Mephisto

Praca konkursowa, którą wysłałam w grudniu na konkurs. Wyniki pojawiły się kilka tygodni temu, dlatego mogę z czystym sumieniem opublikować powód trzymiesięcznej przerwy między między szóstym a siódmym rozdziałem.

Co sądzicie o historii? Czy gdybym, po zakończeniu tego bloga stowrzyła coś na podstawie tego fragmentu bylibyście zainteresowani? ^^




***



W ciszy obserwowałem zachodzące słońce, którego promienie odbijały się od powierzchni morza, oślepiając zwykłego człowieka. Moje usta, na samą myśl, mimowolnie wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu. Ściana czarnych piór ukryła mnie za sobą, gdy tylko usłyszałem głuchy łomot skrzydeł, zbliżających się w moją stronę z zawrotną prędkością. W ciągu kilku sekund hałas ustał i zastąpił go chrzęst stąpania po martwiej trawie. Nie drgnąłem, pomimo że znałem te kroki.
- Mephisto, musimy porozmawiać. – Męski, ostry głos przerwał ciszę.
- Nie mamy o czym, Azazelu. Wiem wszystko. Belzebub o to zadbał. Dowiedziałem się o niej wszystkiego. O niej i o twoich kłamstwach – powiedziałem gorzkim głosem.
Powoli wstałem odwracając się przodem do mojego rozmówcy. Przekrzywiłem głowę, obserwując jego pół-złożone, krwistoczerwone skrzydła, za którymi dostrzegłem drobną kobiecą sylwetkę. Uśmiechnąłem się pogardliwie, gdy Azazel spiął się jeszcze bardziej i rozłożył je szerzej, aby zasłonić mi jej widok. Ponownie spojrzałem w jego szare tęczówki, które przez zachodzące słońce przypominały żarzący się popiół.
- Kiedyś myślałem, że mnie rozumiesz. W końcu także upadłeś przez kobietę, którą Bóg postanowił wciągnąć do swojej chorej gry. Doprawdy, to był mój drugi najgorszy błąd.
- Jesteś moim bratem, Mephisto. Chciałem cię chronić. Nawet gdy się zbuntowałeś – powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Chronić mnie? Kłamiąc i zwodząc? – syknąłem, a wokół moich skrzydeł zatańczyły cienie. – Upadłem, ponieważ nie zamierzałem patrzeć na okrucieństwo naszego Ojca. Nie pamiętasz już jak przyczyniliśmy się do powstania odmieńców, dzięki czemu On, wystawił ludzkość na próbę. Czy są w stanie zapanować nad zazdrością, strachem i chciwością, gdy niektórzy z nich dostaną nikłą cząstkę Jego darów. To przez nas miliony straciły życie.
- Nie wiedzieliśmy, do czego to doprowadzi. Dawaliśmy jedynie szczęście tym, którzy zaczynali tracić nadzieję. Nigdy nie interweniowaliśmy, gdy nie było to absolutnie konieczne. Nie wiedzieliśmy, jaki jest Jego prawdziwy plan. Mówił, że nie może dłużej patrzyć na ich cierpienie, dlatego postanowił zesłać te dzieci jako pomoc. Miały dać kres nieszczęściom, które zostały sprowadzone na ludzi przez Adama i Ewę. Nie mogliśmy wiedzieć, że…
- Przestań chrzanić! – przerwałem mu wściekły z trudem powstrzymując śmiercionośną falę. – Dawaliśmy życie w miejscach, gdzie nigdy nie miało powstać! Te pary miały pozostać bezdzietne, ponieważ On tak chciał! Planował to od wieków, obserwując ludzi i wysyłał nas w miejsca, gdzie dzieci z nadprzyrodzonymi zdolnościami mogły wprowadzić największy chaos! One były mordowane przez dekady, Azazelu! – wykrzyczałem, nie panując nad swoimi emocjami.
- Jest naszym Panem. Wykonywaliśmy tylko rozkazy. Nie mieliśmy wpływu na Jego decyzje ani ich konsekwencje. Wierzyliśmy, że w końcu pozwoli nam się nimi zająć, a nie tylko obserwować nieszczęścia, z jakimi musieli się mierzyć, gdy byliśmy tu wysyłani – powiedział spokojnie.
Jedynym znakiem, że ta rozmowa ma na niego jakikolwiek wpływ były cienie, które pojawiły się w jego oczach na wspomnienie wydarzeń o których mówił. Odwróciłem się, zamykając oczy i oddychając głęboko, aby odciąć się od tych wspomnień, ale było już za późno.
Moją głowę zalały obrazy dwóch największych katastrof, do jakich doprowadziliśmy. Ludzie nazwali to pierwszą i drugą wojną światową, a każda z nich była odrębna apokalipsą. Za naszą sprawą. W końcu nie bez przyczyny po tylu wiekach zostaliśmy nazwani trzema jeźdźcami.
Azazel był najstarszy z naszej trójki i to on otrzymał władzę nad ogniem, który był utożsamiany z boskim gniewem. Przez tak długi czas stał się także zwiastunem okrutnych i krwawych walk. Przez wieki zbierał potężne żniwo, jednak mniejsze niż mój drugi brat - Belzebub. On władał wodami, ale przez to był odpowiedzialny za wszystkie klęski głodu i chorób. W końcu bez deszczu nie mogło być plonów, a odwodnieni ludzie umierali w zaledwie kilka dni.
Mimo to Belzebub i Azazel, nawet po połączeniu swoich sił nie mogą się ze mną równać. Byłem najmłodszy z całej trójki, ale to nie powstrzymało Boga przed powierzeniem mi swojej najpotężniejszej cząstki. Być może rozwój cywilizacji pozwolił na ograniczenie konfliktów zbrojnych, spowolnił rozwój chorób oraz pozwolił ludziom zabezpieczyć się przed głodem, ale nigdy nie uda im się zatrzymać śmierci. Mogą ją spowolnić, próbować od niej uciec, lecz nie mają nad nią władzy. Dlatego to ja zawsze będę tym, który ma za zadanie karać ich za grzech pierwotny.
W końcu jestem Mephistopheles – najmłodszy z trójki boskich jeźdźców, panujący nad śmiercią, niszczyciel dobra…
- Duch ciemności – wyszeptałem do siebie, zdając sobie sprawę, jak bardzo ze mną pogrywał.
- To nie jest już ważne, Mephisto – powiedział spokojnie Azazel, zupełnie jakby wiedział, o czym myślę.
Położył mi dłoń na ramieniu w geście wsparcia, dlatego powoli opuściłem skrzydła i odwróciłem się w jego stronę.
- Czy wiesz dlaczego się zbuntowałem, Azazelu? – zapytałem cicho, nie potrafiąc zapanować nad bólem rozdzierającym mnie od środka.
- Ponieważ miałeś już dość patrzenia do czego doprowadziła moc przekazana tym dzieciom i spowijania ich swoimi śmiertelnymi cieniami.
- A więc to wam powiedział? – zapytałem gorzko, kręcąc z niedowierzeniem głową. Prychnąłem kpiąco, ignorując jego pytające spojrzenie i kontynuując. – Nie wystarczyli mu ludzie z niezwykłą mocą. Chciał stworzyć nefilimów, Azazelu.
Odsunął się od mnie, kręcąc z niedowierzeniem głową.
- Kłamiesz. Przecież sam zakazał pozostałym aniołom schodzić na ziemię po wypędzeniu z raju.
- Chciał sprawdzić czy jego przypuszczenia co do nefilimów są słuszne, dlatego kazał mi się pokładać z kobietami, aby dzieci - oprócz Jego darów, które im ofiaruję, uzyskały także część jego boskości. Odmieńcy zawiedli, więc prawdopodobnie zamierzał spróbować czegoś nowego.
Azazel zamilkł, rozmyślając nad moimi słowami. Spojrzałem na dziewczynę stojącą za nim. W jakiś sposób była niezwykła, tak samo jak ta, którą chciałem wyrzucić ze swojej pamięci. Jedna z niewielu, którym udało się przeżyć w tych czasach.
- Na początku cię nie rozumiałem i chciałem, abyś znowu wrócił do niebios – zaczął Azazel, podążając za moim wzrokiem i uśmiechając się mimowolnie. – Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego porzuciłeś swoją służbę. Jednak niedługo po rozpoczęciu poszukiwań dotarłem do tej szkoły. Zobaczyłem, jak próbujesz ratować tych nazywanych odmieńcami. Jak dajesz im schronienie, uczysz  przetrwania i walki. Stałeś się dla nich nadzieją i przyniosłeś światło, którego brakowało im od tak dawna.
- Daj spokój – warknąłem, wiedząc do czego zmierza, jednak on kontynuował.
- Widząc tę oazę spokoju zrozumiałem twój cel i wiedziałem, że cię nie przekonam, dlatego postanowiłem zostać. Niedługo później znalazł nas Belzebub, jednak on wydawał się być zły jedynie przez to, że ubiegłeś go z buntem. Chyba nawet przez myśl mu nie przeszło aby namawiać nas do powrotu – zaśmiał się cicho do swoich wspomnień i znowu zwrócił na mnie swoje spojrzenie.
- Ostrzegam cię, Azazelu… - powiedziałem lodowatym tonem, ale tylko machnął ręką każąc mi milczeć.
- Razem rozwinęliśmy tę szkołę i stworzyliśmy azyl dla odmieńców, znikając co kilkanaście lat i powracając pod nowymi nazwiskami. W końcu poznałem Tangenicę, a niedługo później pojawiła się Luxana – powiedział spokojnie, blokując mój cios. – Masz rację, okłamałem cię. Doskonale wiedziałem, kim jest i co jest jej przeznaczeniem. Dowiedziałem się o tym jednak niedawno, a widząc,  jaki jesteś szczęśliwy, mając ją u swojego boku zrozumiałem, że nie mam prawa tego niszczyć. Ona także tego nie chciała.
- Zamknij się!
Fala cieni rozeszła się po całym stepie, zabijając wszystko na swojej drodze, a mimo to Azazel się nie poruszył. Gdy opadłem na kolana zauważyłem ognisty kokon w miejscu, gdzie wcześniej stała dziewczyna i zrozumiałem, dlaczego był tak spokojny. Wiedział, że stracę kontrolę i przygotował się na to, dlatego nie bał się kontynuować. Spojrzałem na niego z bólem i nienawiścią, zanim powiedziałem:
- On przysłał ją, aby mnie złamać. To było jej celem od urodzenia i robiła to z własnej woli. Miała mnie zniewolić i zmusić do powrotu.
- I tak, i nie – odparł spokojnie. – Masz rację, dobrowolnie zgodziła się na układ z Bogiem i być może na początku nawet próbowała go wypełnić. Mylisz się jednak, że chciała cię zmusić do powrotu. Zakochała się w tobie, Mephisto, pomimo że nie powinna była tego robić. Przyszła do mnie prosząc o pomoc i radę, czego najpewniej Belzebub nie mógł już usłyszeć – powiedział z przekąsem.
- Kłamiesz – syknąłem cicho, odcinając się od jego słów.
- Mylisz się, Lucyferze.
Doskonale wiedział, jak zmusić mnie do słuchania. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Tak. O tym też mi powiedziała. Jak niosłeś ją na rękach, gdy nie mogła już dłużej chodzić przez swój stan. A czy wiedziałeś, że stało się to tuż przed tym, gdy nasza kochana Lux powiedziała Bogu, że zrywa umowę? Nawet sobie nie wyobrażam, jak bardzo musiał się zdenerwować, skoro wysłał po nią Gabriela i Michaela.
- Co? – zapytałem cicho, czując jak strach mrozi mi krew w żyłach.
Jego delikatny uśmiech przygasł i spojrzał na mnie prawie czarnymi oczami.
- Niedługo po twoim odejściu ogromny oddział czyścicieli znalazł i zaatakował szkołę. Udało im się to dzięki pomocy Gabriela i Michaela, którzy zostali przysłani po Luxanę, aby ukarać ją w Jego imieniu. Poświęciła się i kupiła nam dość czasu na ucieczkę stamtąd. Kiedy Belzebub wrócił tam, gdy wszyscy odmieńcy znaleźli się w bezpiecznym miejscu, po budynku zostały zgliszcza, a po jej ciele nie było nawet śladu. Najprawdopodobniej zabrali ją ze sobą, zanim zniszczyli to miejsce.
Czułem rosnące we mnie przerażenie. Czyściciele byli znani ze swoich okrutnych eksperymentów na odmieńcach, a jeśli do tego dołączyć Gabriela i Michaela, wiernych psów Boga, to nie chciałem sobie nawet wyobrażać, co musiała teraz przeżywać. Gniew wezbrał we mnie, gdy przez myśli przemknął mi obraz jej drobnego ciała całego we krwi i ranach po torturach.
Podniosłem się gwałtownie i nie czekając na reakcję Azazela wystrzeliłem w nocne niebo. Zmarnowałem już wystarczająco dużo czasu na tym przeklętym stepie.

***

- Spróbuj jeszcze raz! Musisz coś znaleźć! – warknąłem, wyprowadzony całkowicie z równowagi.
- Próbuję! – syknęła cicho dziewczyna.
- Najwidoczniej za słabo!
- Uspokój się, Mephisto! Tangenica robi co może, żeby znaleźć jakiś ślad, a ty swoimi nerwami jeszcze bardziej ją rozpraszasz.
Azazel zacisnął dłoń na moim ramieniu i zmusił mnie do odsunięcia się, abym nie przeszkadzał. Rzuciłem mu chłodne spojrzenie, ale nie odezwałem się i skupiłem wzrok na dziewczynie, która klęczała pośrodku zgliszczy zaciskając na nich dłonie. Jej oczy przesuwały się ciągle pod zamkniętymi powiekami, jakby oglądała szybko przesuwające się obrazy.
Była jednym z najciekawszych odmieńców, jakich spotkałem na przestrzeni dekad. Tylko u niej pojawiła się moc, dzięki której mogła zajrzeć w przeszłość nie tylko ludzi, ale także przedmiotów. Mogła obserwować wydarzenia związane z rzeczą, której właśnie dotykała. Nigdy jednak nie próbowała tego robić na budynku, a tym bardziej na jego ruinach, więc czekanie tutaj mogło okazać się zwykłą stratą czasu.
- Da sobie radę. Trochę wiary.
Azazel posłał mi uspokajające spojrzenie i uśmiechnął się lekko, wracając do obserwowania dziewczyny. Z niedowierzeniem wzniosłem oczy ku niebu. On naprawdę stracił dla niej głowę. Całe szczęście, że nie dosłownie.
- Mam coś – powiedziała cicho, przerywając dłużącą się ciszę. – Widzę, jak wyciągają ją ze zgliszczy… Dwójka mężczyzn, prawdopodobnie Gabriel i Michael… Zabrali ją do głównego laboratorium…
- Gdzie? - zapytałem ostro, przygotowując skrzydła.
Otworzyła oczy, w których zalśniły łzy i łamiącym się głosem z trudem wydusiła:
- W Kanadzie, na północ od Charlottetown, ale ona…
Nie czekałem aż dokończy i z zawrotną prędkością wzbiłem się w powietrze, wiedząc, że kończy mi się czas.

***

Wylądowałem przed głównym wejściem wzbijając wokół siebie tumany śniegu, jednak strażnicy nie byli zaskoczeni moim pojawieniem się, a zamiast tego od razu przystąpili do ataku, upewniając mnie tym samym, że zastępy niebieskie maczały w tym palce. Nikt najwidoczniej nie poinformował ich, jaką mocą władam, ani że ich zabawki nie zrobią na mnie wrażenia. Uśmiechnąłem się okrutnie, jednocześnie uwalniając moją moc, która zabiła ich wszystkich w ułamku sekundy i otworzyłem na oścież drzwi ośrodka.
W środku czekali następni ludzie, jednak ja nie zatrzymywałem się, nie zwracając uwagi czy zabijam ich dziesiątki czy setki. Zwykli śmiertelnicy nie mogli mnie powstrzymać, a mimo to niebiańskie psy posłały ich na pewną śmierć. Tak, z pewnością to oni byli Jego ulubieńcami. Tak samo wyrachowani i okrutni.
Kiedy w końcu stanąłem przed wysokimi drzwiami, po korytarzu rozniósł się głos suchego klaskania, który odbijał się echem od pustych ścian.
- Znakomite przedstawienie, Mephistophelesie. Nie mogłem spodziewać się niczego innego po ulubieńcu naszego Pana.
- Od kiedy mówisz o sobie w trzeciej osobie Gabrielu? – zapytałem spokojnie, odwracając się do niego powoli.
- Schlebiasz mi, jednak jak dotąd nie udało mi się stać niczym innym, a tylko Jego wiernym posłańcem.
- Nie mamy czasu na rozmowy – rozległ się za mną drugi głos.
Odwróciłem się odrobinę, aby stanąć bokiem do obu aniołów. Michael dosłownie wyrósł z ziemi, blokując mi jednocześnie dalszą drogę. W dłoni trzymał swój słynny płonący miecz. Uśmiechnąłem się krzywo na ten widok. Był książkowym przykładem ludzkich wyobrażeń aniołów, którzy mieli kręcone blond włosy i białe szaty.
- Ciebie też miło widzieć, Michaelu.
- Poddaj się, Mephistophelesie. Jesteś tutaj sam, a bracia nie przybędą ci z pomocą. Zaprowadzimy cię przed Jego oblicze w ten czy inny sposób.
- Jak zwykle przechodzisz do rzeczy, Michaelu. Problem w tym, że ja się nigdzie nie wybieram. Przynajmniej dopóki nie dostanę z powrotem dziewczyny.
Żaden z nich nie odpowiedział i bez ostrzeżenia zaatakowali mnie. Używali zarówno darów, jak i zwykłej broni, a ja nie pozostawałem im dłużny. Wydawało mi się, że mam przewagę, ponieważ to ja zajmowałem się trenowaniem ich przez długi czas, zanim został stworzony wszechświat. Szybko zostałem wyprowadzony z błędu, gdy zaczęli nade mną dominować. Zarówno swoimi darami, jak i umiejętnością walki, w krótkim czasie powalili mnie na kolana.
- Ostrzegałem cię – powiedział z ciężkim oddechem Michael.
Poczułem jak obrasta mnie coraz grubsza warstwa ziemi, a powietrze zostaje wyciśnięte z moich ust i nie pozwala wydobyć z siebie głosu.
Wszystko przerwała fala lodowatej wody, która powaliła aniołów na kolana i obmywając moje ciało z ziemi, pomogła mi się uwolnić. Na drugim końcu korytarza zobaczyłem Belzebuba, który patrzył na całą scenę znudzony.
- Dałbym sobie radę – warknąłem cicho, podnosząc się szybko z podłogi.
- Oczywiście, Mephisiu, wiem, że jesteś dużym chłopcem. A teraz przestań się kłócić i idź już. Razem z Azazelem zajmę się tą dwójką – machnął lekceważąco ręką.
Spokojnym krokiem ruszył z powrotem do wyjścia, ciągnąc za sobą dwójkę aniołów. Nie zamierzałem dłużej się z nim kłócić i zniszczyłem drzwi wparowując do środka.
W moje nozdrza uderzył ostry, metaliczny zapach krwi, jeszcze zanim zdążyłem rozejrzeć się po pomieszczeniu. Dopiero po chwili dostrzegłem ją leżącą na stole. Dwójka mężczyzn poddawała ją silnym elektrowstrząsom, zmuszając do próby obrony za wykorzystaniem mocy, pomimo że była otumaniona przez silne leki.
Z trudem powstrzymałem gniew, wiedząc, że moja moc ją zabije, jednak widząc tę scenę wiedziałem, że Gabriel i Michael tylko ją tutaj przyprowadzili, co przyniosło mi pewnego rodzaju ulgę.
Błyskawicznie skręciłem kark jedynemu strażnikowi stojącemu w środku, a głuchy huk ciała uderzającego na posadzkę zwrócił na mnie jej uwagę, a także dwóch naukowców stojących nad nią i dyskutujących nad jakimiś wynikami.
Lucyfer…
Mimowolnie uśmiechnąłem się ponownie słysząc jej głos w mojej głowie, a moje spojrzenie skupiło się na jej złotych oczach.
- Zabieram cię stąd – powiedziałem chłodno, kierując te słowa bardziej do naukowców, niż Luxany.
Powoli zacząłem się zbliżać do stołu, kątem oka obserwując, jak przerażeni wycofują się pod ścianę nawet nie próbując mnie powstrzymać. Najwidoczniej zachowali resztki instynktu samozachowawczego, dlatego pozwoliłem im żyć, gdy wyszedłem przyciskając drobne ciało Lux do swojego torsu.
Znowu mnie niesiesz.
- Dlatego nazwałaś mnie Lucyferem – odparłem, przewracając oczami.
Uśmiechnęła się delikatnie, jednak szybko przygasła, spuszczając wzrok i zapytała ostrożnie:
Dlaczego przyszedłeś?
- Azazel o wszystkim mi powiedział. Nie tylko o twoim zadaniu, jakie dostałaś od Boga, ale także - jak prosiłaś go o pomoc. Poza tym jesteś moim światłem Lux. Nie mogę istnieć bez ciebie, czyż nie? Nie ma ciemności bez światła i na odwrót.
Masz rację... Zatrzymaj się tutaj. Proszę.
Spojrzałem na nią zdziwiony, ale ostrożnie uklęknąłem na śniegu. Zauważyłem, że powoli zbliża się do nas Tangenica, która z trudem powstrzymywała szloch. Z powrotem skupiłem się na twarzy Lux, jednak ona spojrzała krótko na Azazela, który krótko pokręcił głową na jej telepatyczne pytanie.
Jest jeszcze jedna rzecz, której o mnie nie wiesz.
Spiąłem się słysząc to i zacisnąłem szczęki przygotowując się na kontynuację. Powtarzałem, że nie może być nic gorszego od prawdy, jaką powiedział mi Belzebub miesiąc temu. Skinąłem głową każąc jej mówić dalej i zamarłem, słysząc jak jej serce zaczyna słabnąć.
Zostałam stworzona tylko po to, aby nakłonić cię do powrotu i kontynuowania twojego zdania. Dlatego otrzymałam tak potężną moc telekinezy, przez którą moje ciało jest wyniszczone i przez którą nie mogę mówić.
- To już wiem – odparłem łagodnie.
Przerażonym wzrokiem patrzyłem na Azazela, błagając go o pomoc. Czułem jak życie ulatuje z niej coraz szybciej, jednak mój dar mówił mi, że to nie przez rany ani eksperymenty. Lux dotknęła mojego policzka zmuszając mnie do skupienia na niej spojrzenia, po czym kontynuowała:
Jednym z warunków był także limit czasowy. Dzisiaj mija termin wykonania mojego zadania.
Zacisnąłem zęby, rozumiejąc, co znaczą jej słowa i zacisnąłem dłonie na jej chłodnym już ciele, czując, jak wiele mogę stracić, jeśli zdecyduję się na ten krok. Oparłem swoje czoło o jej policzek i zacząłem cicho szeptać:
- Nigdy o nic Cię nie prosiłem, jednak Ojcze, błagam Cię na kolanach, nie pozwól jej umrzeć, a w zamian wrócę do Ciebie i posłusznie będę wykonywać wszystkie twoje rozkazy.
Wzniosłem piekące oczy ku blaknącym gwiazdom, jednak nic się nie zmieniło. Zamiast tego poczułem jak z drobnego ciała, które trzymam w ramionach ulatuje wszelkie życie i usłyszałem cichy szloch Tangenici.
Zwróciłem swoje spojrzenie na drobną twarz mojej ukochanej, która została oświetlona przez promienie wschodzącego słońca. Z trudem udało mi się powstrzymać ryk bólu i rozpaczy, a zamiast tego złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek, zanim pozwoliłem cieniom śmierci pochłonąć jej ciało. Sztywnym ruchem podniosłem się z ziemi.
- Co teraz zamierzasz? – zapytał cicho Azazel. – Wracasz do Niego?
- Nie. Zemszczę się na Nim.
- Wiesz, że to niemożliwe. Ma tutaj absolutną władzę. Zresztą tak jak w całym wszechświecie.
- Nie w całym. Już od dawna pozostawił rządy w Piekle samym sobie. Najwyższy czas, aby ktoś przejął tam władzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz