Praca konkursowa, którą wysłałam w
grudniu na konkurs. Wyniki pojawiły się kilka tygodni temu, dlatego mogę z
czystym sumieniem opublikować powód trzymiesięcznej przerwy między między
szóstym a siódmym rozdziałem.
***
W ciszy obserwowałem zachodzące słońce,
którego promienie odbijały się od powierzchni morza, oślepiając zwykłego
człowieka. Moje usta, na samą myśl, mimowolnie wykrzywiły się w kpiącym
uśmiechu. Ściana czarnych piór ukryła mnie za sobą, gdy tylko usłyszałem głuchy
łomot skrzydeł, zbliżających się w moją stronę z zawrotną prędkością. W ciągu
kilku sekund hałas ustał i zastąpił go chrzęst stąpania po martwiej trawie. Nie
drgnąłem, pomimo że znałem te kroki.
- Mephisto, musimy porozmawiać. –
Męski, ostry głos przerwał ciszę.
- Nie mamy o czym, Azazelu. Wiem
wszystko. Belzebub o to zadbał. Dowiedziałem się o niej wszystkiego. O niej i o
twoich kłamstwach – powiedziałem gorzkim głosem.
Powoli wstałem odwracając się przodem do
mojego rozmówcy. Przekrzywiłem głowę, obserwując jego pół-złożone,
krwistoczerwone skrzydła, za którymi dostrzegłem drobną kobiecą sylwetkę.
Uśmiechnąłem się pogardliwie, gdy Azazel spiął się jeszcze bardziej i rozłożył
je szerzej, aby zasłonić mi jej widok. Ponownie spojrzałem w jego szare
tęczówki, które przez zachodzące słońce przypominały żarzący się popiół.
- Kiedyś myślałem, że mnie
rozumiesz. W końcu także upadłeś przez kobietę, którą Bóg postanowił wciągnąć
do swojej chorej gry. Doprawdy, to był mój drugi najgorszy błąd.
- Jesteś moim bratem, Mephisto.
Chciałem cię chronić. Nawet gdy się zbuntowałeś – powiedział przez zaciśnięte
zęby.
- Chronić mnie? Kłamiąc i zwodząc? –
syknąłem, a wokół moich skrzydeł zatańczyły cienie. – Upadłem, ponieważ nie
zamierzałem patrzeć na okrucieństwo naszego Ojca. Nie pamiętasz już jak
przyczyniliśmy się do powstania odmieńców, dzięki czemu On, wystawił ludzkość
na próbę. Czy są w stanie zapanować nad zazdrością, strachem i chciwością, gdy
niektórzy z nich dostaną nikłą cząstkę Jego darów. To przez nas miliony
straciły życie.
- Nie wiedzieliśmy, do czego to
doprowadzi. Dawaliśmy jedynie szczęście tym, którzy zaczynali tracić nadzieję.
Nigdy nie interweniowaliśmy, gdy nie było to absolutnie konieczne. Nie
wiedzieliśmy, jaki jest Jego prawdziwy plan. Mówił, że nie może dłużej patrzyć
na ich cierpienie, dlatego postanowił zesłać te dzieci jako pomoc. Miały dać
kres nieszczęściom, które zostały sprowadzone na ludzi przez Adama i Ewę. Nie
mogliśmy wiedzieć, że…
- Przestań chrzanić! – przerwałem mu
wściekły z trudem powstrzymując śmiercionośną falę. – Dawaliśmy życie w
miejscach, gdzie nigdy nie miało powstać! Te pary miały pozostać bezdzietne,
ponieważ On tak chciał! Planował to od wieków, obserwując ludzi i wysyłał nas w
miejsca, gdzie dzieci z nadprzyrodzonymi zdolnościami mogły wprowadzić
największy chaos! One były mordowane przez dekady, Azazelu! – wykrzyczałem, nie
panując nad swoimi emocjami.
- Jest naszym Panem. Wykonywaliśmy
tylko rozkazy. Nie mieliśmy wpływu na Jego decyzje ani ich konsekwencje.
Wierzyliśmy, że w końcu pozwoli nam się nimi zająć, a nie tylko obserwować
nieszczęścia, z jakimi musieli się mierzyć, gdy byliśmy tu wysyłani –
powiedział spokojnie.
Jedynym znakiem, że ta rozmowa ma na
niego jakikolwiek wpływ były cienie, które pojawiły się w jego oczach na
wspomnienie wydarzeń o których mówił. Odwróciłem się, zamykając oczy i
oddychając głęboko, aby odciąć się od tych wspomnień, ale było już za późno.
Moją głowę zalały obrazy dwóch
największych katastrof, do jakich doprowadziliśmy. Ludzie nazwali to pierwszą i
drugą wojną światową, a każda z nich była odrębna apokalipsą. Za naszą sprawą.
W końcu nie bez przyczyny po tylu wiekach zostaliśmy nazwani trzema jeźdźcami.
Azazel był najstarszy z naszej trójki i
to on otrzymał władzę nad ogniem, który był utożsamiany z boskim gniewem. Przez
tak długi czas stał się także zwiastunem okrutnych i krwawych walk. Przez wieki
zbierał potężne żniwo, jednak mniejsze niż mój drugi brat - Belzebub. On władał
wodami, ale przez to był odpowiedzialny za wszystkie klęski głodu i chorób. W
końcu bez deszczu nie mogło być plonów, a odwodnieni ludzie umierali w zaledwie
kilka dni.
Mimo to Belzebub i Azazel, nawet po
połączeniu swoich sił nie mogą się ze mną równać. Byłem najmłodszy z całej
trójki, ale to nie powstrzymało Boga przed powierzeniem mi swojej
najpotężniejszej cząstki. Być może rozwój cywilizacji pozwolił na ograniczenie
konfliktów zbrojnych, spowolnił rozwój chorób oraz pozwolił ludziom
zabezpieczyć się przed głodem, ale nigdy nie uda im się zatrzymać śmierci. Mogą
ją spowolnić, próbować od niej uciec, lecz nie mają nad nią władzy. Dlatego to
ja zawsze będę tym, który ma za zadanie karać ich za grzech pierwotny.
W końcu jestem Mephistopheles –
najmłodszy z trójki boskich jeźdźców, panujący nad śmiercią, niszczyciel dobra…
- Duch ciemności – wyszeptałem do
siebie, zdając sobie sprawę, jak bardzo ze mną pogrywał.
- To nie jest już ważne, Mephisto –
powiedział spokojnie Azazel, zupełnie jakby wiedział, o czym myślę.
Położył mi dłoń na ramieniu w geście
wsparcia, dlatego powoli opuściłem skrzydła i odwróciłem się w jego stronę.
- Czy wiesz dlaczego się
zbuntowałem, Azazelu? – zapytałem cicho, nie potrafiąc zapanować nad bólem
rozdzierającym mnie od środka.
- Ponieważ miałeś już dość patrzenia
do czego doprowadziła moc przekazana tym dzieciom i spowijania ich swoimi
śmiertelnymi cieniami.
- A więc to wam powiedział? –
zapytałem gorzko, kręcąc z niedowierzeniem głową. Prychnąłem kpiąco, ignorując
jego pytające spojrzenie i kontynuując. – Nie wystarczyli mu ludzie z niezwykłą
mocą. Chciał stworzyć nefilimów, Azazelu.
Odsunął się od mnie, kręcąc z
niedowierzeniem głową.
- Kłamiesz. Przecież sam zakazał
pozostałym aniołom schodzić na ziemię po wypędzeniu z raju.
- Chciał sprawdzić czy jego
przypuszczenia co do nefilimów są słuszne, dlatego kazał mi się pokładać z
kobietami, aby dzieci - oprócz Jego darów, które im ofiaruję, uzyskały także
część jego boskości. Odmieńcy zawiedli, więc prawdopodobnie zamierzał spróbować
czegoś nowego.
Azazel zamilkł, rozmyślając nad moimi
słowami. Spojrzałem na dziewczynę stojącą za nim. W jakiś sposób była
niezwykła, tak samo jak ta, którą chciałem wyrzucić ze swojej pamięci. Jedna z
niewielu, którym udało się przeżyć w tych czasach.
- Na początku cię nie rozumiałem i
chciałem, abyś znowu wrócił do niebios – zaczął Azazel, podążając za moim
wzrokiem i uśmiechając się mimowolnie. – Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego
porzuciłeś swoją służbę. Jednak niedługo po rozpoczęciu poszukiwań dotarłem do
tej szkoły. Zobaczyłem, jak próbujesz ratować tych nazywanych odmieńcami. Jak
dajesz im schronienie, uczysz
przetrwania i walki. Stałeś się dla nich nadzieją i przyniosłeś światło,
którego brakowało im od tak dawna.
- Daj spokój – warknąłem, wiedząc do
czego zmierza, jednak on kontynuował.
- Widząc tę oazę spokoju zrozumiałem
twój cel i wiedziałem, że cię nie przekonam, dlatego postanowiłem zostać.
Niedługo później znalazł nas Belzebub, jednak on wydawał się być zły jedynie
przez to, że ubiegłeś go z buntem. Chyba nawet przez myśl mu nie przeszło aby
namawiać nas do powrotu – zaśmiał się cicho do swoich wspomnień i znowu zwrócił
na mnie swoje spojrzenie.
- Ostrzegam cię, Azazelu… -
powiedziałem lodowatym tonem, ale tylko machnął ręką każąc mi milczeć.
- Razem rozwinęliśmy tę szkołę i
stworzyliśmy azyl dla odmieńców, znikając co kilkanaście lat i powracając pod
nowymi nazwiskami. W końcu poznałem Tangenicę, a niedługo później pojawiła się
Luxana – powiedział spokojnie, blokując mój cios. – Masz rację, okłamałem cię.
Doskonale wiedziałem, kim jest i co jest jej przeznaczeniem. Dowiedziałem się o
tym jednak niedawno, a widząc, jaki
jesteś szczęśliwy, mając ją u swojego boku zrozumiałem, że nie mam prawa tego
niszczyć. Ona także tego nie chciała.
- Zamknij się!
Fala cieni rozeszła się po całym stepie,
zabijając wszystko na swojej drodze, a mimo to Azazel się nie poruszył. Gdy
opadłem na kolana zauważyłem ognisty kokon w miejscu, gdzie wcześniej stała
dziewczyna i zrozumiałem, dlaczego był tak spokojny. Wiedział, że stracę
kontrolę i przygotował się na to, dlatego nie bał się kontynuować. Spojrzałem
na niego z bólem i nienawiścią, zanim powiedziałem:
- On przysłał ją, aby mnie złamać.
To było jej celem od urodzenia i robiła to z własnej woli. Miała mnie zniewolić
i zmusić do powrotu.
- I tak, i nie – odparł spokojnie. –
Masz rację, dobrowolnie zgodziła się na układ z Bogiem i być może na początku
nawet próbowała go wypełnić. Mylisz się jednak, że chciała cię zmusić do powrotu.
Zakochała się w tobie, Mephisto, pomimo że nie powinna była tego robić.
Przyszła do mnie prosząc o pomoc i radę, czego najpewniej Belzebub nie mógł już
usłyszeć – powiedział z przekąsem.
- Kłamiesz – syknąłem cicho,
odcinając się od jego słów.
- Mylisz się, Lucyferze.
Doskonale wiedział, jak zmusić mnie do
słuchania. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Tak. O tym też mi powiedziała. Jak
niosłeś ją na rękach, gdy nie mogła już dłużej chodzić przez swój stan. A czy
wiedziałeś, że stało się to tuż przed tym, gdy nasza kochana Lux powiedziała
Bogu, że zrywa umowę? Nawet sobie nie wyobrażam, jak bardzo musiał się
zdenerwować, skoro wysłał po nią Gabriela i Michaela.
- Co? – zapytałem cicho, czując jak
strach mrozi mi krew w żyłach.
Jego delikatny uśmiech przygasł i
spojrzał na mnie prawie czarnymi oczami.
- Niedługo po twoim odejściu ogromny
oddział czyścicieli znalazł i zaatakował szkołę. Udało im się to dzięki pomocy
Gabriela i Michaela, którzy zostali przysłani po Luxanę, aby ukarać ją w Jego
imieniu. Poświęciła się i kupiła nam dość czasu na ucieczkę stamtąd. Kiedy
Belzebub wrócił tam, gdy wszyscy odmieńcy znaleźli się w bezpiecznym miejscu,
po budynku zostały zgliszcza, a po jej ciele nie było nawet śladu.
Najprawdopodobniej zabrali ją ze sobą, zanim zniszczyli to miejsce.
Czułem rosnące we mnie przerażenie.
Czyściciele byli znani ze swoich okrutnych eksperymentów na odmieńcach, a jeśli
do tego dołączyć Gabriela i Michaela, wiernych psów Boga, to nie chciałem sobie
nawet wyobrażać, co musiała teraz przeżywać. Gniew wezbrał we mnie, gdy przez
myśli przemknął mi obraz jej drobnego ciała całego we krwi i ranach po
torturach.
Podniosłem się gwałtownie i nie czekając
na reakcję Azazela wystrzeliłem w nocne niebo. Zmarnowałem już wystarczająco
dużo czasu na tym przeklętym stepie.
***
- Spróbuj jeszcze raz! Musisz coś
znaleźć! – warknąłem, wyprowadzony całkowicie z równowagi.
- Próbuję! – syknęła cicho
dziewczyna.
- Najwidoczniej za słabo!
- Uspokój się, Mephisto! Tangenica
robi co może, żeby znaleźć jakiś ślad, a ty swoimi nerwami jeszcze bardziej ją
rozpraszasz.
Azazel zacisnął dłoń na moim ramieniu i
zmusił mnie do odsunięcia się, abym nie przeszkadzał. Rzuciłem mu chłodne
spojrzenie, ale nie odezwałem się i skupiłem wzrok na dziewczynie, która
klęczała pośrodku zgliszczy zaciskając na nich dłonie. Jej oczy przesuwały się
ciągle pod zamkniętymi powiekami, jakby oglądała szybko przesuwające się
obrazy.
Była jednym z najciekawszych odmieńców,
jakich spotkałem na przestrzeni dekad. Tylko u niej pojawiła się moc, dzięki
której mogła zajrzeć w przeszłość nie tylko ludzi, ale także przedmiotów. Mogła
obserwować wydarzenia związane z rzeczą, której właśnie dotykała. Nigdy jednak
nie próbowała tego robić na budynku, a tym bardziej na jego ruinach, więc
czekanie tutaj mogło okazać się zwykłą stratą czasu.
- Da sobie radę. Trochę wiary.
Azazel
posłał mi uspokajające spojrzenie i uśmiechnął się lekko, wracając do
obserwowania dziewczyny. Z niedowierzeniem wzniosłem oczy ku niebu. On naprawdę
stracił dla niej głowę. Całe szczęście, że nie dosłownie.
- Mam coś – powiedziała cicho,
przerywając dłużącą się ciszę. – Widzę, jak wyciągają ją ze zgliszczy… Dwójka
mężczyzn, prawdopodobnie Gabriel i Michael… Zabrali ją do głównego
laboratorium…
- Gdzie? - zapytałem ostro,
przygotowując skrzydła.
Otworzyła oczy, w których zalśniły łzy i
łamiącym się głosem z trudem wydusiła:
- W Kanadzie, na północ od
Charlottetown, ale ona…
Nie czekałem aż dokończy i z zawrotną
prędkością wzbiłem się w powietrze, wiedząc, że kończy mi się czas.
***
Wylądowałem przed głównym wejściem
wzbijając wokół siebie tumany śniegu, jednak strażnicy nie byli zaskoczeni moim
pojawieniem się, a zamiast tego od razu przystąpili do ataku, upewniając mnie
tym samym, że zastępy niebieskie maczały w tym palce. Nikt najwidoczniej nie
poinformował ich, jaką mocą władam, ani że ich zabawki nie zrobią na mnie
wrażenia. Uśmiechnąłem się okrutnie, jednocześnie uwalniając moją moc, która
zabiła ich wszystkich w ułamku sekundy i otworzyłem na oścież drzwi ośrodka.
W środku czekali następni ludzie, jednak
ja nie zatrzymywałem się, nie zwracając uwagi czy zabijam ich dziesiątki czy
setki. Zwykli śmiertelnicy nie mogli mnie powstrzymać, a mimo to niebiańskie
psy posłały ich na pewną śmierć. Tak, z pewnością to oni byli Jego ulubieńcami.
Tak samo wyrachowani i okrutni.
Kiedy w końcu stanąłem przed wysokimi
drzwiami, po korytarzu rozniósł się głos suchego klaskania, który odbijał się
echem od pustych ścian.
- Znakomite przedstawienie,
Mephistophelesie. Nie mogłem spodziewać się niczego innego po ulubieńcu naszego
Pana.
- Od kiedy mówisz o sobie w trzeciej
osobie Gabrielu? – zapytałem spokojnie, odwracając się do niego powoli.
- Schlebiasz mi, jednak jak dotąd
nie udało mi się stać niczym innym, a tylko Jego wiernym posłańcem.
- Nie mamy czasu na rozmowy –
rozległ się za mną drugi głos.
Odwróciłem się odrobinę, aby stanąć
bokiem do obu aniołów. Michael dosłownie wyrósł z ziemi, blokując mi
jednocześnie dalszą drogę. W dłoni trzymał swój słynny płonący miecz.
Uśmiechnąłem się krzywo na ten widok. Był książkowym przykładem ludzkich wyobrażeń
aniołów, którzy mieli kręcone blond włosy i białe szaty.
- Ciebie też miło widzieć, Michaelu.
- Poddaj się, Mephistophelesie.
Jesteś tutaj sam, a bracia nie przybędą ci z pomocą. Zaprowadzimy cię przed
Jego oblicze w ten czy inny sposób.
- Jak zwykle przechodzisz do rzeczy,
Michaelu. Problem w tym, że ja się nigdzie nie wybieram. Przynajmniej dopóki
nie dostanę z powrotem dziewczyny.
Żaden z nich nie odpowiedział i bez
ostrzeżenia zaatakowali mnie. Używali zarówno darów, jak i zwykłej broni, a ja
nie pozostawałem im dłużny. Wydawało mi się, że mam przewagę, ponieważ to ja
zajmowałem się trenowaniem ich przez długi czas, zanim został stworzony
wszechświat. Szybko zostałem wyprowadzony z błędu, gdy zaczęli nade mną
dominować. Zarówno swoimi darami, jak i umiejętnością walki, w krótkim czasie
powalili mnie na kolana.
- Ostrzegałem cię – powiedział z
ciężkim oddechem Michael.
Poczułem jak obrasta mnie coraz grubsza
warstwa ziemi, a powietrze zostaje wyciśnięte z moich ust i nie pozwala wydobyć
z siebie głosu.
Wszystko przerwała fala lodowatej wody,
która powaliła aniołów na kolana i obmywając moje ciało z ziemi, pomogła mi się
uwolnić. Na drugim końcu korytarza zobaczyłem Belzebuba, który patrzył na całą
scenę znudzony.
- Dałbym sobie radę – warknąłem
cicho, podnosząc się szybko z podłogi.
- Oczywiście, Mephisiu, wiem, że
jesteś dużym chłopcem. A teraz przestań się kłócić i idź już. Razem z Azazelem
zajmę się tą dwójką – machnął lekceważąco ręką.
Spokojnym krokiem ruszył z powrotem do
wyjścia, ciągnąc za sobą dwójkę aniołów. Nie zamierzałem dłużej się z nim
kłócić i zniszczyłem drzwi wparowując do środka.
W moje nozdrza uderzył ostry, metaliczny
zapach krwi, jeszcze zanim zdążyłem rozejrzeć się po pomieszczeniu. Dopiero po
chwili dostrzegłem ją leżącą na stole. Dwójka mężczyzn poddawała ją silnym
elektrowstrząsom, zmuszając do próby obrony za wykorzystaniem mocy, pomimo że
była otumaniona przez silne leki.
Z trudem powstrzymałem gniew, wiedząc, że
moja moc ją zabije, jednak widząc tę scenę wiedziałem, że Gabriel i Michael
tylko ją tutaj przyprowadzili, co przyniosło mi pewnego rodzaju ulgę.
Błyskawicznie skręciłem kark jedynemu
strażnikowi stojącemu w środku, a głuchy huk ciała uderzającego na posadzkę
zwrócił na mnie jej uwagę, a także dwóch naukowców stojących nad nią i
dyskutujących nad jakimiś wynikami.
Lucyfer…
Mimowolnie uśmiechnąłem się ponownie
słysząc jej głos w mojej głowie, a moje spojrzenie skupiło się na jej złotych
oczach.
- Zabieram cię stąd – powiedziałem
chłodno, kierując te słowa bardziej do naukowców, niż Luxany.
Powoli zacząłem się zbliżać do stołu,
kątem oka obserwując, jak przerażeni wycofują się pod ścianę nawet nie próbując
mnie powstrzymać. Najwidoczniej zachowali resztki instynktu samozachowawczego,
dlatego pozwoliłem im żyć, gdy wyszedłem przyciskając drobne ciało Lux do
swojego torsu.
Znowu
mnie niesiesz.
- Dlatego nazwałaś mnie Lucyferem –
odparłem, przewracając oczami.
Uśmiechnęła się delikatnie, jednak szybko
przygasła, spuszczając wzrok i zapytała ostrożnie:
Dlaczego
przyszedłeś?
- Azazel o wszystkim mi powiedział.
Nie tylko o twoim zadaniu, jakie dostałaś od Boga, ale także - jak prosiłaś go
o pomoc. Poza tym jesteś moim światłem Lux. Nie mogę istnieć bez ciebie, czyż
nie? Nie ma ciemności bez światła i na odwrót.
Masz
rację... Zatrzymaj się tutaj. Proszę.
Spojrzałem na nią zdziwiony, ale
ostrożnie uklęknąłem na śniegu. Zauważyłem, że powoli zbliża się do nas
Tangenica, która z trudem powstrzymywała szloch. Z powrotem skupiłem się na
twarzy Lux, jednak ona spojrzała krótko na Azazela, który krótko pokręcił głową
na jej telepatyczne pytanie.
Jest
jeszcze jedna rzecz, której o mnie nie wiesz.
Spiąłem się słysząc to i zacisnąłem
szczęki przygotowując się na kontynuację. Powtarzałem, że nie może być nic
gorszego od prawdy, jaką powiedział mi Belzebub miesiąc temu. Skinąłem głową
każąc jej mówić dalej i zamarłem, słysząc jak jej serce zaczyna słabnąć.
Zostałam
stworzona tylko po to, aby nakłonić cię do powrotu i kontynuowania twojego
zdania. Dlatego otrzymałam tak potężną moc telekinezy, przez którą moje ciało
jest wyniszczone i przez którą nie mogę mówić.
- To już wiem – odparłem łagodnie.
Przerażonym wzrokiem patrzyłem na
Azazela, błagając go o pomoc. Czułem jak życie ulatuje z niej coraz szybciej,
jednak mój dar mówił mi, że to nie przez rany ani eksperymenty. Lux dotknęła
mojego policzka zmuszając mnie do skupienia na niej spojrzenia, po czym
kontynuowała:
Jednym
z warunków był także limit czasowy. Dzisiaj mija termin wykonania mojego
zadania.
Zacisnąłem zęby, rozumiejąc, co znaczą
jej słowa i zacisnąłem dłonie na jej chłodnym już ciele, czując, jak wiele mogę
stracić, jeśli zdecyduję się na ten krok. Oparłem swoje czoło o jej policzek i
zacząłem cicho szeptać:
- Nigdy o nic Cię nie prosiłem,
jednak Ojcze, błagam Cię na kolanach, nie pozwól jej umrzeć, a w zamian wrócę
do Ciebie i posłusznie będę wykonywać wszystkie twoje rozkazy.
Wzniosłem piekące oczy ku blaknącym
gwiazdom, jednak nic się nie zmieniło. Zamiast tego poczułem jak z drobnego
ciała, które trzymam w ramionach ulatuje wszelkie życie i usłyszałem cichy
szloch Tangenici.
Zwróciłem swoje spojrzenie na drobną
twarz mojej ukochanej, która została oświetlona przez promienie wschodzącego
słońca. Z trudem udało mi się powstrzymać ryk bólu i rozpaczy, a zamiast tego
złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek, zanim pozwoliłem cieniom śmierci
pochłonąć jej ciało. Sztywnym ruchem podniosłem się z ziemi.
- Co teraz zamierzasz? – zapytał
cicho Azazel. – Wracasz do Niego?
- Nie. Zemszczę się na Nim.
- Wiesz, że to niemożliwe. Ma tutaj
absolutną władzę. Zresztą tak jak w całym wszechświecie.
- Nie w całym. Już od dawna
pozostawił rządy w Piekle samym sobie. Najwyższy czas, aby ktoś przejął tam
władzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz