę serdecznie dziękuję Flavvii
Wybacz, jeśli komentarz będzie cholernie chaotyczny i momentem bez sensu.
OdpowiedzUsuńTo było cholernie złe. Bardzo złe. I nie mam tu na myśli śmierci Kastiela, chociaż to samo w sobie jest już przykre.
Nie czytam wielu angstów. Jestem na to zbyt wrażliwa, za szybko ryczę, puchnę i później weź się z tego tłumacz. Ale... mimo że wiedziałam od początku jak to się wszystko skończy, to jednak ten one shot ma coś w sobie takiego... Przygnębiającego? Nie... to chyba nie jest dobre określenie. Jest cholernie smutny i jeśli się kiedykolwiek spotkamy to wiedz, że skopię Ci dupsko, za doprowadzanie mnie do płaczu. Ale jeśli też w pewnym sensie dobry. Taki... przyjemny? Kolejne złe określenie. Rozrywa serce na kawałki jednocześnie daje poczucie takiego ciepła. Takie dobre przygnębienie.
To jest takie... Wiesz co będzie dalej, jak to się zakończy i to nie będzie szczęśliwe zakończenie, ale czytasz dalej, brniesz dalej w ten przeraźliwy smutek i żal.
Im dużej myślę o tym, tym bardziej mm wrażenie jak coś rozrywa mi klatkę piersiową. Jakby coś próbowało się wyrwać na zewnątrz, jak te cholerne, mściwe kwiatki.
Próbuje się powstrzymać od łez, ale cisną się dalej i dalej prowokują smutek.
Nie będzie łatwo o tym zapomnieć. Zignorować to i przejść do normalnego życia dalej. Niby to tylko fanfik, niby tylko one shot, mały angst, ale jednak budzi tak skrajne uczucia... Jednocześnie nie chcesz o tym myśleć, by jeszcze bardziej się nie dołować, ale też nie możesz sobie pozwolić na nie rozpamiętywanie, na odrzucenie tego na bok, może kiedyś wrócę do tego.
Niby to tylko fantastyka, takie rzeczy nie mają w rzeczywistości miejsca bytu, ignoruje się to, ale jest. I te cholerne kwiatki zabijają. Ta świadomość, że to nie są jakieś tam cholerne kwiatki. Że to pieprzone odrzucenie, nieświadomie spowodowana śmierć.
To naprawdę dobrze skonstruowana opowieść. Wywołująca kalejdoskop różnych emocji, jednocześnie nie zostawia pustego niesmaku, że to już koniec.
Jestem pod ogromnym wrażeniem i mam nadzieję, że jeszcze nie jedno takie cudeńko stworzysz.